Jarosław Dąbrowski to główny bohater tzw. "afery bemowskiej". Najpierw awansował z burmistrza dzielnicy na wiceprezydenta, a potem stracił stanowisko po tym, jak przez byłego podwładnego został oskarżony o nierentowne zakupy laptopów i tabletów, zatrudnienie swojej przyjaciółki na dwóch stanowiskach jednocześnie czy traktowanie służbowych samochodów jak własnych.
Potwierdziły to kontrole przeprowadzone w dzielnicy na zlecenie ratusza.
Dąbrowski nie składa jednak broni. W nadchodzących wyborach zamierza się starać o mandat radnego z ramienia własnego komitetu. I wydaje się, że już rozpoczął kampanię. Do naszej redakcji wysłał właśnie pismo z apelem do władz dzielnicy i oskarżeniami pod ich adresem. Chce, by wstrzymały się do wyborów od podejmowania strategicznych dla dzielnicy decyzji. Chodzi m.in. o planowane ponoć połączenie bemowskiego systemu roweru miejskiego z ogólnomiejskim Veturilo (ten na Bemowie powstał wcześniej, ale jest w pełni kompatybilny z Veturilo).
Kampania w godzinach pracy
Na tym jednak nie koniec. Dąbrowski zarzuca też, że w dzielnicy ciągle dzieje się źle. Nowi urzędnicy mają być zatrudniani bez konkursów i po znajomości. - Desant partyjny spod Warszawy trwa w najlepsze, widać burmistrz z Zielonki poczuł się na Bemowie samotny - drwi były burmistrz.
I twierdzi, że część urzędników w godzinach pracy musi przygotowywać kampanię wyborczą obecnego burmistrza, a także spędzać czas na obrażaniu innych kandydatów na forach internetowych.
Skąd były burmistrz ma tę wiedzę? - Przez 8 lat pracował w urzędzie i ma swoje - potwierdzone - informacje dotyczące migracji pracowników między urzędami, zatrudniania urzędników bez pełnego sprawdzenia ich kwalifikacji oraz prowadzeniu kampanii za publiczne pieniądze, w godzinach pracy urzędu - zapewnia Marcin Woźniakowski, rzecznik komitetu Dąbrowskiego.
Krzysztof Strzałkowski, obecny burmistrz Bemowa, zna już treść listu. - Apel pana Dąbrowskiego traktuję w kategorii absurdu - mówi i kategorycznie odpiera wszystkie zarzuty. - Brak decyzji w tych obszarach, o których pisze Dąbrowski, byłby katastrofą dla Bemowa. Nowi pracownicy urzędu są zaś zatrudniani w zgodzie z ustawą o pracownikach samorządowych i z przepisami miejskimi, które umożliwiają przeniesienia między poszczególnymi jednostkami samorządowymi. Osoby te oczywiście zostały zatrudnione na podstawie konkursów w macierzystych jednostkach - tłumaczy Strzałkowski.
I zapowiada, że podejmie kroki prawne. - Głoszenie fałszywych zarzutów będzie rodziło konsekwencje - mówi Strzałkowski.
List "niemal" urzędowy
Smaku całej sprawie dodaje fakt, że w piśmie opatrzonym oficjalnym logo dzielnicy Bemowo Dąbrowski nazywa się jej burmistrzem, małym druczkiem dopisując lata swojego urzędowania. - Na Bemowie rozpoczęła się brudna kampania, oparta na bezzasadnych zarzutach - ocenia Strzałkowski.
To nie pierwsza taka publikacja przygotowana przez Dąbrowskiego. Na początku września były burmistrz wydał także biuletyn informacyjny - niemal taki sam, jaki kiedyś ukazywał się w dzielnicy, a został zlikwidowany przez obecnego burmistrza - w którym zapowiadał swój powrót do polityki.
Władze dzielnicy nie są w stanie odpowiedzieć, czy były burmistrz może sygnować swoje materiały logotypem Bemowa. - Cały czas badamy tę sprawę, sprawdzamy dokumentację. Nie możemy tego w tej chwili jednoznacznie określić - rozkłada ręce Mariusz Gruza, rzecznik dzielnicy.
Jarosław Dąbrowski nie zgodził się na rozmowę z tvnwarszawa.pl.
Rzecznik ratusza o kontroli na Bemowie:
jb/r
"Kontrola skrupulatna, środki personalne wystarczające"
Źródło zdjęcia głównego: tvnwarszawa.pl