"Przeleciał przez przystanek i pojechał dalej". Zginęły dwie osoby, kierowca przed sądem

Na Mokotowie doszło do tragicznego wypadku
Tragiczny wypadek na Woronicza. Jak wygląda to miejsce?
Źródło: TVN24
Dominik Z. jest oskarżony o to, że w sierpniu 2024 roku na ulicy Woronicza spowodował tragiczny wypadek, w którym zginęły dwie kobiety, a kilka osób, w tym 3,5-letnie dziecko, odniosło poważne obrażenia. - Usłyszałem głośny krzyk, wydaje mi się, że kobiecy. Nie kojarzę, żeby padły jakieś słowa. Tylko taki krzyk przerażenia. Chwile później zobaczyłem, że auto wjeżdża w wiatę przystankową, w jakąś panią stojącą na przystanku i przejeżdża dalej - mówił we wtorek przed sądem jeden ze świadków.

Wtorek, 13 sierpnia 2024 roku. Dzień w Warszawie był upalny i słoneczny. Letnia pogoda zachęcała do wyjścia na zewnątrz. Tego dnia na jednej z głównych ulic Mokotowa rozegrał się prawdziwy dramat.

Tragiczny wypadek na Woronicza

Ulica Jana Pawła Woronicza na wysokości numeru 29. Godzina 10.30. Kierujący suvem marki SsangYong najpierw potrącił kobietę na pasach, a następnie rozpędzony uderzył w grupę osób czekających na przystanku autobusowym.

Potrącona na przejściu piesza zmarła na miejscu. W drodze do szpitala walkę o życie przegrała także druga z ciężko rannych kobiet, która w chwili zdarzenia znajdowała się na przystanku. Do szpitala z obrażeniami głowy i kończyn dolnych trafiły trzy kolejne kobiety – 33-latka, 34-latka i 48-latka, a także 3,5-letnie dziecko z uszkodzeniami twarzoczaszki. Jego stan lekarze określali jako ciężki, ale stabilny.

"Krzyk przerażenia"

 - Usłyszałem głośny krzyk, wydaje mi się, że kobiecy. Nie kojarzę, żeby padły jakieś słowa. Tylko taki krzyk przerażenia – mówił we wtorek na sali rozpraw specjalista ds. szkoleń Miejskich Zakładów Autobusowym, który tego dnia pracował w budynku przy Woronicza. - Chwile później zobaczyłem, że auto wjeżdża w wiatę przystankową, w jakąś panią stojącą na przystanku i przejeżdża dalej. Zadzwoniłem wtedy na 112 - dodał.

Mężczyzna wypadek widział z okna. Był jedną z pierwszych osób, które zaczęły udzielać pomocy poszkodowanym na miejscu.

- Nas nie powinno być wtedy przy tym oknie, ale to był akurat moment, gdy ściana obok naszego budynku była remontowana i z koleżanką patrzyliśmy, jak zostało to zrobione – wyjaśnił. 

Proces, w którym na ławie oskarżonych zasiada Dominik Z. - kierowca suva, rozpoczął się w warszawskim Sądzie Okręgowym wiosną tego roku. We wtorek odbyła się kolejna rozprawa. Sędzia Justyna Kacznowska-Bednarczuk odczytała zeznania pracownika MZA oraz zapytała go, jaka jego zdaniem mogła być prędkość samochodu w chwili, gdy doszło do wypadku. Świadek powiedział, że auto poruszało się szybko. - On przeleciał przez ten przystanek i pojechał dalej – odpowiedział.

Jak wskazał mężczyzna, w chwili zdarzenia słychać było huk. Na miejsce wypadku ruszyli pracownicy Miejskich Zakładów Autobusowych.

- Jedną z osób poszkodowanych zaopatrywałem. To była kobieta, Azjatka – zeznał mężczyzna. – Pamiętam, że w tym czasie jakaś pani dopytywała o chłopca, który został potrącony. Potem się dowiedziałem, że to była jego opiekunka. Ona była całkowicie w szoku.

