Po ponad pięciu latach śledztwa do sądu trafił akt oskarżenia w sprawie stomatologa, który - mimo braku uprawnień - przyjmował pacjentów. To nie będzie pierwszy proces dentysty. Jak pisaliśmy wcześniej, jeden z jego pacjentów ma sparaliżowaną twarz. Inna osoba skarży się, że musiała sprzedać mieszkanie, żeby opłacić koszty procesu.
Akt oskarżenia, pod koniec lipca tego roku, skierowała do sądu Prokuratura Rejonowa Warszawa-Ursynów.
Śledztwo trwało, dentysta przyjmował pacjentów
Stomatolog Sławomir W. jest oskarżony o to, że "w okresie od 30 stycznia 2015 roku do 2 września 2020 roku w Warszawie i Łomiankach w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, bez uprawnień – będąc zawieszonym w prawach wykonywania zawodu lekarza dentysty udzielał świadczeń zdrowotnych pacjentom".
O początku śledztwa informowaliśmy już w styczniu 2017 roku, co oznacza, że po naszych publikacjach W. przez trzy kolejne lata przyjmował pacjentów bez uprawnień. Od 2020 roku śledztwo było zawieszone. - Przyczyną długotrwałego okresu zawieszenia postępowania była konieczność oczekiwania na opinię biegłego z Pracowni Badań Informatycznych Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji - wskazała Aleksandra Skrzyniarz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Specjalista zajął się zabezpieczonym w sprawie komputerem, w którym znajdowały się karty medyczne pacjentów. W śledztwie przesłuchano 91 świadków.
Martwica twarzy zamiast implantów
Kiedy pięć lat temu mundurowi weszli do gabinetu Sławomira W., zastali go w jednoznacznej sytuacji: właśnie leczył ząb pacjentce, która leżała na fotelu dentystycznym. Trzy inne osoby czekały na swoją kolej. Nie doczekały się - policja zatrzymała dentystę i zarekwirowała ponad 500 kart pacjentów.
W. leczyć nie było wolno - prawo do wykonywania zawodu tracił pięciokrotnie. Nie powinien przyjmować pacjentów do 2020 roku - tak orzekł sąd lekarski. Czy zabieg, na którym przyłapała go policja, wykonał poprawnie? Tego nie wiemy, ale poznaliśmy historie osób, które przed sądem dowiodły, że przez Sławomira W. straciły zdrowie, nerwy i pieniądze.
Były pacjent W., Andrzej Zawistowski, w 2000 roku zabieg wszczepienia implantów chciał wykonać w Austrii, ale zagraniczny lekarz mu go odradził. W Polsce wstawianie implantów nie było jeszcze popularne, kolejni specjaliści nie chcieli podjąć się wyzwania, dopiero W. się odważył. - Z entuzjazmem pokazał zdjęcia, dyplomy, referencje i przekonał mnie, że da sobie z tym radę - opowiadał nasz rozmówca. Za wstawienie wszystkich zębów mężczyzna, jak mówi, zapłacił 70 tysięcy złotych. - Bolało, ale później miało być tylko lepiej. Tak jednak nie było, implanty wypadały jeden po drugim. Cały czas byłem przekonywany przez doktora W., że to się na pewno zmieni, że takie przypadki się zdarzają, że to jest normalne. I tak cały proces "leczenia" trwał około trzech lat - relacjonował.
Mijały kolejne miesiące, objawy nie ustawały. Pacjent postanowił skonsultować się z innym specjalistą. Usłyszał: martwica tkanek. Przestał kontrolować jedną czwartą twarzy. Postanowił pójść do sądu. Musiał sprzedać mieszkanie córki, by opłacić koszty.
W 2006 roku. sąd orzekł: Sławomir W. jest winny, ma zwrócić koszty sądowe oraz procesowe i wypłacić odszkodowanie - łącznie 140 tysięcy złotych.
Zamiast zwrotu pieniędzy "pozdrowienia z Moskwy"
Rok 2013. Pani Dobrosława marzyła o nowych implantach. Ogłoszenie znalazła w internecie, doktor W. oferował zabieg w atrakcyjnej cenie. Skusiła się. - Ceny były przystępne, niemniej jednak 24 tysiące u niego wydałam - wspomina Dobrosława Marszałek. Na wizytę poszła z nadzieją na piękne zęby, a - jak mówiła - w gabinecie przeżyła prawdziwą udrękę. - Gdy dostawałam zastrzyki, to dostawałam szału. Cierpiał człowiek, a same zabiegi u niego są nie do opisania. Jak pracował? Telefon non stop, i podchodzi, i odbiera, i telefony, i w kółko - opowiadała.
Później ból też się nie skończył. Implanty - podobnie jak w przypadku pana Andrzeja - zaczęły wypadać. - Inny specjalista powiedział, że to nie są implanty, że to mogą być nawet śrubki poukręcane i wkręcone - stwierdziła Dobrosława. - Kiedy domagałam się zwrotu kosztów, doktor W. zaczął wysyłać mi wiadomości. "Nie tacy jak p. mi grozili", "Pocałuj mnie w d***" - opowiadała i na dowód pokazała nam zachowane wiadomości. Wśród nich są też MMS-y. Na jednym z nich uśmiechnięty stomatolog siedzący w luksusowym aucie. Wiadomość podpisano: "pozdrowienia z Moskwy".
W przypadku pani Dobrosławy sąd - tak jak w sprawie pana Andrzeja - orzekł, że Sławomir W. miał zwrócić 23 tysiące złotych oraz koszty rozprawy. Kobieta twierdzi, że nie dostała ani grosza, a komornik sprawę umorzył - stomatolog jest niewypłacalny.
Sprawa karna zakończyła się zawieszeniem lekarza w zawodzie na pięć lat.
Kilka razy tracił uprawnienia lekarskie
Jak ustaliliśmy, Sławomir W. jest stomatologiem od października 1994 roku. Wtedy dostał uprawnienia do wykonywania zawodu. Tracił je już kilkakrotnie.
"Kary zawieszenia w prawie wykonywania zawodu orzekano: w 2005 r. (OSL Warszawa) - na okres jednego roku, w 2013 r. (OSL Poznań) - na okres pięciu lat, w 2014 r. (OSL Płock) - na okres pięciu lat, w 2014 r. (OSL Warszawa) - na okres pięciu lat, w 2015 r. (OSL Łódź) - na okres pięciu lat" - informowała nas Katarzyna Strzałkowska, rzeczniczka Naczelnej Izby Lekarskiej.
Dodała, że kary były orzekane za niewłaściwe leczenie protetyczno-implantologiczne, nieudostępnianie dokumentacji rzecznikowi odpowiedzialności zawodowej, prowadzenie dokumentacji niezgodnie z przepisami, wykonywanie leczenia protetycznego bez uprawnień w związku z zawieszonym prawem wykonywania zawodu.
Z kolei Joanna Adamowicz z sądu okręgowego w Warszawie mówiła o innych sprawach przeciwko W., między innymi w Wołominie.
Przypomniała również o prawomocnym wyroku, który zapadł w Warszawie. - Stomatolog stracił prawo wykonywania zawodu i został obciążony grzywną - informowała.
Sławomirowi W. grozi kara grzywny, kara ograniczenia wolności, a nawet rok więzienia.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock