Z modlitwy wyrwał ją telefon. Szybko pobiegła do okna życia. "Jest dzieciątko!"

"Okno Życia" przy ulicy Hożej w Warszawie
Siostra Barbara o początkach okna życia na Hożej
Źródło: Artur Węgrzynowicz, tvnwarszawa.pl
Dochodziła 12.20. Siostry były akurat na popołudniowej modlitwie. Nagle zadzwonił telefon. Na ekranie "okno życia". Trzeba było biec. Tym razem nie był to fałszywy alarm.

- Dzień dobry, dzwonię do sióstr, bo…

- Znów udało się uratować ludzkie życie - przerywa zdecydowanie franciszkanka Anna Uberman. Siostra od sierpnia ubiegłego roku opiekuje się oknem życia przy Hożej. I choć od tego czasu alarm przychodził bardzo często, to pierwszy raz od dwóch lat siostry znalazły w oknie dziecko.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

"Jest dzieciątko!"

- To jest osiemnaste dziecko w naszym oknie, przy mnie pierwsze. Znalazłyśmy je prawie w samo południe – opisuje Anna Uberman.

Kiedy zadzwonił alarm, siostry były w kaplicy, brały udział w modlitwie. - Jedna z nas wybiegła, bo wiadomo: dzwonek, to trzeba biec i to szybko. I za chwilę dzwoni i mówi: jest dzieciątko! - dodaje Anna Uberman.

Jedna zakonnica w masce i rękawiczkach wbiegła do malutkiego pokoju, w którym stoi tylko łóżeczko ze specjalną matą ogrzewającą. Sprawdziła, czy maluch nie ma żadnych obrażeń. Druga dzwoniła w tym czasie na pogotowie i policję.

Chłopiec, jak ocenił lekarz, miał kilka dni. Był w za dużych śpioszkach. Nie płakał. – Jedynie ssał paluszek, chyba był głodny – relacjonuje siostra. Nie miał przy sobie ani kartki, ani różańca, ani karty szczepień, tak jak inne dzieci, które trafiły do franciszkanek z Hożej.

- Na pogotowie nie czekałyśmy długo. Chłopiec trafił do szpitala, jak usłyszałam od lekarza, jest "książkowo zdrowy" – cieszy się siostra.

Franciszkanki nazwały go Stefanek. Na cześć kardynała Stefana Wyszyńskiego.

Fałszywe alarmy  

- My nie czekamy na dzieci w oknie życia, nie chcemy tego, bo dziecko powinno być przy rodzicach, w domu. Ale w takiej sytuacji cieszymy się, że możemy zrobić coś dobrego i uratować życie – mówi siostra i dodaje, że to wyjątkowe wydarzenie, które poprzedza tysiące fałszywych alarmów.

Bo choć w oknie życia zostawiono siedemnaścioro dzieci, siostry stawiane są na równe nogi znacznie częściej. Czasem ludzie zostawiają tam ubranka dla dzieci, czasem maskotki, czasem lalki, a czasem całe wyprawki. Czujność sióstr na próbę wystawiają ciekawskie dzieci, a także bezdomni, którzy do okna życia zaglądają często.

- Biegniemy do każdego alarmu. A jest ich dużo, nawet kilka dziennie. Ostatnio młodzież szła chodnikiem w środku nocy, do okna życia wszedł jeden młody mężczyzna z grupy – rozkłada ręce siostra. - A kamer nie ma i nie będzie, więc trzeba biec do każdego – dodaje.

Od okna życia do adopcji
Od okna życia do adopcji
Źródło: TVN24

Ratowała dzieci z getta

Warszawski klasztor przy Hożej 53 to miejsce symboliczne. W czasie wojny siostra Matylda Getter zdecydowała, że schroni w nim każde dziecko z getta, które do niej trafi. Uratowała ich około pół tysiąca. 66 lat później, w tym samym miejscu, powstało okno życia. Franciszkanki znajdowały w nim dzieci, które mają kilka dni, ale też kilkumiesięczne. Jedno do łóżeczka ledwo się zmieściło, inne - już samo w nim siedziało.  

Nie ma też reguły co do godziny. Czasem jest to wczesny poranek, 5.30 czy 6, czasem późny wieczór, a czasem samo południe, jak w przypadku Stefanka.

Chłopczyk trafił do ośrodka adopcyjnego w Otwocku.

O OKNIE ŻYCIA NA HOŻEJ PISALIŚMY W MAGAZYNIE TVN24.PL

Czytaj także: