To jego piąta aktorska nominacja do Oscara. Nie ma drugiego aktora, któremu w walce o złotą statuetkę kibicowano by równie mocno, jak 41-letniemu Leonardo DiCaprio.
Choć ma na koncie kreacje wybitniejsze niż rola zmaltretowanego, zdradzonego przez przyjaciół trapera w "Zjawie" Inarritu, wszystko wskazuje na to, że właśnie dzięki niej w niedzielę odbierze upragnioną statuetkę. Akademia bowiem, bardziej od wielkiego aktorstwa, ceni sobie stopień poświęcenia dla roli. A pod tym względem oszpecony, czołgający się po lodzie, śpiący wśród martwych zwierząt Leo przebił w tym roku wszystkich.
Środowisko amerykańskich filmowców na łamach "Variety" apelowało niedawno do Akademików: "dajcie Leo tego Oscara", podkreślając, jak wiele wspaniałych ról aktor ma na koncie. Na Facebooku istnieje strona Oscar dla Leo, gdzie jego fani domagają się "sprawiedliwości".
Miał pecha
Trzeba przyznać, że DiCaprio dotąd miał pecha. Nominowany do Oscara w kategorii aktorskiej był czterokrotnie (obecna nominacja jest piątą, raz był nominowany za produkcję), za każdym razem za konkurenta miał odtwórcę tego rodzaju roli, jaki Akademia najbardziej ceni, wymagającej od aktora fizycznego poświęcenia - chorego, kalekiego lub szalonego.
Tak było na przykład przed dwoma laty, gdy brawurowa kreacja Leo (kto wie, czy nie rola życia) w "Wilku z Wall Street" Scorsese nie wystarczyła, by pokonać Matthew McConaugheya - jako chorego na AIDS, wychudzonego do granic możliwości Rona Woodroofa w "Witaj w klubie".
Podobny mechanizm zadziałał, gdy Jamie Foxx - grający niewidomego muzyka Raya Charlesa - odsunął już na starcie na dalszy plan DiCaprio, grającego przemytnika w "Krwawym diamencie".
Gdy zaś Leo dostał swoją pierwszą nominację za rolę upośledzonego nastolatka w "Co gryzie Gilberta Grape'a", był jeszcze zbyt młody, by zasłużyć na hołd ze strony Akademii. 19-latkom starsi państwo Oscarów bowiem nie lubią przyznawać.
Odrażający, brudny i... wygrany?
"Zjawa" powstała na podstawie powieści Michaela Punkego. Inspirowana jest prawdziwą historią Hugh Glassa, trapera i odkrywcy z XIX wieku, który zostaje poturbowany przez niedźwiedzia, a potem zdradzony i pozostawiony na pewną śmierć przez przyjaciela. Musi zmierzyć się z morderczą zimą w niedostępnym dla człowieka terenie, w spartańskich warunkach. Przechodzi piekło, a potem wyrusza w dalszą drogę, by się zemścić.
Rola Hugh Glassa - mściciela, który brnie przez zlodowaciałą ziemię, torturowany przez dzikie zwierzęta, doświadczany przez wszystkie możliwe nieszczęścia - jest pierwszą w filmografii Leo, w której zamiast błyszczeć, przeraża.
DiCaprio postarzały, krwawiący, oszpecony i charczący, na wpół kaleki z racji odniesionych ran, musiał zrobić wrażenie na spragnionych "męczeństwa" Akademikach. Mówi się nawet, że Alejandro Inarritu nakręcił "Zjawę" właśnie po to, by wielki aktor nareszcie mógł dostać Oscara. A że przy okazji sam ma wielkie szanse na kolejną statuetkę dla najlepszego reżysera, to inna sprawa. I choć film wcale nie zebrał nadzwyczajnych recenzji, to stał się kasowym przebojem. Kosztował 140 mln dolarów (niemal tyle co "Jurrasic Park"), zdobył 12 nominacji do Oscara, i "zaliczył" już trzy Złote Globy w głównych kategoriach, (w tym dla DiCaprio), co, jak wiadomo, dobrze rokuje przed Oscarami. Ponadto w ręce twórców powędrowało pięć nagród BAFTA.
