Komisja reprywatyzacyjna wzięła pod lupę budynek przy Lutosławskiego 9. Sprawdzała, czy były nieprawidłowości przy zwrocie i czy dochodziło do dzikich eksmisji, o których alarmowali lokatorzy. Przebieg posiedzenia relacjonowaliśmy na tvnwarszawa.pl.
Posiedzenie dotyczące sytuacji w budynku przy Lutosławskiego 9 wraz z przerwami trwało ponad 10 godzin. W tym czasie przesłuchano lokatorów jak i właścicieli zwróconej kamienicy.
Mieszkańcy przekonywali, że w kilka miesięcy po zmianie właściciela czynsz podniesiono im trzykrotnie. Mówili również o biciu i wyrzucaniu lokatorów, a także o telefonach z pogróżkami. - Wyśmiewano się ze mnie, bałam się o swoje bezpieczeństwo. Pomału odbierano nam godność człowieka - przekonywała kolejna kobieta, która stawiła się przed komisją.
Zeznawali również urzędnicy. Radca prawny urzędu miasta zaznaczyła, że nie pamięta tej konkretnej spawy, a referent w postępowaniu reprywatyzacyjnym przed prezydentem Warszawy podkreślała, że "w przypadku Lutosławskiego nie ma żadnych wątpliwości, że posiadanie nieruchomości było".
Dzielnicowy z kolei podkreślał, że obie strony konfliktu dokuczały sobie wzajemnie. Stwierdził, że nie wie jednak, czy doszło do pobić, czy użycia siły fizycznej.
Właściciele kamienicy przekonywali za to, że są nękani. Mąż właścicielki nazwał jednego z lokatorów "gnębicielem", który miał zarabiać nielegalnie. Według świadka miał też zaproponować właścicielom stworzenie hotelu, a także chciał nielegalnie uzyskać lokal w mieście. Zapewniał, że nikogo nie stosował przemocy fizycznej. - Jestem normalną, osobą, nie tak, jak mnie przedstawiają te dwie panie, które zeznawały - zapewniała właścicielka. Przekonywała, że jedna z mieszkanek pytała ją, kiedy będzie podwyżka, bo dzięki temu miałaby dostać "inne mieszkanie".
Osobny wątek dotyczył remontu kamienicy, która już w nowym stanie trafiła w ręce nowej właścicielki. Mieszkańcy przekonywali, że to "takie prezent zrobiło miasto właścicielce". Pełnomocnicy ratusza wskazywali z kolei, że remont został przeprowadzony przez wspólnotę mieszkaniową.
Całe posiedzenie szczegółowo godzina po godzinie:
10.06 Patryk Jaki otworzył posiedzenie.
10.15 Pełnomocnik Izabeli Wierzbickiej, która odziedziczyła budynek, zaproponował mediacje. – Sytuacja jest bardzo nietypowa, to nie jest klasyczny spór dotyczące reprywatyzacji. Mamy do czynienia ze sporami sąsiedzkimi. Izabela Wierzbicka nie jest nabywcą roszczeń, jest bezpośrednim spadkobiercą, zna ten dom od dzieciństwa – powiedział pełnomocnik. Patryk Jaki odpowiedział, że będzie czas na tego typu wypowiedzi pod koniec posiedzenia i podkreślił, że na razie komisja nie wydała żadnej decyzji w tej sprawie.
10.47 Jako świadek została wezwana Alina Kołodziejczyk. Przy Lutosławskiego mieszkała od 2002 roku, przez 14 lat. Mówiła, że w 2014 roku został przeprowadzony kapitalny remont. - Wymieniono okna, drzwi, wyremontowano dach, doprowadzono ciepłą wodę, zrobiono całą elektryczność z czujnikami. Skończono remontować w styczniu, a pani Wierzbicka otrzymała nieruchomość w marcu. Taki prezent zrobiło miasto właścicielce. Właścicielka powiedziała, że nie będzie podwyżek, czy eksmisji, tak było przez pierwsze trzy miesiące. Później dostaliśmy pismo, że umowa, którą zawarliśmy z urzędem, jest nieważna. Pani Wierzbicka mi ubliżała, że buntuję lokatorów. Nowej umowy nie podpisaliśmy. Pani Ikonowicz pomogła mi napisać pismo do sądu - opowiadała Kołodziejczyk.
