- O 6 rano budzi nas smród, hałas. Biegnę szybko do okien żeby je zamknąć. Moje dzieci boli głowa, nie możemy już wytrzymać. Nie da się bawić na okolicznym placu zabaw, wyjść z rodziną na podwórko. Od pięciu lat 24 godziny na dobę, czy to jest zima, czy to lato. Na dworze jest fetor, a my siedzimy z pozamykanymi oknami jak w jakimś getcie - żalą się mieszkańcy Bielan.
Na spotkanie z naszą ekipą, przy placu zabaw na ulicy Opalin, przyszło kilkanaście osób, wśród nich byli również mieszkańcy z Bemowa i drugiego końca Bielan.
- Wiatr niesie smród z Radiowa nawet kilka kilometrów dalej. Nie mogę otworzyć okien w lecie wieczorem, bo czuć ogromny smród. Bardzo ciężko się oddycha - podkreśla mieszkanka Chomiczówki.
Postanowiliśmy sprawdzić uciążliwość instalacji przy ulicy Kampinoskiej. Pojechaliśmy wieczorem w okolice zakładu. Odór był potworny, nie dało się wytrzymać. Zapach był podobny do kompostu, który ktoś trzymałby w zamkniętym gorącym pomieszczeniu. Trudno było przejechać bez odruchów wymiotnych z otwartymi oknami w samochodzie.
100 interwencji w 6 miesięcy
Mieszkańcy okolicznych domów z bezradności na pomoc wzywają straż miejską, policję i straż pożarną.
- W tym roku odnotowaliśmy ponad 100 zdarzeń związanych z uciążliwym fetorem, o którym wspominano w zgłoszeniach. Większość z nich się potwierdziła, oczywiście wszystkie informacje dotyczące tego typu zdarzeń zgłaszamy do Urzędu Marszałkowskiego - mówi Monika Niźniak, rzecznik prasowy straży miejskiej w Warszawie.
Niestety nie udało nam się uzyskać statystyk policyjnych interwencji, strażacy z kolei twierdzą że w związku z uciążliwym zapachem na Radiowie interweniowali kilka razy w ciągu ostatnich dwóch lat.
- W tym roku mieliśmy jedno zgłoszenie. Od 2015 roku mieliśmy ich pięć. Dotyczyły one zapachu i możliwości występowania toksycznych związków w powietrzu. Nie potwierdziliśmy aby takie związki występowały - wyjaśnia Mariusz Dragan z zespołu prasowego stołecznej straży pożarnej.
Bez pozwolenia
Jak już pisaliśmy na tvnwarszawa.pl, instalacja, należąca do miejskiej spółki - Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania znajduje się przy ulicy Kampinoskiej i przyjmuje 1/3 warszawskich śmieci. Od trzech lat działa bez wymaganego pozwolenia, a pod koniec 2016 roku Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska wydał decyzję o jej zamknięciu.
Nie pomógł nawet marszałek województwa, który nie wydał zgody na użytkowanie instalacji. Marszałek uznał, że instalacja w Radiowie jest nieefektywna i nieekologiczna, podkreślił też, że MPO zmarnowało szansę na uzyskanie unijnych środków na doposażenie instalacji.
- W tym mieście nie ma gospodarza. Nie ma silnego, który byłby w stanie zamknąć to MPO, które działa niezgodnie z prawem. Prawdopodobnie chodzi o wielkie pieniądze albo inny układ o którym nie wiemy - denerwuje się Bogdan Bajak ze stowarzyszenia "Czyste Radiowo", które od lat walczy z uciążliwym zakładem.
Ratusz nie czuje się odpowiedzialny
- Wydaliśmy decyzję o zamknięciu zakładu z końcem 2016 roku, ale MPO odwołuje się do sądów, i do momentu prawomocnego wyroku nie możemy jej wykonać. W tej chwili decyzja o tym czy zakład będzie funkcjonował zależy od prowadzącego, czyli od MPO i od podmiotu nadzorującego, czyli prezydenta Warszawy - tłumaczy Krzysztof Gołębiowski, inspektor Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska.
Ratusz jednak nie czuje się odpowiedzialny za to, co robi miejska spółka.
- To nie jest instalacja, która jest własnością miasta, to jest instalacja, która jest własnością spółki. Ja rozliczam spółkę z tego, czy odebrała i zagospodarowała odpady. Mnie to nie interesuje, czy ona odebrała to na Radiowie, czy na instalacji w Pruszkowie. To jest jej decyzja - mówił nam w maju wiceprezydent stolicy Michał Olszewski.
- A ja zadaję pytanie: kto w dokumentach właścicielskich jest wpisany? W nadzorze właścicielskim, w dokumentacji jest wpisane, że to ratusz jest właścicielem spółki MPO. I to oni odpowiadają za to co tu się dzieje, za tę gehennę którą stworzyli na Bielanach i Bemowie - kontruje z kolei Bogdan Bajak, mieszkaniec, przedstawiciel "Czystego Radiowa"
Do miliona złotych kary
WIOŚ w lipcu dokonał kolejnych kontroli na terenie instalacji i w jej okolicach. Przedstawiciele inspektoratu potwierdzili, że smród wydobywa się poza zakład i stanowi uciążliwość dla mieszkańców.
- Skierujemy do sądu ponowny wniosek o ukaranie osoby odpowiedzialnej za prowadzenie gospodarki odpadami na terenie zakładu, za to, że prowadzi ją niezgodnie z przepisami. Będziemy podejmować też dalsze działania, polegające na wymierzeniu administracyjnej kary pieniężnej za prowadzenie działalności bez wymaganego pozwolenia. Kara wynosi od tysiąca złotych do miliona - podsumował Krzysztof Gołębiowski z WIOŚ.
Zobacz też: "Warszawa będzie jak Neapol? Stołeczne ulice mogą zalać śmieci"
Co ze stołecznymi odpadami?
Co ze stołecznymi odpadami?
Mateusz Dolak (m.dolak@tvn.pl)