Osiedle pod Dębami, jak sama nazwa wskazuje, wyróżnia się związkami z nautrą. Czasami nawet zbyt bliskimi. Coraz częściej odwiedzają je dziki. Mieszkańcy zarzucją miejskim służbom, że bagatelizują problem. - Przychodzą, bo są dokarmiane - odpowiadają leśnicy.
Dziki są już przyzwyczajone do obecności człowieka i potrafią wychodzić z lasu, nawet kiedy ludzie są w pobliżu. - Zetknęłam się z nimi wychodząc ze spotkania z rodzicami w szkole podstawowej przy ul. Leśnej Polanki. Na skraju lasu czekały dziki, radośnie chrumkając - wspomina mieszkanka okolicy, Elżbieta Świtalska. - Największa grupą, jaką widziałem, liczyła 19 sztuk. To był duży odyniec i kilka loch - opisuje Marek Świtalski.
Dokarmiają i ryzykują
Takie spotkania mogą być niebezpieczne. - Najgorsze, jak przychodzą z małymi dziczkami. Są najbardziej agresywne - tłumaczy Marek Świtalski. - Pojawiają się o bardzo różnych porach, można je zobaczyć w ciągu dnia albo wieczorami - dodaje.
Z problemem mieszkańcy walczą od 3 lat. Zwierzęta oprócz tego, że atakują, to jeszcze niszczą wszystko, co się da. Mieszkańcy narzekają, że nie mogą się doczekać pomocy od pracowników miejskich lasów. Przedstawiciele tych ostatnich zwracają jednak uwagę, że pomagają, jak mogą, ale ich starania często psują... sami mieszkańcy. Niektórzy z nich codziennie dokarmiają dziki na pobliskich osiedlach, nie zdając sobie sprawy jak bardzo ryzykują.
Będzie nowa odłownia
Strażnik łowiecki Józef Mierzwiński przypomina o przypadku mężczyzny, który intensywnie dokarmiał dziki. - Popisywał się i w pewnym momencie, kiedy wziął bułkę do ust, locha mu zmasakrowała twarz - opowiada.
Kolejnym problemem są odłownie. Na terenie Białołęki jest ich 10, ale codziennie są dewastowane. Lasy Miejskie obiecują jednak mieszkańcom pomoc i postawienie nowego takiego obiektu właśnie na terenie Osiedla pod Dębami.
Marta Brzegowa js/roody