Porzucony w przypadkowym miejscu samochód najczęściej "nikomu nie przeszkadza", zwłaszcza że stoi "tylko na chwilę". Czasami "absurdalne" bywają znaki, a winni są "zacietrzewieni" krytycy parkowania na chodnikach czy trawnikach. Tym razem tłumaczenia kierowcy, który zostawił samochód w miejscu niedozwolonym, wywindowały na zupełnie inny poziom. Są wręcz ekskluzywne.
Zdjęcie nieprawidłowo zaparkowanego bentleya opublikował na swoim facebookowym profilu bloger Artur Kurasiński. Smakowite przykłady warszawskiej parkingowej samowolki pokazuje od czterech lat. Zaczęło się od białego porshe zaparkowanego na pasach przy Chmielnej przez znanego sportowca. Właściciel bentleya tak znany nie jest. A przynajmniej nie był do momentu, w którym postanowił publicznie tłumaczyć swój wyczyn.
"Sposób parkowania ustaliłem ze stróżem"
Pod zdjęciem luksusowego samochodu zaparkowanego w okolicach ulic Zgoda i Przeskok rozpętała się interesująca debata. Jednym z pierwszych komentujących był mężczyzna, który podaje się za właściciela bentleya. Zaczął klasycznie: "
W tym miejscu autor trafił jednak na racjonalny opór legalistów. Zwracali uwagę, że znak jest obowiązujący niezależnie od trwających budów i remontów oraz że stróż nie jest osobą uprawnioną do negocjacji warunków parkowania samochodu w przestrzeni miejskiej.
Kierowca nadal trzymał się standardowej listy dialogowej używanej w podobnych sytuacjach. Stwierdził, że nie blokował nikomu przejazdu, a w czasie jego postoju okolicami przejechały "ciężarówki i dostawczaki, śmieciarki i milion innych aut". Dodatkowo wyraził przekonanie, że osoba która ma w takich warunkach trudności z wydostaniem się autem z parkingu powinna zgłosić się na kurs prawa jazdy. Jak można się domyślić w celu podszkolenia zdolności manewrowania pojazdem w warunkach ciasnoty parkingowej. Zasugerował też, że cała awantura ma tylko jedno podłoże - zawiść wywołaną marką i wartością parkowanego pojazdu.
"To TYLKO przepis"
Oponenci byli jednak nieugięci. Rzucali argumenty nie tylko o przepisach, ale pokusili się też o wzmianki na temat szacunku do innych korzystających z przestrzeni wspólnej. I tu wytoczona została armata ostatecznie przesądzająca w debacie. "Jeśli złamałem przepis (choć wychodzę z założenia, że "linia zalicza się do boiska") to nie dlatego, że jeżdżę Bentleyem, ale dlatego że cenię swój czas i mam dużo spokoju. Nie jestem też przekonany, że aktualnie ułożony świat z prawami i przepisami, mundialem gdy giną ludzie w Syrii jest poukładany dobrze. Stary to TYLKO przepis drogowy".
Wyjawił też cel swojego pobytu w centrum Warszawy. To motyw wśród parkujących na dziko kierowców znany, choć najczęściej chodzi o chorego członka rodziny lub zupełnie bezradne i rozkapryszone potomstwo, po które - jak wskazują setki lat doświadczeń ludzkości z wychowaniem dzieci - trzeba podjechać dokładnie w miejsce ustalonego odbioru. Tym razem było jednak inaczej. Poważniej, mocniej, a przez to chyba bardziej zrozumiale: "Jestem na warsztatach z rozwoju duchowego i seksualności, a nie załatwiam tam milionowych biznesów" - napisał właściciel bentleya.
Parkowanie i blokady
Parkowanie i blokady
Parkowanie i blokady
Źródło zdjęcia głównego: Artur Kurasiński - przedsiębiorca i bloger