Zanim rozpoczął się proces w sprawie brutalnych porwań, sąd musiał wysłuchać żali niektórych podsądnych o ich problemach zdrowotnych.
Według prokuratury to bezwzględni, niezwykle brutalni bandyci, którzy nie wahali się torturować swoich ofiar, by wyciągnąć od ich bliskich jak najwyższy okup. A jeśli to nie wystarczyło, to nawet zabić. Ale w rozpoczętym w piątek przed Sądem Okręgowym procesie w sprawie tzw. gangu obcinaczy palców, więcej można było usłyszeć o problemach zdrowotnych i dolegliwościach oskarżonych niż o bólu i cierpieniu osób, których porwanie czy zabicie zarzucił im prokurator.
Tylko notatnik i długopis
Rozprawa w superbezpiecznej sali w dawnych koszarach na Bemowie rozpoczęła się z opóźnieniem. W budynku otoczonym murem i drutem kolczastym to nic nadzwyczajnego, bo pilnujący bezpieczeństwa policjanci i ochroniarze w związku z wyśrubowanymi procedurami muszą więcej czasu przeznaczyć na kontrolę osób, które chcą wziąć udział w rozprawie. Przejść przez bramkę pirotechniczną i sprawdzenie wykrywaczem metali muszą nie tylko osoby z publiczności, ale nawet adwokaci. Na salę nie można wnosić żadnej elektroniki, jak telefon czy laptop. – Tylko notatnik i długopis – pouczał jeden z policjantów. Sąd zrobił w piątek wyjątek od tej reguły jedynie dla fotoreporterów i operatorów kamer.
Kilka minut przed godz. 10 funkcjonariusze policji sądowej, wspierani przez antyterrorystów wprowadzili do przeszklonej klatki 12 oskarżonych. 13-ty, jedyny odpowiadający w tej sprawie z wolnej stopy, zasiadł w ławach obok adwokatów. Ostatni z nich wjechał na salę na szpitalnym łóżku.
Ok. 10.30 na salę weszła sędzia Magdalena Wójcik (przewodnicząca), sędzia Dariusz Łubowski oraz ławnicy.
Jestem zadowolony
Zanim jednak sędzia mogła oddać głos prokuratorowi, minęła przynajmniej godzina. Oskarżeni przed rozpoczęciem procesu mieli do sądu różne wnioski. Skarżyli się przede wszystkim na złe warunki pobytu w aresztach. Sędzia Wójcik cierpliwie słuchała opowieści niektórych podsądnych o ich dolegliwościach gastrologicznych i związanych z cukrzycą, problemach po transplantacji nerki, kłopotach z barkiem. Artur N. ps. Archi i Sebastian L. ps. Lepa podchodzili do mikrofonu wsparci na kuli. Większość żaliła się, że została pozbawiona odpowiedniej opieki lekarskiej.
Z kolei Grzegorz K. ps. Ojciec vel Sołtys, ten który został przywieziony przez ratowników pogotowia na łóżku szpitalnym, stwierdził: - A mi, w przeciwieństwie do współoskarżonych, na Białołęce (chodzi o areszt śledczy – red.) niczego nie zabrali. Jestem zadowolony.
Zaraz jednak dodał, że prosi sąd o częstsze widzenia z żoną.
Może pan siedzieć
Prokurator Krzysztof Kuciński z Prokuratury Okręgowej w Płocku mógł przystąpić do odczytania aktu oskarżenia dopiero przed godz. 12. I wówczas proces formalnie się rozpoczął.
- Może pan siedzieć, panie prokuratorze – zachęciła sędzia Wójcik.
- Spróbuję dać radę – odpowiedział oskarżyciel i podczas czytania aktu oskarżenia pozostał w pozycji stojącej. Zanim jednak zdołał odczytać choćby połowę z 93 zarzutów, opadł z sił i zdecydował się skorzystać z propozycji sędzi. Prezentację wszystkich przestępstw, które zebrał w tej sprawie, zakończył po blisko 1,5 godziny.
I na tym sąd zakończył piątkową rozprawę. Na kolejnej, w połowie lutego, zapyta oskarżonych, czy przyznają się do winy i czy zechcą przedstawić swoją wersję wydarzeń. Mogą to zrobić, ale – zgodnie z prawem – nie muszą. W śledztwie niemal wszyscy nie przyznali się i odmówili składania wyjaśnień. Jedynie Grzegorz K. ps. Ojciec przyznał się do części z nich i bardzo obszernie opowiedział o wydarzeniach sprzed ponad dziesięciu lat. Czy powiedział prawdę? To już oceni sąd. Prawdopodobnie K. liczy na nadzwyczajne złagodzenie kary.
Strzały w siłowni Paker
Jak już pisaliśmy na tvnwarszawa.pl najważniejszym oskarżonym jest 42-letni Wojciech S. ps. Wojtas vel Kierownik. Według prokuratury w latach 1997-2004 przewodził grupie nazywanej ursynowską, która była częścią sławnego gangu mokotowskiego. To właśnie jego ludzie i on sam, jak twierdzą policjanci, mieli się stać trzonem tzw. gangu obcinaczy palców.
"Wojtas" miał brać udział w ośmiu z dziesięciu porwań objętych aktem oskarżenia. Ale zarzuty, za które grozi mu najsurowsza kara to zabójstwa i zlecenia ich popełnienia. To Wojciech S., twierdzi prokuratura, razem z Krzysztofem P. ps. Mały Krzysio vel Skrzat i Tomaszem R. ps. Garbaty strzelali w październiku 2003 r. w siłowni „Paker” na Gocławiu. Zginęli wówczas Włodzimierz Ch. ps. Buła oraz Maciej S. ps. Konik. Według prokuratury "Wojtas" likwidował w ten sposób konkurencję z gangu żoliborskiego. Inną konkurencję - z tzw. gangu mutantów – próbował, zdaniem śledczych zlikwidować, ale mu się nie udało. Wydał bowiem zlecenie zabójstwa Marka K. ps. Muł z Piaseczna, ten jednak zorientował się, że jest śledzony i stał się bardziej ostrożny.
Podawali się za policjantów
Akt oskarżenia obejmuje serię wyjątkowo brutalnych porwań z lat 2003-2005. Ofiarami przestępców padali przedsiębiorcy i ich rodziny. Trzem uprowadzonym obcięto palce (stąd wzięła się makabryczna nazwa gangu), niektórych torturowano bijąc, przypalając papierosami albo polewając wrzątkiem. Jedną osobę bandyci zamordowali, los dwóch innych do dziś pozostaje nieznany, ale można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że również nie żyją. Okupy, jakich żądali przestępcy z uwolnienie porwanych, sięgały nawet 2 mln euro.
Rozpoczęty w piątek proces to kolejna próba doprowadzenia do skazania ludzi uważanych za członków gangu obcinaczy palców. Pierwszy proces tej grupy (ale dotyczący innych przestępstw i nieco innego składu grupy) zakończył się klęską prokuratury. Ośmiu z dziesięciu oskarżonych zostało wówczas uniewinnionych. Wyrok na razie nie jest prawomocny. Wśród nich także ci, którzy w piątek znów zasiedli na ławie oskarżonych, np. Grzegorz K. ps. Ojciec vel Sołtys, Sebastian L. ps. Lepa czy Tomasz R. ps. Garbaty.
Zobacz, jak wyglądały zatrzymania członków gangu:
Piotr Machajski