Andrzej ma sparaliżowaną twarz. Inna pacjentka skarży się, że musiała sprzedać mieszkanie, żeby opłacić koszty procesu. Kolejna opowiada, że dostaje wulgarne wiadomości i kartki z dwuznacznymi pozdrowieniami z całego świata. To nie jest kryminał, jakich wiele - jego bohaterem jest... dentysta. Pokrzywdzonych może być nawet kilkadziesiąt osób.
Kiedy mundurowi weszli do gabinetu Sławomira W., zastali go w jednoznacznej sytuacji: właśnie leczył ząb pacjentce, która leżała na dentystycznym fotelu. Trzy inne osoby czekały na swoją kolej. Nie doczekały się - policja zatrzymała dentystę i zarekwirowała ponad 500 kart pacjentów.
W. leczyć nie wolno - prawo do wykonywania zawodu tracił już pięciokrotnie. Nie powinien przyjmować pacjentów do 2020 r. - tak orzekł sąd lekarski. Czy zabieg, na którym przyłapała go policja, wykonał poprawnie? Tego nie wiemy, ale znamy historie osób, które przez przed sądem dowiodły, że przez Sławomira W. straciły zdrowie, nerwy i pieniądze.
Andrzej: córka mówiła "Quasimodo"
- Jedni żyją bez nogi, drudzy bez ręki, a ja żyję z martwicą na twarzy - rozpoczyna były pacjent W., Andrzej Zawistowski.
W 2000 r. zabieg wszczepienia implantów chciał wykonać w Austrii, ale zagraniczny lekarz mu go odradził. - To procedura kilkuletnia, która wiązałaby się z dużymi kosztami dojazdu - wspomina w rozmowie z nami pan Andrzej.
W Polsce wstawianie implantów nie było jeszcze popularne, kolejni specjaliści nie chcieli podjąć się wyzwania, dopiero W. się odważył. - Z entuzjazmem pokazał zdjęcia, dyplomy, referencje, polecania i przekonał mnie, że da sobie z tym radę - opowiada nasz rozmówca. Za wstawienie wszystkich zębów mężczyzna, jak mówi, zapłacił 70 tys. złotych. - Bolało, ale później miało być tylko lepiej. Tak jednak nie było, implanty wypadały jeden po drugim. Cały czas byłem przekonywany przez doktora W., że to się na pewno zmieni, że takie przypadki się zdarzają, że to jest normalne. I tak cały proces "leczenia" trwał około trzech lat - opowiada.
Wspomina, że córka mówiła na niego "Quasimodo". Z tego okresu pan Andrzej nie ma zdjęć, a o tym, co wtedy przeżył i jak wyglądał, pamiętać nie chce. Mijały kolejne miesiące, objawy nie ustawały. W końcu postanowił skonsultować się z innym specjalistą. Usłyszał: martwica tkanek. Przestał kontrolować jedną czwartą twarzy. Do tej pory opada mu prawa strona wargi, po policzku często ścieka mu ślina - jak mówi, nic nie czuje. - To utrudnienie w życiu, bo nie kontroluje się połowy ust. Na to nie ma lekarstwa, nie ma rehabilitacji, to po prostu jest - komentuje.
Postanowił pójść do sądu. Musiał sprzedać mieszkanie córki, by opłacić związane z tym koszty.
W 2006 r. sąd orzekł: Sławomir W. jest winny, ma zwrócić koszty sądowe oraz procesowe i wypłacić odszkodowanie - łącznie 140 tys. złotych. - Do dziś nie oddał nawet złotówki, jest niewypłacalny - mówi z żalem były pacjent, któremu ogromny ból towarzyszył przez 15 lat. Dopiero w 2015 r. udało mu się usunąć szczątki starych implantów.
Dobrosława: to nie implanty, to śrubki
Rok 2013. Pani Dobrosława marzyła o nowych implantach. Ogłoszenie znalazła w internecie, doktor W. oferował zabieg w atrakcyjnej cenie. Skusiła się. - Ceny były przystępne, niemniej jednak 24 tys. u niego wydałam - wspomina Dobrosława Marszałek. Na wizytę poszła z nadzieją na piękne zęby, a - jak mówi - w gabinecie przeżyła prawdziwą udrękę. - Gdy dostawałam zastrzyki, to dostawałam szału. Cierpiał człowiek, a same zabiegi u niego są nie do opisania. Jak pracował? Telefon non stop, i podchodzi, i odbiera, i telefony, i w kółko - opowiada.
Później ból też się nie skończył. Implanty - podobnie jak w przypadku pana Andrzeja - zaczęły wypadać. - Inny specjalista powiedział, że to nie są implanty, że to mogą być nawet śrubki poukręcane i wkręcone - mówi Dobrosława. - Kiedy domagałam się zwrotu kosztów, doktor W. zaczął wysyłać mi wiadomości. "Nie tacy jak p. mi grozili", "Pocałuj mnie w d***" - opowiada i na dowód pokazuje nam zachowane wiadomości. Wśród nich są też MMS-y. Na jednym z nich uśmiechnięty stomatolog siedzący w luksusowym aucie. Wiadomość podpisano: "pozdrowienia z Moskwy".
- Dostaję też od doktora kartki z różnych krajów, napisane są w językach, których nie znam, jedną wnuczek mi przetłumaczył. "Cześć, jak się masz, tęsknię za Tobą. Mam nadzieję, że karta ci się podoba" - czyta i pokazuje pocztówkę przedstawiającą... męskie pośladki. Podobnych widokówek ma kilkanaście.
W przypadku pani Dobrosławy sąd - tak jak w sprawie pana Andrzeja - orzekł, że Sławomir W. miał zwrócić 23 tys. złotych oraz koszty rozprawy. Kobieta twierdzi, że nie dostała ani grosza, a komornik sprawę umorzył - stomatolog jest niewypłacalny.
Sprawa karna zakończyła się zawieszeniem lekarza w zawodzie na pięć lat.
Dentysta W.: błagała mnie, żebym dokończył leczenie
Dotarliśmy do dentysty W. Bez problemu zgodził się na rozmowę z tvnwarszawa.pl. - Pierwsze sprawy w sądach, jakie miałem, były z rażącym naruszeniem prawa. Udowodniłem, że to są fałszywe opinie. Jeden z biegłych później się wycofał, w następnych sprawach już nie uczestniczyłem, ponieważ polskie sądy są stronnicze. Częściowo też zasiadają tam lekarze, a więc konkurencja - broni się Sławomir W.
Zaznacza, że wciąż może wykonywać zabiegi stomatologiczne w innych krajach. - Mam prawo wykonywania zawodu jeszcze w kilku krajach, np. w Skandynawii pracowałem długo i nigdy nie miałem tam żadnej kary. Karty pacjentów, które zabrała policja, należały do pacjentów byłych lekarzy, którzy tam pracowali. To nie są karty moich pacjentów. To jest po prostu jakaś bzdura - twierdzi w rozmowie z nami W. i dodaje: - Błędy lekarskie się zdarzają.
- Jeżeli miało się kilka czy kilkanaście tysięcy pacjentów, mnóstwo zabiegów, nie znam lekarza, nie znam chirurga, który nie miałby jakiś powikłań, tylko o tym się po prostu nie mówi. Nawet profesorom się to zdarza, to jest, powiedzmy, jeden promil - ocenia.
Ma również swoją teorię dotyczącą spraw sądowych, w jakich jest oskarżony. - Jedna osoba za wypadnięcie implantów chciała 100 tys. plus 30 tys. Jeszcze doszły odsetki, dla mnie to rozbój w biały dzień. Jeżeli zabieg się nie udał, pacjent chciał zwrotu pieniędzy, ja te pieniądze zwracałem, ale nie może być tak, że pacjent chce 10 albo 100 razy więcej - opowiada W.
W rozmowie z nami odniósł się również do sprawy zatrzymania przez ursynowską policję na gorącym uczynku, gdy leczył zęby pacjentce. - Chciałem dokończyć leczenie ortodontyczne u dziewczyny, ponieważ ciężko jej było znaleźć innego lekarza. Kiedy weszła policja, ta pacjentka wręcz błagała mnie, żebym dokończył to leczenie, bo ona zostanie na lodzie, nie będzie miała u kogo tego zrobić. Tak to jest, że lekarze ortodonci nie chcą się po kimś podejmować pracy - mówi.
Przyznaje, że wysłał MMS-a pani Dobrosławie. Zrobił to... ze złośliwości. Ona miała mu wysyłać wulgarne SMS-y. Twierdzi jednak, że kartek nie wysyłał.
Czy uważa się za dobrego lekarza? W. bierze głęboki oddech i odpowiada: - 99 proc. moich pacjentów twierdziło, że byłem dobrym lekarzem.
Sąd nad dentystą
Jak ustaliliśmy, Sławomir W. jest stomatologiem od października 1994 r. Wtedy dostał uprawnienia do wykonywania zawodu. 49-latek już kilkakrotnie je tracił.
- Kary zawieszenia w prawie wykonywania zawodu orzekano: w 2005 r. (OSL Warszawa) - na okres jednego roku, w 2013 r. (OSL Poznań) - na okres pięciu lat, w 2014 r. (OSL Płock) - na okres pięciu lat, w 2014 r. (OSL Warszawa) - na okres pięciu lat, w 2015 r. (OSL Łódź) - na okres pięciu lat - informuje Katarzyna Strzałkowska, rzeczniczka Naczelnej Izby Lekarskiej.
Dodaje, że kary były orzekane za niewłaściwe leczenie protetyczno-implantologiczne, nieudostępnianie dokumentacji rzecznikowi odpowiedzialności zawodowej, prowadzenie dokumentacji niezgodnie z przepisami, wykonywanie leczenia protetycznego bez uprawnień w związku z zawieszonym prawem wykonywania zawodu.
Z kolei Joanna Adamowicz z sądu okręgowego w Warszawie mówi o innych sprawach przeciwko W. - Jedna z nich - jeszcze nierozpoczęta - będzie toczyć się w Wołominie. Tam jest wielu pokrzywdzonych - mówi.
Przypomina również o prawomocnym wyroku, który zapadł w Warszawie. - Stomatolog stracił prawo wykonywania zawodu i został obciążony grzywną - informuje. - W Sądzie Okręgowym Warszawa-Praga toczy się też sprawa cywilna o wyjawienie majątku. Wniosek wierzyciela wpłynął w marcu 2014 r. - mówi.
Jednak mimo tego wszystkiego W. wciąż "leczył". - Policjanci zabezpieczyli około 500 kart pacjentów. Mężczyzna usłyszał już cztery zarzuty z art. 58 dotyczącego odpowiedzialności karnej za udzielanie świadczeń zdrowotnych bez wymaganych uprawnień. Nie wykluczamy, że usłyszy kolejne - mówi Joanna Banaszewska z mokotowskiej policji.
Sławomirowi W. grozi kara grzywny, kara ograniczenia wolności albo nawet rok więzienia.
Klaudia Ziółkowska/ec/r