"Wielokrotnie powtarzał, że jechał wolno"

Zeznający w toku śledztwa wskazał, że podczas udzielania pomocy rannej widział, jak jego koledzy z pracy odsuwali postawnego mężczyznę w niebieskiej koszulce, aby ten nie przeszkadzał.

- Ten mężczyzna wykrzykiwał i wielokrotnie powtarzał, że jechał wolno. Nic więcej nie mówił – sędzia odczytała relację świadka.

Z zeznań pracownika MZA wynika, że kierowca suva w pewnym momencie robił zdjęcia swojego samochodu. - Byłem totalnie w szoku, że on się tym zajmuje w takim momencie i kto mu na to pozwolił – skomentował świadek.

Mężczyzna dopytywany na rozprawie o bezpieczeństwo w tym rejonie, zaprzeczył, aby miał słyszeć jakiekolwiek skargi odnośnie organizacji ruchu na Woronicza, ale jednocześnie przyznał, że w przeszłości w miejscu tym wielokrotnie widział niebezpieczne sytuacje i co najmniej dwukrotnie mógł zostać potracony przez samochód jadący tą ulicą z nadmierna prędkością.

- Wtedy to była długa, prosta droga – przypomniał.

Ponad 141 km/h

Wcześniej tego dnia zeznania złożył także biegły sądowy z dziedziny rekonstrukcji wypadków drogowych i były policjant Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji. Jak wskazał, "przyczyną zdarzenia było stosowanie nieprawidłowej techniki i taktyki jazdy przez kierującego pojazdem w tym poruszanie się z prędkością przewyższającą dozwoloną administracyjnie".

- Zgodnie z przeprowadzonymi obliczeniami wykonanymi na podstawie materiału dowodowego, opierając się na potencjalnej drodze hamowania odpowiadającej ujawnionym śladom, prędkość ta wynosiłaby ponad 141 km/h, przyjmując odległość tak zwanego odrzutu pieszej. Ponad wszelką wątpliwość nie było to dozwolone 50 km/h – mówił biegły.

Specjalista z dziedziny rekonstrukcji wypadków drogowych przedstawił analizę, z której wynika, że nawet gdyby kierujący przekroczył prędkość i jechał 66,6 km/h miałby on możliwość uniknięcia potracenia kobiety i - jak wskazał - "na pewno nie doszłoby do dalszych skutków w rejonie przystanku".

Na korytarzu sądowym dowiedzieliśmy się od biegłego, że analiza wykazała, że gdyby kierowca w chwili zdarzenia na Woronicza jechał nawet 80 km/h, zdążyłby zatrzymać auto przed wjazdem na chodnik i uniknąłby tym samym uderzenia w osoby czekające na przystanku.

- Czy ktoś przyczynił się do tego zdarzenia – zapytała biegłego sędzia.

- Materiał w tej sprawie pozwala na uznanie, iż żadna inna osoba nie przyczyniła się do zaistnienia zdarzenia – odpowiedział były policjant Wydziału Ruchu Drogowego. Zeznający na pytanie sądu dotyczące zniszczonej wiaty przystankowej przypomniał, że uszkodzony został także betonowy kosz na śmieci.

- Czy piesza weszła bezpośrednio przed jadący pojazd – pytał obrońca oskarżonego, Karol Trzaska.

- Piesza nie weszła bezpośrednio przed jadący pojazd – padło w odpowiedzi. Biegły wskazał też, że w momencie potrącenia kobieta zdążyła już pokonać około 10 metrów jezdni – przeszła dwa z czterech pasów ruchu.

Zeznający dopytywany przez obrońcę Z. o widoczność pieszej oraz o to, czy kobieta mogła wyjść na ulicę zza innego pojazdu, np. znajdującego się w pobliżu autobusu miejskiego, podsumował: według mojej opinii piesza nie wyszła zza żadnego pojazdu ani żadnej przeszkody.

- Kierujący rozpoznał sytuację zagrożenia w postaci przechodzącej pieszej, a co za tym idzie autobus nie ograniczał widoczności kierującemu – doprecyzował biegły.

Przeparkował auto?

Podczas wtorkowej rozprawy pojawiła się również kwestia śladów hamowania na miejscu wypadku. Głos zabrał oskarżony Dominik Z., który nie zgodził się ze słowami biegłego, argumentując, że miejsce, w którym zatrzymał samochód, nie odpowiada drodze hamowania. Jak twierdził - auto miał przeparkować, aby umożliwić dojazd na miejsce służb ratunkowych.

- Widziałem chłopca, który stał za koszem przy przystanku. Po uderzeniu w kosz, on zniknął. I moja uwaga skupiła się na tym chłopcu. W momencie jak zobaczyłem dziecko leżące na prawnym pasie ruchu, ominąłem to dziecko, dojechałem do miejsca zygzaka i zorientowałem się, że jest za mało miejsca na służby. Pojechałem więc trochę dalej, żeby zaparkować samochód – mówił Dominik Z.

Obrońca zauważył, że w toku śledztwa każdy ze świadków opisywał huk, nikt natomiast nie wskazał, że słyszał pisk opon wskazujący na hamowanie, o którym wspominał biegły. Specjalista z dziedziny rekonstrukcji wypadków drogowych wskazał, że na przebywające na miejscu wypadku osoby działało wiele bodźców, w tym także emocjonalnych, po czym odwołał się do "wybiórczej pamięci".

- Obawiam się, że jest to bardziej zakres psychologii – przyznał i dodał, że jest także możliwość, aby auto hamowało bez wydawania dźwięku. Na manewr zwalniania pojazdu poza śladami na jezdni, wskazywać mają również zapalone światła hamowania w samochodzie.

Lista zarzutów

Akt oskarżenia przeciwko Dominikowi Z. Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów skierowała w marcu tego roku. Z jego treści wynika, iż Z. jest oskarżony o to, że nieumyślnie sprowadził katastrofę w ruchu lądowym, prowadząc pojazd marki SsangYong i naruszając umyślnie zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym. Według prokuratury kierowca "stosował nieprawidłową technikę jazdy i manewry, poruszając się lewym pasem ruchu jezdni ulicy Woronicza" i przekroczył dozwoloną w obszarze zabudowanym prędkość, nie uwzględniając przy tym warunków, w jakich odbywał się ruch, widoczności drogi oraz natężenia ruchu.

Śledczy zarzucają też kierowcy, że nie zachował szczególnej ostrożności przy zbliżaniu się do przejścia dla pieszych oraz "podejmując hamowanie w sposób powodujący zagrożenie bezpieczeństwa w ruchu, czym spowodował zagrożenie życia i zdrowia wielu osób w ten sposób, że potrącił pieszą przemieszczającą się przez przejście dla pieszych ze strony lewej na prawą, w wyniku czego pokrzywdzona doznała obrażeń skutkujących zgonem". Następnie skręcił w prawo, wjechał w grupę ludzi stojących na przystanku autobusowym, w wyniku czego zginęła kolejna osoba.

Kierowca w chwili zdarzenia był trzeźwy. Dominik Z. częściowo przyznał się do zarzucanego mu czynu, jednak zakwestionował ustaloną przez biegłego prędkość z jaką miał prowadzić samochód. Pojazd, którym poruszał się, był sprawny.

Mężczyzna odpowiada przed sądem z tzw. wolnej stopy. Jak udało nam się dowiedzieć, został zwolniony z aresztu w kwietniu.

Był karany

Dominik Z. był wcześniej karany m.in. za prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwości, prowadzenie auta pomimo cofnięcia uprawnień, a także niestosowanie się do zakazu prowadzenia pojazdu.

Czyn zarzucany oskarżonemu zagrożony jest karą pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do ośmiu lat. Sędzia Kaczanowska-Bednarczuk kolejny termin rozprawy wyznaczyła na grudzień. Kontynuowane będzie wówczas przesłuchanie biegłych.

***

Tragiczny wypadek przyczynił się do zmian w organizacji ruchu na Woronicza. Przejście dla pieszych, które znajdowało się na wysokości numeru 29, dokładnie tam, gdzie doszło do tragedii, zostało przesunięte bliżej skrzyżowania i wyposażone w azyl. Zamontowana została też sygnalizacja świetlna.

Czytaj także: