Ruszył proces byłego komendanta komisariatu policji z Białołęki Mariusza W., oskarżonego o zabójstwo biznesmena Dariusza S. Jego ciało znaleziono na początku 2011 r. w lesie koło Legionowa. Były policjant nie przyznaje się do winy.
W odczytanym przez prokurator Annę Hopfer akcie oskarżenia mężczyźnie zarzucono m.in., że 11 lutego 2011 r., działając umyślnie, zabił z broni palnej Dariusza S., strzelając do niego co najmniej cztery razy - dwa razy w głowę i dwa razy w plecy. Następnie - według prokuratury - oskarżony podpalił zwłoki w celu zatarcia śladów.
Dariusz S. związany z rynkiem nieruchomości zaginął na początku lutego zeszłego roku. Po raz ostatni był widziany w okolicy Legionowa, gdzie prowadził interesy. W połowie marca 2011 r. jego zwłoki z ranami postrzałowymi odnaleziono w pobliskim lesie.
43-letni dziś b. funkcjonariusz służył w policji od 1991 roku. W piątek przez kilka godzin składał przed sądem wyjaśnienia potem skorzystał z prawa do odmowy odpowiedzi na pytania. Grozi mu dożywotnie więzienie.
Mężczyzna nie przyznał się do zabójstwa. Potwierdził, że namawiał współpracowników do składania nieprawdziwych zeznań dotyczących m.in. przechowywania broni w policyjnym magazynie. Czyn ten jest jednym z drobniejszych zarzutów postawionych oskarżonemu.
Motyw zabójstwa nieznany
Rozpoczęty w piątek proces ma charakter poszlakowy. Motywy zabicia 52-letniego biznesmena spod Ciechanowa nie są znane. Śledczy wskazują, że motywem mogły być kłopoty finansowe Mariusza W. Zaraz po zatrzymaniu Mariusza W. pod koniec marca 2011 r. policja informowała o potwierdzonych powiązaniach finansowych i kontaktach osobistych funkcjonariusza z biznesmenem.
Podsądny przekonywał, że nie miał problemów finansowych dodał, że średnio miesięcznie zarabiał łącznie nie mniej niż 7 tys. zł netto.
Stała się rzecz straszna, zginął człowiek, ale ja z tą sprawą nie miałem i nie mam nic wspólnego. Zawsze stawałem w obronie osób słabszych i zawsze stawałem po stronie dobra. Przez 20 lat pełniłem nienaganną służbę - mówił przed sądem oskarżony.
Wyjaśnił, że wraz z żoną wynajmował od Dariusza S. i jego żony (występuje przed sądem w charakterze oskarżyciela posiłkowego) lokal w Legionowie, w którym znajdował się sklep odzieżowy. Zawsze dochodziliśmy do kompromisu. Nigdy nie było między nami nieporozumień - powiedział podsądny.
Jak doszło do zabójstwa?
Jak mówił, 11 lutego miał dzień wolny - z mieszkania w Legionowie pojechał do Warszawy na zakupy, potem do komisariatu, a następnie wrócił do domu. Spotkał się też w sklepie w Legionowie z Dariuszem S., któremu przekazał pieniądze za wynajem lokalu. Według oskarżonego Dariusz S. odjechał swoim samochodem.
W. utrzymuje, że wcześniej w komisariacie na Białołęce jego podwładny pobrał broń służbową z magazynu, następnie zostawił ją w jego gabinecie. Podsądny powiedział, że zwrócił pistolet do magazynu po godz. 19, oficerowi dyżurnemu kazał jednak wpisać w książce ewidencji broni godz. 16. Zdaniem prokuratury to właśnie z tej broni zginął Dariusz S.
Mariusz W. wyjaśnił, że następnego dnia rozmawiał przez telefon z żoną Dariusza S. Twierdzi, że pytała ona o męża i utrzymywała, że W. był umówiony z nim i z mężczyzną o nazwisku Kamiński na kolację biznesową. Powiedziałem jej, że nie znam żadnego Kamińskiego i na żadną kolację się nie umawiałem - dodał.
W tej sprawie zarzuty usłyszał też 41-letni Piotr M., który - według śledczych - pomagał b. policjantowi. Przedstawiono mu zarzut utrudniania postępowania i składania fałszywych zeznań. Mężczyzna przyznał się do zarzucanych czynów. Jego sprawa prowadzona była oddzielnie.
Sędzia Piotr Janiszewski odroczył rozprawę do 14 listopada.
bf/PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24