Prokurator wnosi o piętnaście lat więzienia. Obrona - o uniewinnienie. W piątek zakończył się proces Tomasza J., oskarżonego o pobicie muzyka Roberta Brylewskiego i przyczynienie się do jego śmierci.
W piątek sędzia Adam Radziszewski z Sądu Okręgowego Warszawa-Praga zamknął przewód sądowy w trwającym dwa lata procesie przeciwko Tomaszowi J. Od kwietnia 2019 r. odbyło się ponad trzydzieści rozpraw.
Prokurator Wojciech Misiewicz z Prokuratury Rejonowej Warszawa-Praga Północ w końcowej mowie stwierdził, że tak duża liczba rozpraw i przeprowadzonych dowodów wnioskowanych przez obronę oskarżonego sprawiły, że "można było zapomnieć, czego tak naprawdę dotyczy ta sprawa". - Dotyczy ona brutalnie prostej kwestii. Polega na skatowaniu zupełnie niewinnego człowieka przez agresywnego, pobudzonego kokainą i alkoholem oskarżonego - podkreślił prokurator Misiewicz.
Oskarżyciel publiczny dodał, że "żaden dowód nie umniejszył winy oskarżonego, a tym bardziej jej nie wykluczył". Prokurator zwrócił także uwagę, że obrażenia, jakie Tomasz J. odniósł w dniu 28 stycznia 2018 r. były "typowo bokserskie", a więc wskazujące na zadawanie ciosów. "Brak natomiast obrażeń obronnych" świadczących, by J. się przed kimkolwiek bronił.
Oskarżyciel publiczny nie dał wiary wyjaśnieniom składanym przez oskarżonego w toku śledztwa i później, na etapie postępowania sądowego. - Z każdym przesłuchaniem przypominał sobie więcej i więcej. Trudno to racjonalnie wytłumaczyć. Olśnienia, których doznawał oskarżony, trzeba oceniać jako typową linię obrony - stwierdził prokurator.
Zwrócił uwagę, że Tomasz J. "widzi winę wszystkich, tylko nie swoją".
"Czekaliśmy na sygnał"
- Proszę, aby sąd dostrzegł wagę tych obrażeń i ich następstwa, czyli zagrożenie życia, które miało tutaj miejsce, a przede wszystkim brak prowokacji po stronie pokrzywdzonego. (...) Paradoksem w tej sprawie jest, że Robert Brylewski zginął na skutek nieszczęśliwego splotu wydarzeń i ludzkiego zachowania, które sam osobiście zwalczał w trakcie swoje życia i kariery - powiedział oskarżyciel. Prokurator Misiewicz przyznał przed sądem, że dowody w tej sprawie mają charakter poszlakowy, ponieważ większość zdarzenia z udziałem Tomasza J. i muzyka miała miejsce na klatce schodowej, bez nagrań monitoringu i świadków.
Prokurator Misiewicz wyraził na sali rozpraw ubolewanie nad brakiem dowodu w postaci przesłuchania Roberta Brylewskiego. Dodał, że prokuratura czekała na moment, w którym stan zdrowia muzyka będzie pozwalał na przeprowadzenie z nim czynności procesowych (śledztwo ruszyło, gdy muzyk jeszcze żył). - Parafrazując jego własną twórczość, "czekaliśmy na sygnał" i się go nie doczekaliśmy. Wierzę, że sprawca tej niepotrzebnej śmierci uzyska wyrok sprawiedliwy" - dodał.
Wnosił o wymierzenie Tomaszowi J. kary 15 lat pozbawienia wolności, okresowe pozbawienie go praw publicznych, a także o rozważenie przekazania rodzinie Brylewskiego 100 tys. zł zabezpieczonych na hipotece oskarżonego, jako zadośćuczynienie za odniesioną krzywdę.
"Krwawe ślady"
Po oskarżycielu głos zabrał pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych, którego wnioski były zbieżne ze stanowiskiem prokuratury.
Następnie mowy wygłosiło trzech obrońców Tomasza J. Dwóch z nich szeroko skontrowało wystąpienie prokuratora Misiewicza. - Zgromadzony w tej sprawie materiał dowodowy nie pozwala na uznanie, że obrażenia powstały w wyniku działania Tomasza J., ani w okolicznościach, które sugeruje urząd prokuratorski. Mamy w tej sprawie wyłącznie wycinek monitoringu, a cała scena dzieje się na klatce schodowej - podkreślał mecenas Michał Korolczuk. Dodał, że z opinii biegłych wynika, że w sprawie zabezpieczono "krwawe ślady" należące do trzech osób: Tomasza J., Roberta Brylewskiego i jednej, nieustalonej osoby. Zdaniem adwokata nie można wykluczyć, że ta trzecia osoba przyczyniła się do spowodowania obrażeń u muzyka, których następstwem była jego śmierć.
Mecenas Korolczuk wyraził także powątpiewanie w poziom opieki, jaki zapewniono Brylewskiemu po zdarzeniu. Zwrócił uwagę, że z informacji mu dostępnych wynika, że muzyk miał przerwę w leczeniu szpitalnym w uwagi na brak miejsc na oddziale rehabilitacyjnym. - Mogło dojść do błędów w leczeniu, mógł zostać zbagatelizowany stan jego zdrowia - gdybał.
- Tomasz J. nie chciał nikogo pozbawić życia. To splot trudnych do wyjaśnienia, występujących w jednym czasie okoliczności, ale na pewno nie chęć pozbawienia życia. Robert Brylewski był dla oskarżonego obcy, ośmielę się zaryzykować twierdzeniem, że Tomasz J. mógł nie wiedzieć wcześniej o jego istnieniu - dodał adwokat.
"Nie ma dnia, żebym nie myślał o panu Brylewskim"
Tomasz J., podobnie jak jego obrońcy, prosił o łagodny wymiar kary. - Nie ma dnia, żebym nie myślał o panu Brylewskim. Jakbym mógł, to bym się nie pojawił w tym miejscu. Oddałbym wszystko, żeby cofnąć czas - wyznał.
Oskarżony podtrzymał wersję, że mógł zostać odurzony narkotykami i alkoholem, co sprawiło, że miał "urojenia" i "wyłączony mózg". - Mnie nie interesowała żadna bójka, ona mnie zaskoczyła. Pamiętam, że ogarnęła mnie panika i przejęła nade mną kontrolę. Ja cały czas byłem przekonany, że coś się dzieje moim rodzicom. Obrażenia, które miałem na dłoniach były wynikiem dobijania się do drzwi mieszkania. Prawie sobie wtedy połamałem ręce. W najgorszych snach sobie nie wyobrażałem, że jestem do czegoś takiego zdolny - dodał.
Ogłoszenie wyroku zostało odroczone do 13 maja.
Zarzuty
Oskarżony stanął przed sądem pod zarzutem tego, że 28 stycznia 2018 r. "działając w zamiarze bezpośrednim" spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu Roberta Brylewskiego zadał mu liczne ciosy nogami i rękami. W wyniku tych obrażeń muzyk zmarł 3 czerwca 2019 r. Oskarżony odpowiadał także za to, że próbując się dostać do mieszkania przy ulicy Targowej kierował groźby karalne do 16-letniego syna partnerki Brylewskiego.
Na początku procesu Tomasz J. nie chciał składać wyjaśnień. Z odczytanych protokołów wynikało, że w nocy 28 stycznia pił alkohol w barze na Śródmieściu, chciał iść "na dyskotekę", "bawić się", żeby świętować "najlepszą dotychczas umowę w pracy", ale nie dodzwonił się do żadnej osoby, z którą chciał spędzić czas.
Podczas innego przesłuchania dodał, że wcześniej umówił się w hotelu na całą noc z prostytutką, która mogła dosypać mu czegoś do drinka. Mężczyzna powiedział, że stracił przytomność. Nie pamiętał także w jaki sposób opuścił hotel. Wyjaśnił, że zamówił taksówkę i pojechał pod kamienicę przy ulicy Targowej, gdzie kiedyś mieszkał razem z rodzicami. Jak twierdził, liczył, że spotka tam kogoś znajomego.
Podczas bijatyki miał słyszeć jak ktoś woła jego imię. "Myślałem, że mojej mamie coś się dzieje" - powiedział, choć podczas tego samego przesłuchania przyznał, że jego matka nie mieszkała na Targowej "od ponad roku". "Nie wiem, czy ktoś mnie wołał, czy to były moje urojenia. Przeplatały mi się różne świadomości" - padło na sali. "Ja byłem przekonany, ze napastnicy dostali się do mieszkania moich rodziców (...) dlatego panicznie dobijałem się do mieszkania (...) po jakimś czasie, tylko nie pamiętam jak to się stało, ci mężczyźni byli w moim otoczeniu, w moim pobliżu (...) Dążyłem do tego, żeby dalej iść do tego mieszkania, wtedy posypały się na mnie ciosy (...) dostawałem ciosy z każdej strony. (...) Silne emocje zadziałały, zacząłem się bronić. (...) Udało mi się obezwładnić tych dwóch najbardziej agresywnych ludzi, dalej nie pamiętam co się wydarzyło" – opisywał oskarżony.
Dodał, że bał się, że nie zdąży uratować rodziców. Tomasz J. nie pamiętał jak dokładnie przebiegało zdarzenie, w którym brał udział. "Mam luki w pamięci. Zapomniałem ostatnich paru lat swojego życia, zapomniałem, że tam nie mieszkam. Jestem przerażony tym, co się wtedy ze mną działo" - stwierdził.
Od czasu ataku w styczniu 2018 r. Robert Brylewski był kilkukrotnie hospitalizowany. Muzyk miał bardzo poważne urazy głowy, początkowo był utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej. "Przez kilka tygodni był także leczony w warunkach domowych, ale w maju ponownie trafił do szpitala, gdzie zmarł" – informowała prokuratura.
Biegły z zakresu medycyny sądowej stwierdził, że śmierć muzyka 3 czerwca 2018 r. była następstwem obrażeń głowy, których doznał kilka miesięcy wcześniej.
Urodzony w 1961 r. Robert Brylewski był wokalistą, gitarzystą, kompozytorem i autorem tekstów, jednym z najbardziej znanych muzyków polskiego rocka XX wieku. Od lat 70. współtworzył lub brał udział w kilkunastu projektach muzycznych, z którymi wydał łącznie kilkadziesiąt płyt. Bliski był mu nie tylko punk rock, ale także reggae i muzyka elektroniczna.
W 1978 r. Brylewski współtworzył zespół The Boors, który rok później, po zmianach w składzie, zmienił nazwę na Kryzys. Grupa zakończyła działalność w 1981 r. Następnie Brylewski, wraz z liderem zespołu Tilt Tomaszem Lipińskim, założył Brygadę Kryzys. W 1982 r. artyści wydali płytę "Brygada Kryzys", uznaną za pierwszy w Polsce album punkowy, a później - za jedno z najważniejszych wydawnictw w historii polskiej muzyki rockowej zeszłego stulecia.
W tym samym roku Brygada Kryzys zakończyła działalność, a Brylewski powołał do życia swój kolejny projekt – Izrael, który był pierwszym polskim zespołem grającym reggae. Grupa nagrała osiem płyt, w tym "Biada, biada, biada", "Nabij faję" i "Duchowa rewolucja". W latach 1985-1993 Robert Brylewski grał również w rockowym zespole Armia, z którym wydał cztery albumy: "Armia", "Legenda", "Czas i byt", a także koncertowy "Exodus".
W 1991 r. reaktywował Brygadę Kryzys; nagrał m.in. płytę zatytułowaną "Cosmopolis". Dwa lata później grupa znów zakończyła działalność. W latach 90. muzyk uczestniczył w takich projektach jak: Max i Kelner, Falarek Band, The Users, Dyliżans i Poganie. Nagrał też dwie solowe płyty z muzyką elektroniczną – "Warsaw Beat" i "Warsaw Beat II". W 2003 r. po raz trzeci reaktywowano Brygadę Kryzys, trzy lata później – Izrael.
W 2008 r. działalność wznowił Kryzys, czego owocem było wydawnictwo zatytułowane "Kryzys komunizmu".
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24