"Parasolką w Kaczyńskiego" - to hasło protestu, który odbył się przed domem Jarosława Kaczyńskiego, prezesa Prawa i Sprawiedliwości. Manifestacja była wyrazem buntu przeciwko m.in. restrykcyjnym przepisom aborcyjnym, "braku procedur in vitro", systemowi "państwowej kontroli kobiet przez rejestr ciąż i stosowanej antykoncepcji".
W rocznicę uzyskania przez Polki praw wyborczych Strajk Kobiet zorganizował protest. Jego uczestnicy o godzinie 18 zebrali się na ulicy Mickiewicza w Warszawie, przy której mieszka prezes Prawa i Sprawiedliwości. Manifestacja odbywała się pod hasłem: "Parasolką w Kaczyńskiego".
- Zgromadziło się kilkaset osób. Manifestujący mają ze sobą parasolki oraz transparenty z błyskawicami. Na miejscu jest bardzo dużo policjantów - relacjonował Tomasz Zieliński z tvnwarszawa.pl.
Jak dodał, zablokowana była ulica Mickiewicza od Potockiej do placu Wilsona. Nie jeździły również tramwaje w obu kierunkach.
- Jesteśmy tu dlatego, bo dzisiaj jest 104. rocznica wywalczenia praw wyborczych i dzisiaj jesteśmy tutaj w podobnej sytuacji. Wydaje się, że nie mamy siły. Wydaje się, że nie mamy mocy, wydaje się, że nie damy im rady. I tak się wydawało też tym dziewczynom w 1918 roku. One miały tylko parasolki, tak jak my teraz, wygrały - mówiła podczas protestu Marta Lempart, liderka Strajku Kobiet.
- Tak samo będzie z nami, a on (red. - Jarosław Kaczyński) z tym wszystkim, co mówi, z tym wszystkim, co robi, z tym, jak krzywdzi ludzi codziennie, odejdzie w niesławie. Będziemy to wszystko wspominać, że to tylko zły sen, że to się po prostu kiedyś tam działo, że walczyliśmy z tym, że to był jakiś absurd, że wydawało się ciągle, że gorzej być nie może, a znów się coś działo. Jesteśmy tutaj dzisiaj, żeby przypomnieć, że my nie odpuścimy, że my wiemy, że będzie normalnie, że będzie tak jak trzeba, że Polska będzie krajem, w którym będzie wolność, w którym będzie równość, w którym będzie demokracja, w którym będą prawa człowieka. To wszystko się stanie – dodała.
- To już tradycja. Spotykamy się przed domem Kaczyńskiego nie za każdym razem, kiedy powie coś głupiego, bo musielibyśmy być tutaj non stop. Od czasu do czasu zbieramy się, żeby mu przypomnieć, że może już czas skończyć mówić obraźliwe rzeczy, znajdować sobie grupę osób do obrażania, tylko po to, żeby podbijać sobie punkty wyborcze. To szczęśliwie przestaje działać – stwierdziła jedna z protestujących.
Na manifestacji pojawiła się również posłanka Lewicy Katarzyna Kotula. - Polska to zdecydowanie nie jest kraj dla kobiet. Można by dzisiaj powiedzieć, że nigdy nie było różowo i kolorowo, ale przez ostatnie siedem lat rządy Zjednoczonej Prawicy zgotowały Polkom piekło, można powiedzieć, że w każdym zakresie, ale szczególnie w zakresie praw reprodukcyjnych - mówiła.
- Obniżyły się standardy opieki okołoporodowej, brak dostępu do antykoncepcji awaryjnej, ale także brak refundowania nowoczesnej antykoncepcji. Dzisiaj jesteśmy w takiej sytuacji, w której faktycznie można powiedzieć, że cofnęliśmy się do średniowiecza. Kiedy słyszymy takie słowa, jakie padły ze strony prezesa Jarosława Kaczyńskiego, to wiemy, że rząd Prawa i Sprawiedliwości ma kobiety po prostu za nic - podsumowała.
"Tamta władza myślała, że zdusi bunt parasolek. Tak samo, jak rządzący obecnie"
"Wyśmiewane, obrażane, lekceważone. Bite, szarpane i zamykane w aresztach. Nasze prababki skutecznie walczyły o to, co nam wydaje się oczywiste – o swoje i nasze prawa wyborcze. Kobiety z parasolkami uderzające w płot i okna rządowej willi były w 1918 skutecznymi buntowniczkami – wywalczyły, wyszarpały, a nie "dostały" czy "otrzymały" prawa wyborcze" - czytaliśmy na stronie facebookowej wydarzenia.
"Tamta władza myślała, że zdusi bunt parasolek. Tak samo, jak rządzący obecnie Polską" - napisano i przypomniano słowa Jarosława Kaczyńskiego o "dawaniu w szyję" przez kobiety.
"Można się śmiać z jego obraźliwego ględzenia o tym, że kobiety nie rodzą dzieci, bo "dają w szyję". Można się zastanawiać, czy jest głupi, czy podły. Można też rozmawiać o faktach – o praktycznym zakazie aborcji, o braku dostępu do edukacji seksualnej, o braku dostępu do ochrony zdrowia, w tym do badań prenatalnych, opieki okołoporodowej i procedur in vitro. O systemie państwowej kontroli kobiet przez rejestr ciąż i stosowanej antykoncepcji. O inflacji, o braku mieszkań, o braku dostępu do żłobków i przedszkoli. O tym, jak parszywa indoktrynacja czeka w polskich szkołach te dzieci, które się urodzą i o tym, co czeka te dzieci, które urodzą się osobami LGBT+" - takie powody protestu podawał Ogólnopolski Strajk Kobiet.
Kaczyński: nie będzie mnie w domu
Jeszcze przed protestem wydarzenie skomentował Jarosław Kaczyński.
- Ja zupełnie nie rozumiem, dlaczego w rocznicę uzyskania praw wyborczych przez Polki mają się odbywać demonstracje pod moim domem. Ja zawsze byłem zwolennikiem pełnego równouprawnienia kobiet. Zupełnie tego nie rozumiem i dlatego też nie ma o czym rozmawiać - odpowiedział Kaczyński.
Jak dodał, w trakcie zgromadzenia będzie najpewniej w pracy - "jak to zwykle bywa". - Pod moim domem odbywały się nawet demonstracje 13 grudnia, tak jak bym to ja wprowadzał stan wojenny. To jest po prostu sytuacja, w której człowiek, który był od przeszło 30 lat atakowany - a ja jestem takim człowiekiem - jest dobrym celem z punktu widzenia propagandowego i stąd te decyzje bardzo cyniczne i bardzo szpetne. Tak bym to określił - ocenił prezes PiS.
Manifestacja zakończyła się około godziny 19. - Było spokojnie - powiedział nam Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24