Minęły dwa miesiące od wypadku Marcina "Borkosia" Borkowskiego. Ratownik warszawskiego pogotowia po godzinach jeździł po mieście motoambulansem i pomagał osobom potrzebującym pomocy medycznej. 13 października po południu opatrywał nastolatka na Stalowej, a chwilę później ruszył do kolejnej osoby w potrzebie. Po drodze zderzył się z samochodem osobowym przy skrzyżowaniu Radzymińskiej i Folwarcznej.
W rozmowie z Łukaszem Wieczorkiem, reporterem magazynu "Polska i Świat" TVN24 "Borkoś" mówił o pierwszych chwilach tuż po wypadku. Jak zaznaczył, od obecnych na miejscu dziennikarzy dowiedział się później, że z pierwszą pomocą ruszyła kobieta, która uczyła się jej z jego filmów. - Mówiła do mnie podobno (…) "nie ruszaj się, leż spokojnie, ja cię znam, oglądam, musisz to i to robić" i udzielała mi pomocy - opowiadał.
OGLĄDAJ "POLSKA I ŚWIAT" W INTERNECIE W TVN24 GO
Pięć operacji i śpiączka farmakologiczna
Mężczyzna trafił do szpitala w stanie określanym jako ciężki. - Były złamane dwie kości udowe, połamany łokieć, cztery żebra i zbite płuca - wyliczał Borkowski. Skończyło się na pięciu operacjach i 21 dniach śpiączki farmakologicznej. Choć ratownik był nieprzytomny, żona ciągle przekazywała mu relacje. - Nagrywała od rodziny, od przyjaciół takie krótkie dialogi do mnie. Wspierające mnie, trzymające za mnie kciuki, ale też to co ci ludzie w danym momencie robią - takie z życia wzięte i ona mi na ucho odtwarzała jak byłem nieprzytomny - opowiadał Borkowski.
Po przebudzeniu była wielka radość. Nie doszło do urazu kręgosłupa. - Po 21 dniach w śpiączce się obudziłem i usłyszałem głos mojej ukochanej żony: "ściśnij mi ręce, słyszysz mnie, zamrugaj oczami". I ja otworzyłem oczy i zobaczyłem moją kochaną żonę - mówił ratownik.
Nie obyło się też bez pytań o motoambulans. - Żona powiedziała, że tylko pękła owiewka i wgiął się widelec. A motor, jak się potem okazało, był (rozbity - red.) w drobny mak. Nie chciała mnie stresować - zaznaczył Borkowski.
"Na początku chodził pięć kroków maksymalnie"
Teraz trwa kolejny etap powrotu do zdrowia. Długi i żmudny. Wyszedł już ze szpitala, ale nie jest na razie w stanie chodzić. O sprawność walczy w ośrodku rehabilitacyjnym. Fizjoterapeuci porównują taką rekonwalescencję do tego, jak niemowlaki uczą się kolejnych czynności. - Prosty przykład dziecka, które się urodzi. Ma proces podnoszenia główki, jest później raczkowanie, siadanie, potem jest chodzenie. Jesteśmy na poziomie raczkowania - wskazała fizjoterapeutka Klaudia Szymczak.
Podczas spotkania z ekipą TVN24 "Borkoś" zrobił duży postęp. W asyście fizjoterapeutek udało mu się przejść około piętnastu metrowy odcinek. - Jest to jego wyczyn, ponieważ na początku chodził pięć kroków maksymalnie - zaznaczyła Szymczak.
Długi powrót do sprawności
Borkowski zdaje sobie sprawę z tego, że czeka go długa droga do pełnej sprawności. Rehabilitacja może potrwać nawet kilka lat. Nie wiadomo jeszcze, czy będzie mógł nadal pracować jako ratownik. - Problem jest taki, że żeby być w zawodzie muszę wyprostować rękę, bo jeżeli reanimujemy poszkodowanego, uciskamy jego klatkę piersiową, to ręka musi być prosta - wyjaśnił, wskazując na złamaną prawą rękę, która obecnie jest zgięta w gipsie niemal pod kątem prostym. - Jeżeli jej nie wypracuję, czyli nie będę mógł wyprostować, do zawodu nie będę wrócić mógł - przyznał. - Ta sytuacja na pewno nauczyła mnie olbrzymiej pokory do życia. To, że dzisiaj jesteśmy zdrowi jak koń, to nie znaczy, że jutro nasze życie diametralnie się nie zmieni - podkreślił Borkowski.
Zapowiedział też, że będzie walczył o powrót do zdrowia. - Moim marzeniem jest, żeby wrócić do ratowania ludzkiego życia. W jakiej formie, nie wiem. Kocham ten zawód i chciałbym dalej ludzi ratować, ale też edukować jak oni to mają robić - dodał.
Autorka/Autor: Łukasz Wieczorek//kk/r
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24