- Dwa lata czekam na oczyszczenie mojego dobrego imienia. Cała Polska widziała, co się działo. Nikogo nie skrzywdziłem - mówił Wipler przed wejściem na salę rozpraw, w towarzystwie swego adwokata Krzysztofa Wąsowskiego.
Wersja Wiplera
Na rozprawie poseł mówił, że "został napadnięty przez funkcjonariuszy policji" i że informował funkcjonariuszy, iż jest parlamentarzystą - a wówczas należało mu zapewnić nietykalność. - Mimo tego funkcjonariusze nie zaprzestali napaści - dodał. Zapewniał, że nikomu nie utrudniał prowadzenia legalnych czynności służbowych. Nikogo nie lżyłem ani nie znieważałem - powiedział.Jego zdaniem nagrania wideo potwierdzają, że został pobity. Skorzystał z prawa do odmowy udzielania odpowiedzi na pytania stron procesu. Będzie mógł złożyć dodatkowe wyjaśnienia po przesłuchaniu wszystkich świadków i ujawnieniu monitoringu.Oskarżający go prokurator Piotr Skiba zapewniał dziennikarzy, że w akcie oskarżenia są dowody winy parlamentarzysty.
"Koledzy dobrze zrobili"
Jako pokrzywdzeni w procesie występują policjantka i policjant, którzy mieli zostać znieważeni i których nietykalność osobista została naruszona. Z racji specyfiki ich służby nie chcą ujawniać swych danych. Funkcjonariusze są wspierani przez kilkunastu umundurowanych kolegów na ławach dla publiczności - to rzadkość w polskich sądach. - Wszyscy uważamy, że koledzy dobrze zrobili i dlatego tu jesteśmy - powiedział PAP jeden z nich.Prowadzący proces sędzia Piotr Ermich nie zgodził się na rejestrację rozprawy przez media, bo uznał, że może to grozić teatralizacją zachowania stron, a na świadków wpływać krępująco, co utrudni dojście do prawdy. Sąd podkreślił, że rozprawa jest jawna i publiczność oraz dziennikarze mogą robić notatki.
Awantura przed klubem?
Oskarżenie dotyczy zdarzeń z 30 października 2013 r. przed jednym ze stołecznych klubów, gdy Wipler, ówczesny poseł PiS, zachowywał się - według policji - agresywnie, wulgarnie, chciał też wydawać polecenia funkcjonariuszom. W organizmie miał 1,4 prom. alkoholu. Jak twierdzili policjanci, dopiero po wszystkim zorientowali się, iż mieli do czynienia z posłem.Zaraz po zdarzeniu Wipler wystąpił na konferencji prasowej (miał widoczne obrażenia twarzy); tłumaczył, że świętował kolejną ciążę żony. Po wyjściu z klubu - według jego relacji - włączył się do policyjnej interwencji wobec innej osoby. Zaznaczał, że został pobity przez policjantów. Mówił, że lekarze stwierdzili u niego m.in. uszkodzenie rogówki i liczne stłuczenia oraz otarcia.Prokuratura oskarżyła posła o zmuszanie przemocą funkcjonariuszy policji do zaniechania prawnej czynności służbowej, naruszenie ich nietykalności cielesnej oraz "znieważenie słowami powszechnie uznawanymi za obelżywe - podczas i w związku z pełnieniem przez nich obowiązków służbowych". Poseł sam zrzekł się w tej sprawie immunitetu, nie przyznał się i odmówił składania wyjaśnień. Wiele razy podtrzymywał swoją wersję wydarzeń, że to on został brutalnie pobity przez policję. Zapowiadał wytoczenie policjantom procesu za "przekroczenie uprawnień i naruszenie nietykalności".Prokuratura wskazuje, że poseł nie ma zarzutu czynnej napaści na policjantów, lecz naruszenia ich nietykalności - przez odepchnięcie ręki i szarpanie za mundur we wstępnej fazie swej interwencji. Wipler nie miał prawa podejmować w stanie nietrzeźwym "interwencji społecznej" wobec policji wykonującej obowiązki - podkreślono w akcie oskarżenia.