Powiedziała, że płaciła ponad 300 złotych, a później czynsz podniesiono na około 1000 złotych. Sprawa trafiła do sądu. - Pani Wierzbicka powiedziała, że daruje mi to co dotychczas, żebym tylko wycofała sprawę z sądu. Sprawa się zakończyła - wyjaśniła.
Opisała historię jednego z lokatorów - pana Dariusza. Relacjonowała, że 24 października 2014 była próba usunięcia go z lokalu, wezwana została policja i funkcjonariusze wywieźli mężczyznę. Jak mówiła, właścicielka zmieniła zamek, a policja doradziła panu Dariuszowi, żeby on też tak zrobił. - Zaczęła się wojna - jak on zmienił, to państwo znów zmienili. No i pobili go, i wyrzucili. Była wersja na Marymoncie, że zmarł, ale żyje. Jakoś tak się ma - podkreśliła zeznająca przed komisją.
Opisała też historię lokatora z parteru – pana Marka. Podkreśliła, że był spokojny. - Ci państwo robili z nim jakąś wojnę. To co wiem od niego – przychodzili co miesiąc, zabierali mu emeryturę i zostawili 100 złotych - pani Wierzbicka i jej córka - mówiła.
Przekonywała też, że sama miała "masę telefonów z pogróżkami od państwa Wierzbickich". Podkreśliła, że nie zgłaszała sprawy policji, ale robili to inni. Z jej wiedzy wynika, że "policja nic nie robiła".
Adam Zieliński, członek komisji z ramienia Kukiz'15, dopytywał o nową umowę z właścicielką. Kołodziejczyk podkreśliła, że w uzasadnieniu podwyżki była między innymi obecność w domu kuwety dla kota.
- Pani Wierzbicka była policją, komornikiem – wszystkim – zaznaczyła lokatorka.
11.40 Michał Głoszyński, pełnomocnik Izabeli Wierzbickiej pytał, jak życie lokatorki wyglądało przed decyzją i po decyzji o zmianie lokalu.
- Mieszkam w nowym budynku (przy Powązkowskiej – red.), wszyscy lokatorzy są bardzo mili, wszyscy mówią sobie "dzień dobry", jest czysto, jest sprzątane. Mam większe mieszkanie o metr, płacę ponad 300 złotych. Czynsz dofinansowuje miasto - powiedziała Kołodziejczyk.
Mecenas pytał też, czy po jednym ze zdarzeń złożyła skargę do pracodawcy pana Wierzbickiego. Potwierdziła to, ale nie potrafiła powiedzieć, jaka była dokładna odpowiedź. Zaznaczyła, że została przeproszona.
- Mówiła pani o podwyżce. Powiedziała pani, że jak dowiedziała się pani, że będzie "oddane nowym właścicielom", to od razu starała się o nowe mieszkanie - zaznaczył. Lokatorka potwierdziła, że otrzymała z urzędu dzielnicy informację, że otrzyma nowe mieszkanie, gdy dostanie podwyżkę lub wypowiedzenie. - Złożyłam w lutym podanie, a odpowiedź dostałam gdzieś za pół roku – wyjaśniła.
- Czy kiedykolwiek zwracała się pani do pani Wierzbickiej w jakikolwiek sposób, żeby ustanowiła podwyżkę? Czy prosiła pani o podwyżkę pośrednio lub bezpośrednio? – pytał dalej
- Nie pamiętam – odpowiedziała lokatorka.
Mecenas powołał się też na pismo, które miała według niego napisać lokatorka. "Jedno, co mogę zrobić, to serdecznie przeprosić, za wszystko, co w pani odczuciu były nietaktem z mojej strony, jak również pani córkę. Wdziałam w jakim stanie były mieszkania w ADM-ie" - brzmiał wpis. Potwierdziła, że to jej charakter pisma oraz jej podpis i potwierdziła, że to napisała.
- Dlaczego pani wcześniej zeznała pod przysięga, że nie było żadnych gestów pojednania z pani strony? – dopytywał.
- Nie pamiętałam, po prostu. Jakby miał pan 80 lat, to pamiętałby pan wszystko – odpowiedziała.
Świadek powiedziała, że się źle czuje i że jest chorym człowiekiem. Zarządzono przerwę.
11.55 Pełnomocnik urzędu miasta pytała, czy lokatorka wie, kto przeprowadził remont budynku przy Lutosławskiego. - Nie wiem, kto przeprowadzał remont. Wspólnota z sześciu lokali miałaby pieniądze na taki remont? – mówiła Kołodziejczyk.
- Ja mam informację, że remont w latach 2009-13 i partycypację w kosztach remontu miasta to jest sto tysięcy – odpowiedziała pełnomocnik.
12.19 Przed komisją zeznaje kolejny świadek - Katarzyna Gołub, lokatorka kamienicy. Opowiadała między innymi, że podwyżka była tak wysoka, że musiałaby wydać na nią swój cały dochód. Wyjaśniała, że sprawę skierowała do sądu i wygrała. Mówiła, że właścicielka wskazywała, żeby podpisać umowę ze wsteczną datą.
- Gdy odmówiłam przyjęcia umowy, ze strony pani Wierzbickiej zaczęły się nękania. Nie podobało jej się, że lokatorzy sobie nawzajem pomagają. Zaczęła mnie poniżać. Pytać natarczywie, kiedy opuszczę to mieszkanie, zaczęła mnie obrażać, kiedy te szczury pójdą stąd – mówiła Gołub.
Przekonywała, że miała problem z wejściem do kamienicy. - Wyśmiewano się, mówiono, że idzie ta z grubą d… Prosiłam panią Wierzbicką, że skoro ja jej nie ubliżam, to ją proszę o to samo - relacjonował lokatorka.
- Kiedy przyszedł maj 2015 roku, ja mieszkałam po sąsiedzku z panem Markiem. Tego dnia około godziny 19 zobaczyłam pana Marka, który usilnie stara się wejść do swojego mieszkania, wyszłam na korytarz, ponieważ nasze mieszkania mieściły się w naszym zaułku. Powiedziałam panu Markowi, że chyba nie wejdzie, bo drzwi są zamknięte. Wcześniej nie wiedziałam, że był pobity i miał zabrane klucze – relacjonowała Gołub.
Zaznaczyła też, że leki pana Marka wyciągała ze śmietnika, gdzie trafiły. – Obserwowała całe wydarzenie córka pani Wierzbickiej i poprosiła funkcjonariuszy, żeby odeszli z nią na drugą stronę ulicy. Po chwili funkcjonariusze wrócili. Funkcjonariusz stwierdził, że nic nie mogą zrobić, bo wobec pana Marka jest prowadzona sprawa o eksmisję – zeznawała. Podkreślała też, że bała się o bezpieczeństwo swoje i swoich dzieci.
12.25 - Pani Wierzbicka często podkreślała, że wszystko, co jest w tej kamienicy, jest jej. Żyliśmy na skraju wytrzymałości - relacjonowała Gołub.
Dodała też, że właścicielka mówiła o panu Marku, że "to gorzej jak zwierzę". - Pomału odbierano nam godność człowieka - mówiła mocno podenerwowana.
Wtedy Patryk Jaki zarządził przerwę.
13.26 Patryk Jaki prosił o wyliczenie przypadków przemocy fizycznej. - Jak ja mieszkałam, to bezpośredniego pobicia pana Marka nie widziałam. Moment pobicia w kwietniu 2015 roku widziała sąsiadka - pani Alina - wyjaśniała.
Adam Zieliński (Kukiz'15) pytał o zwrot budynku i remonty. - Mam dokument, na którym bazuję. Jest data wystawiona 12 lutego 2014, a pani Wierzbicka otrzymała kamienicę 1 marca. Na pewno była zrobiona kanalizacja, była zrobiona klatka schodowa. Były wymienione wszystkie okna. Po odzyskaniu kamienicy przez panią Wierzbicką były wyremontowane wszystkie balkony - przekonywała Gołub.
Mówiła też o "segregacji ludzi najsłabszych". - Upatrzyła sobie pani Wierzbicka osoby samotne, nieporadne. Osoby, jeśli staną w trudnej sytuacji życiowej, nie będą umiały sobie z tym problemem poradzić – przekonywała.
Komisja odwołała się do zeznań pana Marka. Fragmenty przytoczył członek komisji Łukasz Kondratko: "Izabela Wierzbicka zażądała ode mnie tysiąc złotych czynszu, jak też od innych mieszkańców. Do momentu przejęcia przez nią tego lokalu opłaty wynosiły 450 złotych. Powiedziałem jej, że nie jestem w stanie zapłacić takiej sumy, ponieważ jestem rencistą i otrzymuję 870 złotych renty. Ona powiedziała do mnie: sku......., wyp…….. stąd, nie będziesz tu mieszkał".
- Taką metodę miała pani Wierzbicka - skomentowała Gołub.
14.07 Pełnomocnik ratusza pytał o to, czy Gołub wiedziała o toczącym się postępowaniu w sprawie reprywatyzacji budynku. - Zdawaliśmy sobie sprawę, że skoro wobec naszej kamienicy są roszczenia, to zdawaliśmy sobie sprawę, że kamienica być może nie będzie własnością miasta - odpowiadała.
Dodała, że pan Marek miał przed śmiercią przyznany lokal socjalny przez miasto. Pytana o wymianę okien, powiedziała, że nie ma informacji, żeby to było wykonywane na koszt lokatorów.
- Jak wpłynęła decyzja reprywatyzacyjna? Czy pani warunki są lepsze czy gorsze? – pytał z kolei pełnomocnik właścicielki budynku.
- Obecnie mieszkaniowe są lepsze - odpowiedziała Gołub. Dodała, że ze względu na metraż nie chciałaby wracać do tej przy Lutosławskiego.
Pełnomocnik przywołał też słowa kobiety o tym, że "wzięliśmy łom i weszliśmy do mieszkania". - Chodziło to, że kiedy pan Marek, w listopadzie 2014 roku, chciał wejść do swojego mieszkania i że nie może wejść, przyszedł do mnie z prośbą, żebyśmy coś zrobili, bo jest zimno, a nie ma innych rzeczy, a chciałby się cieplej ubrać. Powiedziałem, ze mam pręta, że możemy tu wziąć, że jesteś tutaj zameldowany i możesz wejść do tego mieszkania. Podważył pan Marek drzwi i na swoją odpowiedzialność wszedł do mieszkania – stwierdziła świadek.
Przekonywała, że nie uczestniczyła w wyważaniu.
- Czy byłaby pani za odebraniem mieszkania pani Wierzbickiej - pytał pełnomocnik.
- Jeśli w świetle prawa byłoby to zgodne, to tak – stwierdziła Gołub.
14.36 Później zaczęła zeznawać Bogusława Dąbrowska-Rogacka, radca prawny urzędu miasta. - Nie pamiętam, czy parafowała decyzja reprywatyzacyjną, ale jeżeli widnieje mój podpis, to na pewno tak - odpowiedziała na pytanie Patryka Jakiego.
- Czy sprawdzała pani kwestie posiadania? - dopytywał przewodniczący.
- Zawsze sprawdzamy posiadanie, było nowe orzecznictwo, ze przesłanka posiadania nie dotyczy właściciela tylko jest adresowana do drugiej kategorii następców prawnych właściciela - odpowiedziała.
Zapewniła, że zawsze badano, czy budynek jest zamieszkiwały, czy właściciel korzysta z tej nieruchomości, czy zarządzą tą nieruchomością.
Podkreśliła, że w tym konkretnym przypadku nie pamięta, kto posiadał budynek. - Musiał być wniosek dekretowy złożony w terminie. Nie pamiętam, kto go podpisał. Proszę wysokiej komisji, my opiniujemy bardzo dużo opinii - zaznaczyła.
