Związek zawodowy policjantów doniósł do prokuratury na organizatorów marszu "przeciwko brutalności policji". Funkcjonariusze czują się znieważeni przez manifestujących okrzykami i transparentem z hasłem "mordercy". – Traktujemy to jako kolejną próbę zastraszenia – odpowiadają protestujący.
Zawiadomienie dotyczy manifestacji jaką zorganizowano 17 sierpnia w Gdańsku. Około 300 osób przeszło wówczas ulicami Wrzeszcza w marszu milczenia.
W ten sposób chcieli wyrazić swój sprzeciw wobec brutalnego zachowania policji podczas zatrzymania 29-letniego Pawła. Mężczyzna zmarł w szpitalu krótko po tym, jak został zatrzymany przez policję za próbę włamania.
Osoby biorące udział w manifestacji niosły ze sobą ogromny transparent z hasłem „mordercy”, które wykrzyczano też w okolicach komisariatu na ul. Białej.
Znieważyli policjantów?
Słowo mordercy nie spodobało się zarządowi związku zawodowego policjantów, który uznał, że w ten sposób manifestujący pomówili i znieważyli funkcjonariuszy.
- Użyto haseł i okrzyków, które dla nas są niedopuszczalne. Tam były też okrzyki gestapo i inne, które podważają zaufanie do instytucji policji. Z czymś takim nie możemy się zgodzić – powiedział Józef Partyka, przewodniczący związku.
Partyka uważa, że organizator widząc transparenty z takimi hasłami powinien polecić ich zwinięcie.
"Próba zastraszenia"
Sami organizatorzy uważają postępowanie związku zawodowego policjantów jest próbą zastraszenia osób, które „sprzeciwiają się brutalności policji”.
- Jeśli gdańska policja rzeczywiście chce dbać o swoje dobre imię, to zamiast marnować energię na walkę z obywatelami, powinna raczej usunąć ze swoich szeregów funkcjonariuszy, którzy swoimi działaniami kreują jej fatalny wizerunek oraz rosnącą społeczną niechęć – uważa Patrycja Białek, jedna z organizatorek marszu.
- Utrudnianie, zastraszanie i zniechęcanie obywateli do protestowania przeciwko bezkarności i brutalności policji uważamy za haniebne i oburzające – dodaje.
Marsz "przeciwko brutalności policji"
Protest zorganizowali przyjaciele i rodzina 29-letniego Pawła Tomasika (rodzina zgodziła się na publikację nazwiska), który zmarł w szpitalu 5 sierpnia – dzień po tym, jak został zatrzymany przez policję.
Ze zgłoszenia jakie otrzymali wówczas policjanci wynikało, że mężczyzna, którym okazał się potem Tomasik, próbował dostać się przez znajdujące się na parterze budynku okno do mieszkania 72-letniego mężczyzny. Według relacji tego ostatniego, 29-latek rzucał w niego doniczkami z kwiatami i groził mu, że go zabije.
Stracił przytomność na komisariacie
Prokuratura poinformowała, że podczas zatrzymania 29-latek stawiał opór i nie reagował na polecenia funkcjonariuszy. Użyto więc wobec niego miotacza gazu i leżącemu na ziemi założono kajdanki. Podczas umieszczania w radiowozie mężczyzna miał kopnąć w brzuch jednego z funkcjonariuszy i grozić mu zabójstwem.
Zatrzymany ponownie został położony na brzuchu i obezwładniony. Mężczyzna miał być nadal agresywny, więc przy wyprowadzaniu go z radiowozu asystowali dodatkowi policjanci.
- Z uwagi na coraz silniejsze pobudzenie zatrzymanego wezwano pogotowie ratunkowe. W trakcie oczekiwania na przyjazd karetki mężczyzna nagle stracił przytomność. Policjanci podjęli akcję reanimacyjną, która była prowadzona do czasu przyjazdu lekarza - napisała w komunikacie rzeczniczka gdańskiej prokuratury Grażyna Wawryniuk.
"Nie zginął od urazu"
Rzecznik prokuratury poinformowała, że ze wstępnej opinii sądowo-lekarskiej wynika, że bezpośrednią przyczyną śmierci mężczyzny była "ostra niewydolność krążenia i oddychania".
- Przy czym na tym etapie biegli nie ustalili przyczyny i mechanizmu śmierci. Natomiast jako przyczynę zgonu wykluczyli: uraz mechaniczny, termiczny, porażenie prądem oraz zatrucie substancjami - zaznaczyła.
Na tej ulicy Paweł został zatrzymany przez policję:
Autor: md / Źródło: TVN24 Pomorze, PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP | Piotr Pędziszewski