Tak naprawdę Leo nie ma tu wcale okazji, by się popisać - jak było to choćby w "Wilku z Wall Street" - wyrafinowanym aktorstwem. To rola czysto fizyczna. Wygląda przy tym jak własny dziadek po przejściach. Jednak Akademia uwielbia aktorów, latami grających amantów, w takich właśnie kreacjach.
Jeszcze zanim film trafił na ekrany, w sieci pojawiła się informacja, że Leo jest w nim gwałcony przez niedźwiedzia. To zelektryzowało fanów. Studio 20th Century Fox opublikowało oświadczenie, w którym informowało: "Niedźwiedź w naszym filmie jest samicą. Atakuje Glassa, ponieważ czuje, że może on zagrozić jej młodym. Nie ma jednak sceny gwałtu w wykonaniu niedźwiedzia". Trudno nie ulec wrażeniu, że była to zaplanowana część kampanii promocyjnej filmu. Dodajmy, że sam niedźwiedź został wygenerowany komputerowo, tak więc Leo na planie nie groziło żadne niebezpieczeństwo.
Złośliwcy pisali, że DiCaprio czołga się i czołga przez pół filmu, by wreszcie doczołgać się do Oscara. W licznych wywiadach aktor twierdził jednak, że to najtrudniejsza z jego ról.
Prawie jak Da Vinci
Anegdota mówi, iż mama DiCaprio w czasie ciąży odwiedzała muzea z przekonaniem, że kontakt ze sztuką uczyni z dziecka artystę. Podczas jednej z wycieczek poczuła, że synek zaczyna się poruszać. A ponieważ podziwiała wtedy obraz Laonarda da Vinci, postanowiła, że nazwie dziecko imieniem mistrza.
Urodzony w 1974 r. w biednej części Los Angeles, Leo od najmłodszych lat chciał zostać aktorem. Już jako kilkulatek uczęszczał na kursy aktorstwa, występował w reklamach telewizyjnych i operach mydlanych (np. w popularnej "Santa Barbara"). Przełomem w jego karierze był angaż do filmu Roberta De Niro "Chłopięcy świat", w którym sam De Niro grał sadystycznego ojczyma, a 19-letni Leo, pokonawszy 400 kandydatów, wystąpił w roli ofiary jego fizycznej i psychicznej przemocy. Wypadł znakomicie, choć grał 15-latka.
Niemal natychmiast przyszła propozycja roli, za którą DiCaprio miał dostać swoją pierwszą nominację do Oscara - w znakomitej adaptacji powieści Petera Hedgesa "Co gryzie Gilberta Grape'a", dokonanej przez Lasse Hallstroema. 19-latek przyćmił wtedy grającego rolę tytułową Johnny'ego Deppa i za kreację upośledzonego umysłowo nastolatka dostał nominację.
Niemal dekadę później De Niro miał podsunąć Scorsese pomysł obsadzenia 28-letniego wówczas DiCaprio jako Amsterdama w "Gangach Nowego Jorku". Tak zaczęła się współpraca duetu Scorsese - DiCaprio, a Leo zajął w tym układzie miejsce De Niro, który znacznie obniżył loty.
W świetnej biografii DiCaprio jej autor Douglas Wight podkreśla, że już jako nastoletni chłopak Leo zdumiewał dojrzałością w kierowaniu własną karierą. Rezygnował z udziału w produkcjach wysokobudżetowych, ale miałkich artystycznie (wyjątek zrobił dla "Titanica", czego do dziś żałuje) na rzecz filmów wartościowych, niosących ważne przesłanie. Kolejne role to nie były przypadki: młody Rimbaud w "Całkowitym zaćmieniu" Agnieszki Holland, "Pokój Marvina" Zaksa, "Romeo i Julia" Luhrmanna, aż po "Titanica". I choć to właśnie ten obraz Camerona, obsypany Oscarami, przyniósł mu światową sławę, DiCaprio mówi, że jedynym pożytkiem z udziału w nim była możliwość współpracy z Kate Winslet, którą uważa za najlepszą aktorkę swojego pokolenia. Po latach spotkali się ponownie w niedocenionej "Drodze do szczęścia" Mendesa. Prywatnie są też bliskimi przyjaciółmi.
