- Wydawało się, że separatyści tolerują dziennikarzy, którzy mają ich akredytacje, wydawało się, że jest bezpiecznie. Nagle usłyszeliśmy strzały. Okazało się, że ktoś do nas strzela. Dwa naboje trafiły w nasz samochód - opowiadał Wojciech Bojanowski, specjalny wysłannik TVN24 na Ukrainę. Reporter blisko tydzień spędził w miejscu, w którym doszło do zestrzelenia malezyjskiego samolotu i, gdzie trwają walki separatystów z ukraińską armią.
Bojanowski mówił, że na Ukrainie zaczyna się robić coraz bardziej niebezpiecznie, o czym świadczy fakt ostrzelania samochodu ekipy TVN24 w miejscowości Saur-Mogiła.
- Nie spodziewaliśmy się tego zupełnie, do tej pory udawało się nam przejeżdżać spokojnie przez wszystkie posterunki - mówił reporter o zdarzeniu sprzed kilku dni.
- Wydawało się, że separatyści tolerują dziennikarzy, którzy mają ich akredytacje, wydawało się, że jest bezpiecznie. Nagle usłyszeliśmy strzały. Okazało się, że ktoś do nas strzela. Dwa naboje trafiły w nasz samochód z przodu, w chłodnicę - relacjonował.
- Samochód zgasł, próbowaliśmy go uruchomić, ale się nie dało. Uciekliśmy do rowu i tam chwilę poczekaliśmy. Gdy się uspokoiło, zdecydowaliśmy, że weźmiemy ze sobą podstawowy sprzęt, bo samochód nie odpalał. Zdecydowaliśmy, że się stamtąd ewakuujemy - opowiadał.
Kto strzelał?
- Nie wiemy, kto strzelał, nikogo nie widzieliśmy. Wydaje się nam, że to separatyści - mówił. Dodał jednak, że oni sami temu zaprzeczyli, oskarżając o to ukraińską armię.
Dziennikarz podkreślił, że do tego zdarzenia doszło w miejscu, gdzie trwają walki. - Nie można o tym zapominać. Nie wiadomo, kto strzela, po prostu słychać strzały i trzeba się możliwie szybko ewakuować, uciekać - mówił i dodał, że nikomu nic się nie stało. - Zdecydowaliśmy, że w związku z tym najbliższy czas się ewakuować, bo jest zbyt niebezpiecznie - powiedział. W piątek po południu reporter wrócił do kraju.
Grabieże na miejscu katastrofy
Wojciech Bojanowski mówił także, że z miejsca katastrofy skradziono wiele rzeczy należących do ofiar. Na początku zabrano sprzęt elektroniczny, później zaczęły znikać także ubrania i kosmetyki. - Pierwszego dnia był tam taki symboliczny t-shirt z napisem "kocham Amsterdam", potem zniknął - wspominał.
- To przerażające, ale tak to wygląda - mówił.
Poinformował, że wrak maszyny nie jest zabezpieczony, nie ma nikogo, kto by go pilnował: - Nie wydaje mi się, żeby to się miało zmienić w najbliższym czasie. Bojanowski tłumaczył, że z jednej strony okoliczni mieszkańcy przeżywają tę tragedię, bo to oni jako pierwsi byli na miejscu katastrofy i widzieli ciała ofiar. - Przynoszą maskotki, znicze, drukują zdjęcia dzieci, które tam zginęły i układają je na miejscu katastrofy - opisywał.
Z drugie zaś strony są pod wpływem propagandy. - Nie przyjmują do wiadomości, że to separatyści mogli zestrzelić ten samolot. Są przekonani, że zrobili to Ukraińcy - wyjaśnił Bojanowski.
Zestrzelony boeing
Boeing 777 malezyjskich linii, lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur, rozbił się 17 lipca w obwodzie donieckim na Ukrainie. Zachód i władze ukraińskie twierdzą, że został trafiony rakietą przeciwlotniczą, wystrzeloną z terenu kontrolowanego przez separatystów.
Zginęło 298 osób, w tym 193 Holendrów. Na pokładzie byli również m.in. obywatele Malezji, Indonezji, Australii i Wielkiej Brytanii.
Autor: db\mtom\kwoj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24