- Odgarnęliśmy te pokrzywy i znaleźliśmy noworodka, na szczęście żywego - pokazują policjanci, którzy przy hurtowni indyków w Iławie dokonali niecodziennego odkrycia. Dziecko przeleżało w zaroślach ponad 40 godzin. Wyrzuciła je tam matka, która urodziła podczas nocnej zmiany w zakładzie drobiarskim. Do policjantów zadzwonił jej kolega. - Powiedział, że nie wiadomo co stało się z dzieckiem - relacjonują.
Zaledwie kilkanaście metrów od hurtowni indyków, za kolczastym ogrodzeniem i na skraju lasu przemarznięta, nowonarodzona dziewczynka spędziła ponad czterdzieści godzin. - Kiedy podeszliśmy w to miejsce, usłyszeliśmy pisk. Zaczęliśmy rozgarniać pokrzywy i znaleźliśmy noworodka. Na szczęście żywego - opowiada Dawid Sławiński, policjant z Iławy.
Pod lasem znalazł się z kolegami dlatego, że zadzwonił do nich anonimowo mężczyzna. Miał powiedzieć, że pracuje w hurtowni indyków, w nocy był na zmianie z pracownicą w ciąży. Kobieta, według niego, miała podczas dyżuru urodzić. - Ale powiedział, że nie wiadomo co stało się z dzieckiem - mówi Sławiński.
"Wyrzuciła ją za płot"
- A kobieta wyszła z zakładu z nowo narodzoną córeczką i wyrzuciła ją za płot. I właśnie tam my ją znaleźliśmy - dodaje drugi policjant, który ze względu na wykonywaną funkcję nie może pokazać twarzy przed kamerą.
Sławiński: - Dziewczynka zaczęła wystawiać do nas rączki. Ogrzaliśmy ją w dłoniach, kolega ściągnął koszulkę, owinąłem dziecko. On przeskoczył przez płot, podałem mu zawiniątko, a on pobiegł prosto do karetki - mówi Sławiński.
Zdaniem jego kolegi to cud, że dziecko przeżyło. - Leżało w pokrzywach, z robakami. Poza tym tu jest zwierzyna leśna, lisy mogły je rozszarpać i potraktować jako pokarm - dodaje.
Matka dziewczynki przyznała się do winy. 30-latka usłyszała już zarzut usiłowania zabójstwa dziecka w okresie porodu, pod wpływem jego przebiegu. - Przyznała się do winy, jednak odmówiła składania wyjaśnień - tłumaczą policjanci. Kobiecie grozi do pięciu lat więzienia.
Autor: bieru//kdj / Źródło: tvn24