Potrafi zrezygnować z wysokiego honorarium, jeśli uzna projekt za ciekawy (tak było m.in. w przypadku obrazu "J. Edgar" Clinta Eastwooda, choć film nie okazał się sukcesem). Podobnie przy "Wilku z Wall Street", gdzie zagrał za małą część swojego zwyczajowego honorarium, wierząc że Scorsese nie może chybić. Efekty tej współpracy znamy wszyscy, zaś udział w zyskach z filmu, który zapewnił mu Scorsese w podziękowaniu za niską gażę, wyniósł go na pierwsze miejsce na liście zarabiających aktorów.
Babcia Indenbirken, ekologia i Oscar
We wspomnianej biografii autor podkreśla, że w życiu Leo najważniejsze są dwie kobiety: pochodząca z niemieckiej prowincji babcia Helene Indenbirken, którą nazywał "barometrem prawdy" i matka Irmelin, z którą jest niezwykle mocno związany. To ją zwykle oglądamy u boku aktora podczas oscarowych gali, mimo że przez życie Leo przewinęło się mnóstwo kobiet, głównie znanych modelek. Nic jednak nie wskazuje na to, by 41-letni gwiazdor myślał o ustatkowaniu się.
Choć pani Indenbirken zmarła w 2008 r., Leo przyznaje, że często przed podjęciem ważnej decyzji zadaje sobie pytanie, co na to powiedziałaby babcia. To m.in. jej mądrości zawdzięczać ma krytyczny stosunek do swoich dokonań. Z kolei ojciec, Włoch z pochodzenia, za najlepsze, co spotkało syna w zawodowej karierze, uważa współpracę z Martinem Scorsese, dla którego Leo zawsze gotów jest porzucić najbardziej intratną propozycję. Począwszy od "Gangów Nowego Jorku", poprzez "Infiltrację", "Aviatora", "Wyspę tajemnic" aż po "Wilka z Wall Street" fenomen duetu Scorsese - DiCaprio polega m.in. na wynoszeniu trudniejszych filmów do poziomu kasowych hitów.
Pięć wspólnie nakręconych produkcji, w których zagrał główne role, uważa za doświadczenia wyjątkowe. To ostatnie - "Wilka z Wall Street" ceni sobie najbardziej. Oburzonych nieprzyznaniem mu złotej statuetki za rolę giełdowego oszusta zapewnia, że rola Jordana Belforta sprawiła mu tak ogromną frajdę, że nie czuje się pokrzywdzony. Jednak oglądając przed dwoma laty oscarową galę, można było dojrzeć na jego twarzy wielkie rozczarowanie. Zdaniem bukmacherów tym razem jest tak mocnym faworytem do Oscara w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy, że musiałby stać się cud, by drugi na liście Fassbender mógł go pokonać.
Douglas Wight zapewnia nas jednak w swojej książce, że życie DiCaprio nie kręci się wokół oscarowej obsesji. Pokazuje go za to jako ekomaniaka, członka wielu proekologicznych organizacji, m.in. Światowego Funduszu na Rzecz Przyrody czy Global Green USA. Leo założył też fundację ekologiczną DiCaprio Foundation, której celem jest ochrona ostatnich dzikich miejsc na Ziemi i powstrzymanie efektu cieplarnianego. Jeździ wyłącznie ekosamochodami, ma też w Nowym Jorku ekologiczny apartament, zbudowany z materiałów odnawialnych, a wykorzystywana w nim energia pochodzi głównie z baterii słonecznych. W ubiegłym roku przekazał na rozwój energetyki odnawialnej ponad połowę swoich dochodów.
- Aktorstwo jest łatwe. Tylko utrzymanie się na szczycie to sztuka - mówi pytany o najtrudniejszą rzecz w swoim zawodzie. Wydaje się, że on tę sztukę opanował.
Autor: Justyna Kobus//rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Imperial-Cinepix