W niedzielne przedpołudnie Kosgei radziła sobie na ulicach Warszawy bardzo dzielnie. Zwycięstwo miała w kieszeni. Przed sobą widziała wiwatujących na finiszu kibiców, za sobą nie widziała rywalek, tak dużą miła przewagę.
Spiker już zachęcał, by skandować jej nazwisko.
Udało jej się kucnąć
Cały wysiłek runął w mgnieniu oka. Ścięło ją. Zderzyła się ze ścianą. Różne można dobierać słowa, by przedstawić jej dramat. Bardzo próbowała się podźwignąć, udało jej się tylko kucnąć. I znowu wylądowała na plecach.
Organizm zawodniczki był tak wyczerpany, że odmówił posłuszeństwa. Zatrzymał się przy niej jeden z biegaczy. On z nią nie rywalizował, bo - rzecz jasna - w maratonie prowadzona jest osobna klasyfikacja dla kobiet i mężczyzn.
Pomagał Recho wstać, ale nie dał rady.
Nadciągnęła wreszcie i pierwsza ze ścigających ją kobiet, Geletu Bekelu Beji z Etiopii.O postawie fair play nie było mowy. Nawet nie zerknęła na wijącą się na ulicy Kenijkę, popędziła po wygraną.
Recho została w końcu - po dwóch minutach dramatu - podniesiona przez pomoc medyczną. Na tych ostatnich metrach podwieziono ją karetką, linię mety przekroczyła boso. Owację miała większą od Beji. Nie została sklasyfikowana.
39. maraton PZU
39. maraton PZU
Czytaj także na sport.tvn24.pl
rk