"Mowa bełkotliwa"
We wtorek sąd przesłuchał jednego z dwóch policjantów będących w sprawie pokrzywdzonymi i oskarżycielami posiłkowymi. 29-letni funkcjonariusz Piotr J. (w październiku 2013 r. miał 3,5 roku służby) oświadczył, że domaga się zadośćuczynienia od oskarżonego, bo został przez niego pokrzywdzony. Jak mówił, przez lata służby miał "setki, tysiące interwencji". - Rzadko się zdarza taka agresja w czasie interwencji, aby zatrzymywany wykazywał taką siłę, żeby aż dwie osoby musiały go obezwładniać - ocenił.Wskazał też, że w czasie szamotaniny z Wiplerem został rozdarty jego mundur - mankiet i kawałek kieszeni. - Mundur był zabezpieczony i poddany oględzinom. Pan poseł też pluł i ta ślina też została zabezpieczona na mundurze - oświadczył. Świadek podkreślił, że Wipler nie mówił, iż jest posłem. Wipler twierdzi inaczej.- Czy jest pan w stanie zrozumieć mowę bełkotliwą? - pytał mec. Wąsowski policjanta. - To zależy, czy bełkot jest mniejszy, czy większy - odpowiedział Piotr J. - A u posła Wiplera? - dopytywał obrońca. - Niektóre słowa rozumiałem - brzmiała odpowiedź.
"Ująłem oskarżonego za ramię"
- Przyjechaliśmy na Mazowiecką na interwencję do jakiejś bójki, w której oskarżony nie uczestniczył. On najpierw wyglądał, jakby spał. Potem wstał i zaczął do nas wulgarnie wykrzykiwać: co wy odpier..., co wy k... robicie? Wchodził pomiędzy mnie a osobę, wobec której interwencja została podjęta. Wymachiwał rękami, ocierał się o mnie - relacjonował policjant dodając, że wzywano go, aby przestał to robić, ale nie reagował.- Wtedy ująłem oskarżonego delikatnie za ramię i chciałem go oddzielić od reszty. Oparłem go o radiowóz i poinformowałem, że jeśli nie będzie wykonywał naszych poleceń, to zostaną wyciągnięte konsekwencje - mówił funkcjonariusz. - Nie przypominam sobie - odparł pytany przez mec. Wąsowskiego, czy powiedział do Wiplera "wypier..., bo też dostaniesz wpier...". Zaprzeczył, by w ramach interwencji uderzył Wiplera.- Wyszarpał rękę i nastąpiła eksplozja i eskalacja jego agresji w stosunku do nas. Zaczął wymachiwać rękoma wokół mojej głowy. Odebrałem to tak, że chciał mnie uderzyć - mówił funkcjonariusz. To w tym momencie miał użyć wobec Wiplera gazu pieprzowego. - Był cięższy ode mnie, zaczął się szarpać. Chwycił mnie i pociągnął za sobą. Nie utrzymał równowagi i się przewrócił - zeznał policjant.
"Krzyczał, wył, płakał"
Wówczas on i towarzysząca mu policjantka przytrzymali ręce Wiplera, który utrudniał im zadanie. - Machał, wymykał się, ale w końcu udało się nam jakoś założyć mu kajdanki z przodu. Uznaliśmy, że dla bezpieczeństwa naszego i tej osoby należy zapiąć kajdanki z tyłu - tak jak się robi wobec niebezpiecznych. Poradziliśmy sobie w kilka osób, a oskarżony wykazywał dużą siłę. Szarpał się, tarzał twarzą o asfalt. Mówiliśmy, żeby się uspokoił i poddał się czynnościom. Ale on nie reagował na to i krzyczał, wzywając policję. Mówiłem: uspokój się, my jesteśmy z policji. Ale na to nie reagował. Baliśmy się, że zepsuje nam radiowóz - zeznawał Piotr J. o okolicznościach, w jakich postanowił o zatrzymaniu Wiplera i odwiezieniu go do izby wytrzeźwień na Kolskiej.- Wtedy nasz oficer dyżurny poinformował przez radio, że istnieje prawdopodobieństwo, że zatrzymany jest posłem na Sejm RP. Ja tego nie skojarzyłem, nie znałem tej osoby, nie interesuję się polityką. Ostatecznie potwierdziliśmy, że to poseł - wyjaśnił policjant. Wipler w tym czasie miał przebywać w radiowozie. - Prosiliśmy pana posła, żeby wyszedł z radiowozu. Ale on nie chciał, krzyczał, wył, płakał, darł się. Wykrzykiwał, że nie wierzy, żeby po 1989 r. były możliwe takie rzeczy. Dopiero po dłuższych namowach wysiadł i przeszedł do karetki - mówił.Sąd ogłosił przerwę w procesie do 19 maja. Tego dnia przesłucha policjantkę, która towarzyszyła Piotrowi J. w interwencji.
PAP/ran