- Po pięciu latach nie jest możliwe, żeby pamiętać jednostkową sprawę - przekonywała. Bogusława Dąbrowska-Rogacka odpowiadała również, że nie miała kontaktu z prezydent miasta czy Jakubem R. Powiedziała też, że nie było praktyki, żeby ktoś ponaglał w sprawie wydania decyzji reprywatyzacyjnej.
14.45 Zarządzono godzinną przerwę w posiedzeniu.
16.03 Po przerwie zaczęła zeznawać Mariola Wojdyna, referent w postępowaniu reprywatyzacyjnym przed prezydentem Warszawy. - Posiadanie jest stanem faktycznym. W przypadku Lutosławskiego nie ma żadnych wątpliwości, że posiadanie nieruchomości było. Wskazują to bardzo wczesne dokumenty z lat 40., że żona dawnego właściciela wraz z dziećmi mieszkała na Lutosławskiego w ocalałej części budynku - wytłumaczyła.
Członek komisji Adam Zieliński (Kukiz'15) pytał, czy w czasie projektowania decyzji była informacja dotycząca stanu technicznego budynku po wojnie, świadek potwierdziła zaznaczając, że dokumentacja była obszerna "świadcząca o odbudowie budynku, o zniszczeniach". Sebastian Kaleta dopytywał, dlaczego przesłanka posiadania nie znalazła się w treści uzasadnienia decyzji zwrotowej. "Gdybyśmy pisali wszystko tak stricte, co być może należałoby, to ta decyzja miałaby 30 stron, a i tak jest duża" - odpowiedziała świadek. "Być może kierownictwo uznało, że nie będziemy o tym pisać" - stwierdziła. "Takie mieliśmy wzory decyzji i opieraliśmy się na wzorach" - dodała.
16.28 Jako kolejny zeznawał Piotr Wierzbicki, mąż właścicielki kamienicy. - Zaczęło się po pierwszym zebraniu z lokatorami, kiedy żonie przekazano kamienice – odpowiedział.
Nazwał jednego z lokatorów "gnębicielem", który miał zarabiać nielegalnie. Według świadka miał też zaproponować właścicielom stworzenie hotelu, a także chciał nielegalnie uzyskać lokal w mieście. - Zaczął nas od tamtej pory nękać. Byłem wzywany na komendę, że chcę go zabić. Takie oświadczenie wygłaszał. Cały czas nas nękał – oświadczył na początku.
Później członek komisji Łukasz Kondratko dopytywał, czy świadek uczestniczył w opróżnianiu z rzeczy lokalu zajmowanego przez pana Dariusza. - Uczestniczyłem, wyrzucałem, bo było wszystko zarobaczone. Był skreślony jako lokator - odpowiedział Wierzbicki.
Zapewnił, że nie stosował przemocy fizycznej wobec pana Dariusza. Mówił, że nie pamięta, czy używał agresji słownej. - Rzucił się na moją żonę, ręce porysował, podrapał, to mogłem przeklnąć - zaznaczył.
Dodał, że nie naruszał też nietykalności pana Marka. Sugerował, że mężczyzna miał problemy z alkoholem, co miało być przyczyną obrażeń.
16.52 Wierzbicki sugerował też, że jeden z lokatorów nie płacił rachunków, a właściciele musieli do niego dopłacać. Pomówieniami i kłamstwami nawał również stwierdzenie, że miał zepchnąć ze schodów była lokatorkę - Alinę Kołodziejczyk, który wcześniej zeznawała przed komisją.
Potwierdził również, że wynosił rzeczy z mieszkania na śmietnik ze względu "na robactwo". - Sam mu dałem glukometr, ale ten go nie używał - stwierdził Wierzbicki.
Zaznaczył, że nowi najemcy pojawili się później, po "wyremontowaniu tego wszystkiego".
Wierzbicki przekonywał też, że nie używał wobec mieszkańców słów uważanych za obelżywe. - Wszystko to są pomówienia - kwitował.
17.24 Pełnomocnik żony świadka pytał, czy miałby gdzie mieszkać, gdyby komisja odebrała mu mieszkanie przy Lutosławskiego.
- Nie mam, to które mieliśmy na Bródnie musieliśmy sprzedać, żeby mieć pieniądze na remonty - przekonywał Piotr Wierzbicki.
Odniósł się też do skargi, która została skierowana przeciwko niemu do pracodawcy. - Tam było wymyślone nazwisko - zaznaczył.
Pełnomocnik miasta Bartosz Przeciechowski przywołał dokument z grudnia 2017 roku wystosowany przez posłankę Prawa i Sprawiedliwości Krystynę Pawłowicz adresowany do wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego, w którym wyraża ona nadzieję, że "pan minister nie pozwoli wykorzystać komisji do prywatnej zemsty lokatora na właścicielu kamienicy". W załączeniu Pawłowicz miała dołączyć list właścicielki kamienicy Izabeli Wierzbickiej. Adwokat pytał świadka, czy w przypadku nieruchomości przy Lutosławskiego 9 może chodzić o zemstę jednego z lokatorów na nowych właścicielach kamienicy, Wierzbicki potwierdził.
17.28 - W związku z tym, że mamy jeszcze dwie kolejne rozprawy, to chciałem zgłosić wniosek formalny o rezygnację z przesłuchania świadka Krzysztofa Bugli – powiedział Jaki. Członkowie komisji odpowiedzieli się za takim rozwiązaniem. Burmistrz Żoliborza nie został przesłuchany.
17.37 Jako następny świadek został wezwany Krzysztof Wawrzyński, dzielnicowy uczestniczący w interwencjach na terenie nieruchomości.
- Na samych interwencjach, jako dzielnicowy, nie bywałem. Wiedzę mam taką, przekazywaną, przez strony - przez właścicielkę i mieszkańców. I przeprowadzałem ustalenia do niektórych spraw i rozpytywałem mieszkańców - zapewnił Krzysztof Wawrzyński.
- Czy mogło dojść do pobić, użycia siły fizycznej - pytał Jaki.
- Tego nie wiem, obecny przy tym nie byłem. Z reportaży w telewizji widziałem, że do takich incydentów mogło dochodzić. I z tego, co mi zgłaszali lokatorzy – odpowiedział policjant.
Zapewnił, że funkcjonariusze próbowali weryfikować ten informacje. - Właścicielka kamienicy i jej rodzina w pewien sposób dokuczali mieszkańcom. Mieszkańcy zgłaszali, że dochodziło do wyzwisk, że słowami obelżywymi byli obrzucani, że właściciele zagradzali im drogę, że nie mogli wejść do swoich lokali - wyliczał Wawrzyński.
17.54 - Były wszczęte postępowania prowadzone pod nadzorem prokuratury. Dalej tymi się sprawami nie interesowałem, bo to nie należało do mnie – zapewnił Krzysztof Wawrzyński, dzielnicowy uczestniczący w interwencjach na terenie nieruchomości.
Wyjaśnił, że jest dzielnicowym w tamtym rejonie do 2004 roku. Pełnomocnik właścicielki pytał, czy wcześniej były problemy. - Wcześniej bywały problemy, Tak jak w każdym, budynku, są porządni lokatorzy, i tacy, którzy sprawiają trudności. W tym budynku też byli tacy lokatorzy - dodał.
Wspomniał, że była rodzina, gdzie synowie "dokonywali przestępstw, było nadużywanie alkoholu". - Z takimi rodzinami też pracowałem. W tym budynku - stwierdził Wawrzyński.
Jak zaznaczył, obie strony konfliktu zgłaszały, że czują się zagrożone. - Pani Wierzbicka też zgłaszała, że lokatorzy jej dokuczają - podkreślił.
17.55 Zakończyło się przesłuchiwanie świadków.
17.58 Pełnomocnik właścicielki budynku poprosił o przeniesienie przesłuchania klientki na inny termin.
Patryk Jaki powiedział, że przesłuchanie Izabeli Wierzbickiej jest ważne, i obiecał, że zostanie przeprowadzone jaka najsprawniej.
18.02 - Jestem normalną, osobą, nie tak, jak mnie przedstawiają te dwie panie, które zeznawały. Jestem osobą wrażliwą, bardzo lubię koty, nie robię nikomu żadnej krzywdy. Jestem od samego początku nękana, byłam od samego początku wrogiem niektórych lokatorów - przekonywała Izabela Wierzbicka, właścicielka budynku.
Podkreśliła też, że nikogo nie wyrzucała, ani nie biła. - Człowiek ma chwilami tak dosyć, poddaje się i zachowuje nie tak jak powinien - przekonywała.
Stwierdziła, że za nękaniem stoi jeden z lokatorów, który "zachowuje się jak mściciel". - On mi robi krzywdę - zapewniała.
Dodała, że nękana jest również jej rodzina.
18.21 Izabela Wierzbicka kontynuowała wątek lokatora, który miał ją nękać. - Jego żona na przykład dwa razy rzuciła na nas klątwę - przekonywała.
- O chodzi z tymi klątwami? - pytał Patryk
- Nie wiem, kim ona jest, może jest szeptuchą, ja się nie znam – odpowiedziała Wierzbicka.
Stwierdziła, że lokator robi wiele rzeczy, żeby zniszczyć ją i jej rodzinę.
18.55 Odniosła się też do faktury za zakup kuwety, którą mieli być obciążeni świadkowie przy podnoszeniu czynszu. Jaki pytał, dlaczego pokazała ją przed sądem.
- Może się zawieruszyła, nie pamiętam tego - odpowiedziała Wierzbicka.
- Jestem w porządku, nie zrobiłam tego świadomie. Wiadomo, że w kosztach jest gips, farba, a jak tam się znalazła kuweta, to miałam drugi raz w kolejce stawać, żeby osobno ja kupić i nie dawać do sądu - mówiła dalej. Chwilę później stwierdziła, że "już sobie przypomniała", ale wątek już nie był kontynuowany.
Zapewniła też, że nie pchnęła pani Kołodziejczyk. Dodała, że ani ona, ani nikt z jej rodziny, nie pobili pana Marka.
Stwierdziła również, że jedna ze świadków, nękała ją i pytała: "kiedy będzie podwyżka?". Podkreślała, że mieszkańcy prosili o podwyżkę, "żeby mieszkania dostać". Zapewniała też, że nigdy nie zmieniała zamków.
20.13 Na koniec pełnomocnik właścicielki wygłosił długą przemowę przypominając argumentację w obronie swojej klientki. Zaapelował o powołanie dodatkowych świadków, którzy mogliby potwierdzić słowa Izabeli Wierzbickiej. Stwierdził ponownie, że najlepszym rozwiązaniem byłyby mediacje w przypadku tego sporu.
- Raczej nie przewidujemy kolejnej rozprawy, jeżeli postępowanie będzie trwało, to najlepiej w formie pisemnej dołączyć od materiału dowodowego zeznania świadków - zaznaczył Jaki. I powiedział, że tego typu wystąpienie było najdłuższe wśród tych, które były dotychczas na komisji. Zapewnił, że będzie wzięte pod uwagę.
20.40 Patryk Jaki zakończył posiedzenie dotyczące Lutosławskiego 9.
Dzikie eksmisje?
"Ze zgromadzonego przez Komisję Weryfikacyjną materiału w sprawie ul. Lutosławskiego wynika, że kamienica została zburzona w trakcie działań wojennych. Po wojnie została odbudowana i ulepszona ze środków publicznych. Miasto stołeczne Warszawa oddało ją wskutek decyzji reprywatyzacyjnej, pomimo braku zwrotu nakładów przez beneficjentkę. Według dokumentów rokowania zakończyły się niepowodzeniem. Miasto przed wydaniem decyzji nie zbadało także kwestii posiadania przez dawnych właścicieli" – wyjaśnił dzień wcześniej Oliwer Kubicki, rzecznik komisji.
Powoływał się również na informację od lokatorów. Według nich właścicielka budynku jest w ciągłym kontakcie z częścią mieszkańców. Miało dojść do dwóch "dzikich eksmisji" bez wyroku sądu, a "jeden z mieszkańców, który po reprywatyzacji został usunięty z zajmowanego lokalu, stał się bezdomny, po pewnym czasie zmarł".
ran,PAP/b/mś zdjęcie główne: Rafał Guz/PAP