Najpierw jedziesz rozklekotanym, pachnącym jajkiem na twardo autosanem. Jedziesz tak ze dwie godziny, a potem prowadzą cię przez zagajnik nad jezioro. Wreszcie ukazuje się drewniana brama kryta strzechą, żywcem wyjęta z komiksów o Kajku i Kokoszu. Na dodatek nie jest autentyczna, podobnie jak dwie długie chaty z bali. Zależnie od pory roku albo tną komary, albo jest przenikliwie zimno. Takie wspomnienie o pradziejowej osadzie w Biskupinie ma większość Polaków, którzy odwiedzili ją w ramach szkolnej wycieczki. Czas jednak porzucić stereotypy. 90. rocznica jej odkrycia jest ku temu świetną okazją.