Miesiącami czekają na ważne listy. Dyrektor poczty: jest mi głupio

Dostają listy po paru miesiącach.
Źródło: "Uwaga" TVN
Mała placówka pocztowa pod Warszawą i ogromne problemy ludzi. Jak to możliwe, że mieszkańcy Mysiadła i okolic miesiącami czekali na listy? Jak ustalili dziennikarze "Uwagi!" TVN, korespondencja w tym czasie po prostu leżała na poczcie.

Niedostarczenie listów na czas może skutkować poważnymi problemami. Przekonała się o tym m.in. pani Barbara, która opiekuje się niepełnosprawną córką.

- Ula ma zespół wad wzroku, dużą nadwzroczność, oczopląs. Chodzi do szkoły dla dzieci niedowidzących i potrzebuje orzeczenia o niepełnosprawności. Skończyło jej się w lipcu i w sierpniu dostała nowe. Wiedziałam, że jest wystawione i wysłane pocztą - opowiada Barbara Chruślińska.

Orzeczenie o niepełnosprawności córki, na które czekała pani Barbara, było potrzebne do zapewnienia dziecku darmowych przejazdów do szkoły. Bez tego dokumentu dziewczynka nie mogła także pojechać na szkolną wycieczkę.

- Dokument dostaliśmy 18 października, po czterech interwencjach. To oznacza, że orzeczenie szło półtora miesiąca - mówi Chruślińska i dodaje: - Podejrzewałam jakiś błąd, że to jest pojedynczy wypadek. Nie wiedziałam, że to jest problem na tak dużą skalę.

Zawieszone świadczenia, problemy z sądem

Na pracę poczty w Mysiadle narzeka również pani Ewa, której mąż - z powodu opóźnienia poczty - od trzech miesięcy ma zawieszoną wypłatę świadczenia chorobowego. - Mąż dostał wezwanie na komisję lekarską i okazało się, że ta już się odbyła - mówi Ewa Pawlak.

Małżeństwo Pawlaków dwa lata temu złożyło wniosek o sanatorium. - W internecie widzieliśmy, że mamy skierowanie do sanatorium od 19 listopada do 10 grudnia. Zadzwoniłam do pani, że nie mamy skierowania, a zbliżał się termin wyjazdu. Skierowanie odebrałam dopiero 22 listopada. Po terminie wyjazdu - denerwuje się panie Ewa.

Okazuje się, że z opóźnieniem przychodzą nawet listy z sądów. Na dostarczanie tego rodzaju korespondencji Poczta Polska ma wyłączność.

- Miałam sprawę sądową, ale nie wiedziałam, że się odbędzie. Jak dostałam zawiadomienie, pocztą przyszedł już wyrok sądowy. W ogóle nie dotarło do mnie awizo, straciłam pieniądze przez nieobecność na rozprawie - przekonuje Jolanta Zielińska.

Zobacz cały materiał na stronie programu "Uwaga!" TVN

Test z nadajnikiem GPS

Postanowiliśmy sprawdzić, jak funkcjonuje placówka poczty w Mysiadle i wysłać list z urządzeniem GPS.

List zaadresowaliśmy do mieszkańca obsługiwanego przez pocztę w Mysiadle. Przesyłkę nadaliśmy z innej placówki pocztowej oddalonej o zaledwie dziewięć kilometrów. Był to list polecony z priorytetem. Pracownica poczty zapewniła nas, że przesyłka w ciągu jednego dnia roboczego powinna dotrzeć do adresata.

Przez internet sprawdzaliśmy lokalizację wysłanego przez nas listu z urządzeniem GPS. Okazało się, że przesyłka dotarła do poczty w Mysiadle już następnego dnia. Jednak nie została przekazana do adresata, którym była pani Barbara. Przez pół miesiąca przesyłka znajdowała się w budynku poczty.

O tym, jak funkcjonuje placówka poczty w Mysiadle, postanowiliśmy porozmawiać z jej naczelnikiem. Bezskutecznie.

Nasza reporterka w okienku pocztowym zapytała, dlaczego list przez pół miesiąca leży w budynku poczty. Kiedy pracownice dowiedziały się o urządzeniu GPS w liście, po 20 minutach odnalazły naszą przesyłkę.

W czasie naszej interwencji w Mysiadle pojawił się zdenerwowany mieszkaniec, który nie otrzymał na czas wezwania na egzamin państwowy.

Problemy kadrowe

Po pewnym czasie do naszej ekipy wyszedł dyrektor regionu warszawskiego Poczty Polskiej.

- Od jakiegoś czasu jest trudna sytuacja ze względów kadrowych. W tej chwili podjęliśmy szereg działań. Odbudowujemy stan osobowy, mamy jednego listonosza więcej, jutro przechodzi kolejny. Sądzę, że na koniec tygodnia wszyscy mieszkańcy będą mieli listy na bieżąco - deklaruje Krzysztof Sołośnia.

Czy obietnicę udało się spełnić? Pół miesiąca później wróciliśmy do dyrektora poczty.

- W tym urzędzie nie zalegają już żadne listy. Zaczęliśmy doręczać przesyłki na bieżąco. Nasz region istnieje siedem lat, jeszcze nie miałem takiej sytuacji. Jest mi głupio, bo mogłem bardziej dopilnować sytuacji w tym urzędzie. Mogliśmy wyczuć to miesiąc wcześniej, gdybyśmy podjęli bardziej zdecydowane działania sądzę, że to tej sytuacji, by nie doszło - przyznaje Sołośnia.

- Może się wydawać, że to tylko poczta, że ktoś nie dostał listu i może sobie jakoś poradzić. Ale naprawdę za tymi listami stoją historie, sprawy bardzo ważne dla każdej rodziny. Jeden list może zmienić sytuację rodziny - zauważa Barbara Chruślińska.

Zobacz cały materiał na stronie programu "Uwaga!" TVN

Agnieszka Madejska, "Uwaga!" TVN

ml/pm

Czytaj także: