Sparaliżował miasto, pozostał nieuchwytny. Nie pomogły ślady DNA

"Auto mogło być na słupa"
Źródło: Mateusz Dolak/ tvnwarszawa.pl
Szanse na to, że dowiemy się, kto sparaliżował miasto dwa lata temu, są coraz mniejsze. Policja zawiesiła śledztwo w sprawie zderzenia na Trasie Siekierkowskiej.

- Świadkowie i wszelkie osoby, które miały jakikolwiek związek ze sprawą nie pozwoliły na ustalenie kierowcy. Po konsultacji z prokuratura sprawę należało zawiesić. Nie jest ona zakończona. Zostanie podjęta w chwili pojawienia się nowych okoliczności - poinformował nas Robert Koniuszy rzecznik prasowy mokotowskiej policji.

Co zrobili policjanci?

Przypomnijmy: 12 kwietnia 2017 roku, w godzinach popołudniowego szczytu, kierujący fordem zderzył się z betoniarką. W wyniku uderzenia z samochodu wypadła butla z acetylenem, która się rozszczelniła. Z powodu zagrożenia wybuchem służby na ponad trzy godziny wyłączyły z ruchu Trasę Siekierkowską, czyli jedną z najbardziej obleganych dróg w stolicy. Odcięcie tej arterii spowodowało, że korki rozlały się na inne ulice. Całe miasto zostało sparaliżowane.

Szybko okazało się, że kierowca samochodu oddalił się z miejsca wypadku. W aucie został jedynie pasażer, który został przewieziony do szpitala.

- Zaangażowaliśmy techników kryminalistyki, którzy skrupulatnie zabezpieczyli i przeanalizowali ślady, mogące pomoc w identyfikacji kierowcy forda. W sprawę zaangażowali byliby biegli. Udało się wyselekcjonować ślady biologiczne, które pasują do pasażera - opisuje Koniuszy.

Jednak mężczyzna policjantom powiedział niewiele. Według jego relacji, kierowcy nie znał, a do samochodu się jedynie dosiadł. Nie potrafił też opisać prowadzącego fordem.

Kryminalni z Mokotowa, aby dotrzeć do kierowcy forda, próbowali więc ustalić, do kogo należał samochód.

Początkowo nie mogli znaleźć właściciela, bo okazało się, że samochód został sprzedany firmie zajmującej się handlem pojazdami. Jak pisaliśmy na tvnwarszawa.pl, funkcjonariusze twierdzili, że nowy właściciel nie zdążył przerejestrować auta, co utrudniało ustalenie jego danych.

"Właściciel był figurantem"

Jednak kilka miesięcy później właściciel auta został ustalony. Był nim tak zwany słup. Policjanci liczyli, że "słup" zdradzi im, kto kierował fordem, gdy doszło do groźnego wypadku. Tak się jednak nie stało.

- Właściciel pojazdu był jedynie figurantem i nie wie, kim bym użytkownik pojazdu zarejestrowanego na niego - mówi Koniuszy.

W ustaleniu nie pomógł też monitoring, bo - jak zapewnia policja - w okolicy nie ma żadnych kamer.

kz/b

Czytaj także: