Półtora roku więzienia chce prokuratura dla Britiego S., oskarżonego o kradzież lamborghini. Nepalczyk miał przetransportować luksusowe auto z Dubaju do Cannes. Ale samochód dotarł tylko do Warszawy. Mężczyzna chce dobrowolnie poddać się karze.
- Prokuratura Rejonowa Warszawa Ochota skierowała do Sądu Okręgowego w Warszawie wniosek o wydanie wyroku skazującego wobec Britiego S. - poinformował Łukasz Łapczyński rzecznik Prokuratury Okręgowej. Jak dodał, oskarżony dobrowolnie poddał się karze wyznaczonej przez prokuratora. To półtora roku więzienia oraz grzywna w wysokości 50 tysięcy złotych (250 stawek po 200 zł).
Briti S. odpowie w ten sposób za kradzież luksusowego auta maki Lamborghini Aventador wartego milion złotych.
Dubaj-Cannes-Warszawa
Historia zaczęła się w Cannes. 29-letni Nepalczyk na zlecenie Abdulla A. miał przewieźć auto z Cannes we Francji przez Eurotunel do Londynu. Auto 17 sierpnia miało być już na Wyspach, jednak trafiło do Warszawy, gdzie oskarżony odebrał je od przewoźnika, któremu zlecił transfer. - Po odebraniu pojazdu mężczyzna przechowywał go na parkingu podziemnym w budynku przy Jana Kazimierza, gdzie mieszkał. Jak ustalono nie miał zamiaru przekazać pojazdu właścicielowi zgodnie z zawartą umową, lecz zamierzał sprzedać pojazd nabywcom poza granicami Polski, za wschodnią granicą - opisywał Łukasz Łapczyński.
Zawiadomienie o zaginięciu cennego samochodu złożone zostało dwutorowo: w Polsce i we Francji. Wiadomość o kradzieży mieli też funkcjonariusze z Anglii, gdzie samochód powinien był dotrzeć, ale nie dotarł. Odnalazło się na warszawskim Bemowie. Tu policjanci z wydziału do walki z przestępczością przeciwko mieniu na Ochocie odzyskali samochód.
Podrobiony dokument
Ponadto, mężczyzna jest oskarżony o podrobienie dokumentu - zlecenia wykonania międzynarodowego transportu drogowego.
Oskarżony przyznał się do winy. Wyjaśnił, że nie miał zamiaru zwrócić samochodu pokrzywdzonemu, lecz chciał go sprzedać. Dodał, że osobę od której kupił podrobioną kartę znalazł w internecie, a podrobiony dokument został mu przesłany pocztą.
29-latek nie był wcześniej karany. O tym, czy trafi do więzienia na półtora roku zdecyduje sąd.
Rzadki okaz
Sprawa wyszła na jaw także przez to, że taki model rzadko można spotkać na warszawskich drogach.
- Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem auto na lawecie. Chciałem zrobić zdjęcie, żeby się pochwalić wrzucając na spotterskie grupy. Prowadziłem, więc nie zdążyłem. Jednak chwilę później ten sam samochód zauważyłem przy hotelu Hilton, gdzie byłem umówiony na spotkanie. Postanowiłem go nagrać - opisywał w rozmowie z tvnwarszawa.pl w sierpniu ubiegłego roku Krzysztof Zdankowski z AutoTesty.com.pl.
Mężczyzna podszedł do auta, które właśnie zjeżdżało z lawety. Nagrał je z każdej strony. Jak twierdzi, osoba podająca się za właściciela pozwoliła mu nawet zajrzeć do środka, chciała otworzyć maskę.
- Wtedy nie miałem świadomości, że auto może być skradzione. Jednak kiedy wstawiłem film na kilka grup w mediach społecznościowych, pod jednym ze zdjęć pojawił się komentarz, że samochód jest kradziony. Odezwała się do mnie osoba, podająca się za właściciela, poprosiła o udostępnienie nagrania - opowiadał.
kz/b
Źródło zdjęcia głównego: AutoTesty.com.pl