Las w rezerwacie Łęgi Oborskie w Konstancinie-Jeziornie niedaleko ulicy Mickiewicza. To w tym miejscu na przykryte liśćmi zwłoki natrafił w niedzielę 26 kwietnia spacerowicz. Krótko po jego odkryciu na miejscu pojawiła się policja, strażacy i prokurator. Służby potwierdziły, że jest to ciało poszukiwanej od ponad dwóch miesięcy nastolatki.
Dziś przy płytkim dole, nad którym powiewa jeszcze niebiesko-biała policyjna taśma, leży biała róża i pali się znicz. To dla uczczenia śmierci 16-letniej Kornelii.
Strzał z broni pneumatycznej, przyduszenie
Dziewczyna zaginęła w lutym. Zaniepokojona matka powiadomiła policję, że nie ma kontaktu z córką. - Dzisiaj wiemy, że gdy otrzymaliśmy to zawiadomienie, Kornelia już nie żyła. Zapewniam jednak, że przez cały ten czas policjanci szukali żywej dziewczyny - mówi tydzień po makabrycznym odkryciu w konstancińskim lesie rzecznik Komendy Stołecznej Policji Sylwester Marczak.
Śledczy ustalili, że do zabójstwa doszło 11 lutego. Po znalezieniu zwłok, policja zatrzymała siedem osób, w tym trzy nieletnie. Potem śledczy skupili się na dwójce znajomych zamordowanej dziewczyny: 25-letnim Patryku B. oraz 17-letniej Martynie S. - Mężczyzna w dniu 29 kwietnia 2020 roku w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie usłyszał zarzut zabójstwa Kornelii K. wspólnie i w porozumieniu z ustaloną osobą: nieletnią Martyną S. - poinformowała w ubiegłym tygodniu Mirosława Chyr, rzeczniczka prokuratury.
Prokurator Chyr wskazała też, jak doszło do śmierci Kornelii: - Pokrzywdzona zmarła na skutek strzałów z broni pneumatycznej i przyduszenia.
Spotkanie ze znajomymi
Patryk B. przyznał się do zbrodni. Zgodził się również na udział w eksperymencie procesowym i w razem z policją pojechał w miejsce ukrycia zwłok. Opisał, jak doszło do zabójstwa.
Prokuratura nie chce mówić o ustaleniach śledczych, ale podała je "Gazeta Stołeczna". Według dziennika, Kornelia miała wyjść z domu 11 lutego około godziny 19 i spotkać się z Martyną S. przed kościołem w Piasecznie. Nastolatki miał zabrać stamtąd Patryk B. i pojechać z nimi do lasu w rezerwacie Łęgi Oborskie, gdzie doszło do zbrodni. "Stołeczna" podała, że mężczyzna oddał strzały w głowę Kornelii, a później została ona przyduszona. Następnie para ułożyła ciało nastolatki w płytkim dole.
Śledczy na razie nie zdradzają motywu zbrodni, bo, jak podkreślają, wersje wydarzeń przedstawione przez Patryka P. i Martyny S. nie są spójne.
Dzień przed urodzinami
Martynie S na razie nie przedstawiono żadnych zarzutów, bo w chwili zbrodni nie miała ukończonych 17 lat, skończyła je dopiero następnego dnia - 12 lutego. A tyle właśnie lat według Kodeksu karnego trzeba mieć, żeby odpowiadać przed sądem jak osoba dorosła. Wyjątkiem są najpoważniejsze przestępstwa, takie jak zabójstwo. By jednak prokuratura mogła postawić nastolatkę w stan oskarżenia, musi się zgodzić na to sąd. I tak też się stało w tym przypadku, choć na razie nieprawomocnie.
- Sąd przekazał sprawę nieletniej, na wniosek prokuratora, do dalszego prowadzenia prokuraturze. Sąd podzielił stanowisko prokuratora, że istnieją podstawy pociągnięcia nieletniej do odpowiedzialności na zasadach określonych w Kodeksie karnym - wyjaśniała nam w ubiegłym tygodniu Chyr.
Prokuratura musi więc czekać, aż stanowisko sądu się uprawomocni, bo opiekunowie prawni Martyny mają prawo do złożenia zażalenia w tej sprawie. Na razie, zgodnie z decyzją sądu, nastolatka najbliższe trzy miesiące spędzi w schronisku dla nieletnich.
Jeśli decyzja się uprawomocni, prokuratura będzie mogła postawić jej zarzuty i prowadzić śledztwo nie tylko przeciwko Patrykowi B., ale też przeciwko niej.
Żal do policji
Rodzice zamordowanej nastolatki mają żal do policji. Uważają, że funkcjonariusze mogli bardziej przyłożyć się do poszukiwań.
- Początek był bardzo trudny. Błagałam, żeby sprawdzili, gdzie logował się telefon Kornelii. Nie zabezpieczyli monitoringu z kamer. Przez dwa tygodnie nie przesłuchali znajomych Kornelii, w tym Patryka i Martyny. Dopiero gdy napisałam list do komendanta, coś się ruszyło - mówiła matka Kornelii w rozmowie z "Faktem".
W rozmowie z TVN24 rzecznik KSP odpiera zarzuty. - Zdajemy sobie sprawę, że dla rodziny jest to nieopisana tragedia. Zapewniam jednak, że policjanci z Piaseczna wykonali wszystkie możliwe czynności, dotarli do wielu osób, sprawdzili każdy sygnał. Do sprawy zaangażowano policjantów z Wydziału Terroru Kryminalnego i Zabójstw, gdy było jasne, że mamy do czynienia ze zbrodnią - zapewnia Sylwester Marczak.
Rzecznik stołecznej policji opowiada też, jak wyglądały poszukiwania Kornelii. - Sam fakt zgłoszenia (zaginięcia - red.) był równoznaczny z rozpoczęciem czynności prowadzonych przez policjantów z Piaseczna - zaznacza Marczak. Wskazuje, że z początku nic nie wskazywało na to, że życie lub zdrowie Kornelii może być zagrożone.
Dodaje też, że dla piaseczyńskich policjantów nie były to pierwsze poszukiwania Kornelii. - Ale to nie miało żadnego wpływu na czynności, które były wykonane. Wszystkie informacje, które zgromadziliśmy, były z naszej strony skrupulatnie sprawdzane. To nie było tak, że zakończyliśmy czynności w dniu, w którym otrzymaliśmy zgłoszenie - wylicza rzecznik. I przyznaje, że w trakcie prowadzenia sprawy pojawiały się też informacje, które po weryfikacji okazywały się nieprawdziwe.
- Sprawę od samego początku traktowaliśmy jako poszukiwanie osoby żywej. Zupełne inaczej wyglądają poszukiwania osoby żywej, a zupełnie inaczej poszukiwania ciała. W tym przypadku od samego początku zakładaliśmy ten wariant, który dla rodziny byłby wariantem pozytywnym. Dziś niestety wiemy, że ten wariant, nie był wariantem właściwym - przyznaje Marczak. - Nikt z nas nie podejrzewał, że te poszukiwania skończą się w sposób tragiczny. Z naszej strony podjęto wiele działań i wszystkie miały na celu odnalezienie Kornelii żywej - podkreśla.
Autorka/Autor: mp/pm
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Mateusz Szmelter / tvnwarszawa.pl