Przepychanki, groźby i kłótnia o targowisko. Kupcy pogorzelcy z głośnego pożaru hali przy Marywilskiej w Warszawie znów muszą walczyć o przetrwanie. Tym razem z powodu konfliktu z zarządcą obiektu, w którym mieli odbudować swoje biznesy i życie. Niejasna sytuacja sprawiła, że centrum przy Modlińskiej zamarło. W innych częściach obiektu w skandalicznych warunkach mieszkają uchodźcy. Materiał "Uwagi!" TVN.
Nasilający się konflikt pomiędzy kupcami, a zarządcą warszawskiego centrum handlowego Modlińska sprawia, że pod halą raz po raz interweniuje policja. Emocje sięgnęły zenitu, gdy okazało się, że kupcy zrzeszeni wokół spółki T- Groupe mają płacić wyższy czynsz, a na wniosek zarządcy w budynku odłączono prąd.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Kolejna odsłona sporu w centrum handlowym. Wyłączony prąd i interwencja policji
Co dalej z centrum handlowym na Modlińskiej?
Niejasna sytuacja prawna oraz odłączenie prądu sprawiły, że centrum handlowe zamarło, produkty spożywcze niszczeją, a kupcy ponoszą straty.
- Mamy zamknięte lokale, bo nie ma prądu, żeby pootwierać, a to są przecież majątki ludzi. Tutaj są zamrażarki i wszystko porozmrażane jest - pokazuje pani Sylwia.
- Mamy laptopa, kasę fiskalną, wszystkie terminale. Ale chciałbym się dostać do tego - mówi Łukasz.
Kupcy to pogorzelcy po niedawnym pożarze warszawskiego centrum handlowego położonego przy Marywilskiej. W innej - wynajętej i zagospodarowanej przez nich hali, kupcy mieli kontynuować działalność handlową. Nie godzą się jednak na podwyższenie czynszu.
- My na to miejsce pracowaliśmy bardzo długo. Wszystko robiliśmy sami, wcześniej było pełno syfu i robactwa, zdechłe szczury. Wszystko sprzątaliśmy. Zrobiliśmy piękną halę i komuś się spodobał pomysł na biznes – dodaje Łukasz.
Uchodźcy na Modlińskiej w koszmarnych warunkach
Podczas wizyty "Uwagi" kupcy ujawnili dziennikarzom, co dzieje się w innych częściach obiektu. Ostatnią kondygnację budynku, w bardzo złych warunkach zamieszkują ukraińscy uchodźcy. To około 130 osób - głównie samotnych, schorowanych seniorów, ale także matek z dziećmi.
- Ci ludzie powiedzieli, że tam są wszy i pluskwy. Oni śpią na materacach, warunki są koszmarne – mówi pani Marta.
- Płaci się 650 zł za osobę – mówią uchodźcy, którzy przyjechali między innymi z Chersonia.
- Nie musicie u nas nic robić, u nas wszystko jest dobrze – mówi część naszych rozmówców.
Dzięki materiałom udostępnionym przez wolontariuszy wspierających uchodźców mieszkających na terenie hali, mogliśmy zobaczyć pomieszczenia, do których nas nie dopuszczono. Panujące tam warunki bytowe są nieludzkie. Uchodźcy wegetują w ciasnych boksach, oddzielonych płytami pilśniowym i tkaninami; śpią na prowizorycznych łóżkach; korzystają ze wspólnej łazienki i kuchni, a wyżywienie mają dostarczać im darczyńcy.
- Jak to możliwe, żeby człowiek 70-80 lat spał na łóżku polowym przez dwa lata? – pyta wolontariuszka Tatiana. I dodaje: - Ludzie mieszkają w takich okropnych warunkach, a nikt z tym nic nie robi. Trzymają ich tu, by zarobić pieniądze, bo pieniądze płacą wszyscy.
- Uciekli z warunków wojennych i trafili do kaźni. W XXI wieku w centrum stolicy państwa europejskiego ci ludzie mieszkają w kaźni – uważa pani Marta.
Zarządca obiektu odpowiada
Spotkaliśmy się z przedstawicielami zarządcy obiektu - spółką Mirtan. Zaprzeczają oni pobieraniu jakichkolwiek opłat od uchodźców. Dziennikarze "Uwagi" chcieli dowiedzieć się, jaka jest szansa na porozumienie z kupcami oraz dlaczego uchodźcy mieszkają w tak strasznych warunkach.
- Po pierwsze jako ośrodek, gdzie oni przebywają, my nie mamy żadnego finansowania ani od miasta, ani od wojewody, od nikogo. I miasto o tym wie – zwraca uwagę Jarosław Kalicki, pracownik administracyjny obiektu.
Mimo fatalnych warunków życiowych, uchodźcy nie chcą zmian. Boją się stracić swoje miejsca noclegowe, ponieważ znają się i razem czują się bezpieczniej.
- Pan wojewoda ma swoje ośrodki usytuowane poza Warszawą 50 km, 80 km czy 100 km. A niektórzy ci ludzie pracują na miejscu, niektórzy leczą się, czy dzieci mają szkoły. Wyjeżdżając 80 czy 100 km stąd, to stanie się utrudnione – mówi Jarosław Kalicki.
- To jest troszeczkę wręcz sytuacja charytatywna – stwierdza Tomasz Butkiewicz, rzecznik Mirtan sp. z o.o. I dodaje: - Ci ludzie nie mają się, gdzie podziać, nie stać ich na wynajęcie żadnych mieszkań. Nikt nie chce ich przygarnąć.
Co oferuje urząd wojewódzki dla uchodźców z Ukrainy?
Mimo że urząd wojewódzki oferuje około tysiąca wolnych miejsc w 78 ośrodkach na terenie województwa mazowieckiego, uchodźcy nadal pozostają w hali na Modlińskiej.
- Jesteśmy w kontakcie z tymi osobami, ale nie możemy ich zmusić, by chciały opuścić miejsce – mówi Joanna Bachanek z biura prasowego wojewody mazowieckiego.
- Co chwilę ponawiamy próby. Przez organizacje pozarządowe, przez OPS, ale te osoby muszą chcieć zmiany. Nie możemy ich na siłę stamtąd zabrać – podkreśla Joanna Bachanek.
- Będziemy ponawiać nasze apele i kontaktować się z tymi osobami, żeby zdecydowały się na przeniesienie – dodaje urzędniczka wojewody.
Tymczasem emocje pomiędzy kupcami a zarządcami hali na Modlińskiej nie stygną. Raz po raz dochodzi do przepychanek z ochroniarzami hali.
Na czym polega konflikt z kupcami?
- Konflikt wynika z tego, że firma, obecny legalny zarządca całej powierzchni, nie otrzymuje czynszów ani zapłaty od 1 stycznia od pośrednika reprezentującego kupców – tłumaczy Tomasz Butkiewicz.
- Kupcy nigdy nie mieli zawartej żadnej umowy z Mirtan sp. z o.o., ani z poprzednim najemcą tego obiektu. Kupcy pozawierali umowy z T- Groupe, czyli pośrednikiem. Od 1 stycznia miały być rynkowe stawki czynszu najmu. Niestety, pośrednik, który ma zawarte umowy z kupcami nie zawarł z Mirtan sp. z o.o. jakiejkolwiek umowy najmu – mówi mecenas Michał Tarkowski, pełnomocnik Mirtan sp. z o.o.
- Zarządca twierdzi, że nie mamy umowy, a wystawia nam fakturę, w której jest napisane "wynajem powierzchni…" – pokazuje Chan Thanh Phan.
- T- Groupe zerwał negocjacje, jeszcze nawet tydzień temu chcieliśmy usiąść z nimi do stołu, żeby rozmawiać na temat warunków ich obecności na naszym obiekcie i zostały one odrzucone – mówi Tomasz Butkiewicz.
- Jeżeli można by było się dogadać bezpośrednio z samymi kupcami, to jest to pole do rozmowy – dodaje Butkiewicz.
- Moim zdaniem tę sytuację można w prosty sposób uregulować. Żeby tę nieruchomość doprowadzić do stanu, w którym będą mogli handlować poniesiono około kilkunastu milionów złotych. Mój mocodawca, ponosząc te nakłady liczył na to, że podpisanie umowy, co nie jest obowiązkowe, bo zgodnie z polskim prawem wystarczy umowa w formie ustnej, będzie tylko formalnością - mówi Mateusz Mickiewicz, pełnomocnik reprezentujący interesy kupców.
Kupcy zapewniają, że są otwarci na rozmowy.
Zobacz cały materiał "Uwagi!" TVN
Autorka/Autor: Dorota Pawlak
Źródło: "Uwaga!" TVN
Źródło zdjęcia głównego: "Uwaga!" TVN