Kupowanie i kopiowanie prac magisterskich to norma. Dlatego Ministerstwo Nauki rusza z systemem, który wyłapie oszustów - ostrzega "Dziennik".
Resort kręci bicz na studentów, którzy plagiatują prace magisterskie i licencjackie. Prawdopodobnie już od nowego roku akademickiego Państwowa Komisja Akredytacyjna, która kontroluje działalność wyższych uczelni w Polsce, będzie korzystała z programu umożliwiającego wykrywanie oszustw. Problem jest pilny, bo zdaniem specjalistów co najmniej jedna czwarta prac nie jest pisana samodzielnie - czytamy w gazecie.
Jak wielka jest skala zjawiska, widać w internecie. Wystarczy wstukać w wyszukiwarce hasło "kupię, sprzedam pracę magisterską”, by otrzymać ponad 100 tys. odpowiedzi. Gazeta postanowiła sprawdzić jedną z ofert. Telefon odebrał mężczyzna. "Praca ma być gotowa czy pisana od nowa?" - zapytał rzeczowo. I wyjaśnił, że gotowe opracowania może dostarczyć w ciągu trzech dni. "Kosztują od 250 do 350 złotych, ale tych tańszych nie polecam, bo są kiepskie" - ostrzegł."
A skąd mam pewność, że nie były jeszcze używane?" - zaniepokoił się "Dziennik". "Każdą wysyłamy tylko raz do jednego miasta, więc jeśli pani jest z Warszawy, to dostanie pani listę tych, które jeszcze w stolicy nie były" - uspokoił gazetę sprzedawca. Koszt - 30 zł za stronę, razem z badaniami.
Eksperci nie mają wątpliwości: oferowane w internecie prace są tanie, bo nikt ich samodzielnie nie pisze - są sklejane z innych tekstów. W Polsce od kilku lat jest dostępny program Plagiat, który skutecznie wykrywa takie oszustwa. Kłopot jednak w tym, że choć blisko 70 wyższych uczelni wykupiło licencję, korzystają z niego rzadko, bo uważają, że problemu nie ma.
"Wieloletnie tradycje uczelni i relacja mistrz - uczeń sprawiają, że praca powstaje w dialogu pomiędzy magistrantem a promotorem. I wszystkie "zapożyczenia” są wyłapywane" - twierdzi rzeczniczka Uniwersytetu Warszawskiego Anna Korzekwa. Z kolei władze Uniwersytetu Jagiellońskiego uważają, że... skala plagiatowania nie jest duża.
Źródło: "Dziennik"