Zawieszono dowódcę patrolu, który zabrał do auta dwie nastolatki, a następnie rozbił się w Dawidach pod Warszawą. To funkcjonariusz z 18-letnim stażem. Stan 17-latki pogorszył się - jest w szpitalu. W sprawie jest wiele pytań. Postępowanie przejęły komenda stołeczna i prokuratura okręgowa, a świadkowie zdarzenia i same poszkodowane mówią o niedopuszczalnym zachowaniu funkcjonariuszy. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Po wypadku radiowozu z nastolatkami w Dawidach wciąż jedna z nich jest w szpitalu. Ma złamany nos i musiała przejść operację. - Tego wzroku to ja nie zapomnę do końca życia chyba - mówi matka 17-latki. - Pomyślałam sobie, że gdybym miała możliwość to zabrałabym tych dwóch policjantów i kazałabym się patrzeć na to dziecko cierpiące fizycznie i cierpiące psychicznie - dodaje.
Jej stan zdrowia pogorszył się. Niezbędna była konsultacja kolejnych specjalistów. W leczeniu nie pomaga jej zły stan psychiczny. - Córka mówiła: "mamo, żeby oni osądzili te osoby, bo ja nie chcę, aby kogokolwiek spotkało to, co nas spotkało" - relacjonuje matka 17-latki.
Lekceważenie sprawy, żarty z podtekstem
Tydzień od wypadku zawieszony został dowódca patrolu, który wioząc nastolatki rozbił radiowóz. Postępowanie dyscyplinarne przejęła Komenda Stołeczna Policji. Zastrzeżenia do pracy policji ma pełnomocnik 17-latki Roman Giertych.
- Mieliśmy do czynienia z obroną tych policjantów w gruncie rzeczy przez lekceważenie historii. Powiedzenie, że dziewczyny same chciały wsiąść do radiowozu, jest rzuceniem potwarzy – uważa.
Do tej pory funkcjonariusze byli na zwolnieniu, a policja sugerowała, że dziewczyny same chciały wejść do radiowozu, czemu przeczą świadkowie. - Policjant, wskazując na świecące światło wozu straży pożarnej, tak zwanego koguta, rzucił do będących tam dziewczyn, że może im pokazać innego koguta - mówi Roman Giertych.
Takich żartów z podtekstem miało być więcej - również o trójkącie odblaskowym czy przeszukaniu osobistym. - Dziewczyny, które tam były, oprócz dwóch w radiowozie, zwróciły na to uwagę - mówi anonimowo znajomy 17-latki.
Pytania o działania funkcjonariuszy
Roman Giertych zwraca uwagę dokąd chcieli jechać policjanci. Na zamieszczonym przez mecenasa nagraniu widać, że droga prowadziła w kierunku opustoszałych polnych terenów.
- Dochodzą do mnie informacje jeszcze nie o charakterze procesowym, że tego typu zdarzenia, a nawet gorsze, miały miejsce na terenie Pruszkowa i okolic - podkreśla Roman Giertych.
O to oraz o monitoring w radiowozie pytały też posłanki Koalicji Obywatelskiej pod komendą w Pruszkowie. - Ci ludzie działali bardzo swobodnie. Czuli się bezkarnie, wiec wydaje się, że to mógł być nie pierwszy raz - wskazuje Kinga Gajewska z Koalicji Obywatelskiej.
- Dokąd ci funkcjonariusze jechali z tymi nastolatkami? Co stałoby się, gdyby nie wydarzył się wypadek? – zastanawiała się Aleksandra Gajewska z Koalicji Obywatelskiej.
Gdy na miejscu wypadku pojawiła się karetka, nastolatek już tam nie było - same musiały szukać pomocy w Raszynie. - Były świadome, przyszły o własnych siłach. W trybie natychmiastowym ambulans z Raszyna przewiózł 17-latkę do szpitala - mówi Piotr Owczarski, rzecznik wojewódzkiej stacji pogotowia ratunkowego "Meditrans" w Warszawie.
Śledztwo ws. spowodowania wypadku i nieudzielenia pomocy
Policjantom mogą grozić nie tylko konsekwencje służbowe, ale również zarzuty karne. Śledztwo w tej sprawie od Prokuratury w Pruszkowie przejęła Prokuratura Okręgowa w Warszawie.
- W tej sprawie, która prowadzona jest o spowodowanie wypadku i nieudzielenie pomocy, te przestępstwa zagrożone są karą pozbawienia wolności do trzech lat - informuje Aleksandra Skrzyniarz z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Pełnomocnik pokrzywdzonej chciałby, aby śledztwo było prowadzone w kierunku uprowadzenia, czyli pozbawienia wolności.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Zieliński / tvnwarszawa.pl