Odjechałem ze zdenerwowania, bo nie wiedziałem co robię. A to, co się zdarzyło, nie było wypadkiem, tylko kolizją - tak Tomasz Stockinger tłumaczy swoją jazdę na podwójnym gazie. Inaczej pamiętają to poszkodowani, którzy ucierpieli w zderzeniu z autem aktora. "Fakty" TVN przypominają, że tego fragmentu z życia bohatera telewizyjnej noweli nie można zaliczyć do udanych.
W podwarszawskim Żabieńcu Stockinger nie wyhamował w porę i uderzył w tył jadącego przed nim forda. A potem jeszcze w wyjeżdżającego na szosę seata.
W programie "Dzień dobry TVN" aktor tak wspominał owo zdarzenie. - Sam do końca nie rozumiem, co się działo tamtego dnia i przez wszystkie poprzednie dni i dlaczego byłem w takim złym stanie - stwierdził.
Numery pisane na piasku
Osoby poszkodowane - z którymi rozmawiali reporterzy "Faktów" mają już dosyć zamieszania wokół tej sprawy. Dobrze jednak pamiętają, co się wówczas stało.
- Wszyscy myśleliśmy, że pan Stockinger zjeżdża na pobocze, żeby przepuścić tamte samochody. A on po prostu odjechał. Zdążyliśmy wszyscy niejako wspólnie spisać numery - zapamiętać przynajmniej. Jak on odjeżdżał, to mąż jeszcze patykiem na piasku zapisywał - relacjonowała ofiara kolizji.
Dziesięć kilometrów dalej aktora zatrzymano. W organizmie miał ponad dwa promile alkoholu. Dziś sprawę ocenia z dystansem.
- To, co nazwano ucieczką - było raczej odjechaniem w sytuacji, gdy nie wiedziałem co robię ze zdenerwowania. No, a sam wypadek był raczej kolizją, czyli stłuczką - mówił w programie TVN.
Z formalnego punktu aktor ma rację, co potwierdza policja. Nie ma rannych - nie ma wypadku. - W tym przypadku mówimy o dwóch rzeczach - o przestępstwie, czyli prowadzeniu pojazdu po alkoholu i wykroczeniu, czyli spowodowaniu kolizji i odjechaniu z jej miejsca - wyjaśnił nadkom. Marcin Szyndler z Komendy Stołecznej Policji.
Co na to wymiar sprawiedliwości? Za kolizję i ucieczkę prokurator zaproponował 2,3 tys. zł grzywny. Za jazdę pod wypływem alkoholu grozi utrata prawa jazdy i do dwóch lat więzienia.
"Do zobaczenie w autobusie"
- Bardzo się tego wstydzę. Bardzo jest mi z tym źle i trudno to sobie wybaczyć - zapewniał Stockinger.
Pikanterii całej sprawie nadaje fakt, że aktor wziął udział w kampanii "Zatrzymaj się i żyj", w której namawiał do bezpiecznej i ostrożnej jazdy.
Mimo ostatnich wydarzeń Stockinger zachowuje pogodę ducha. - Życzę Państwu wszystkiego dobrego, dużo radości, do zobaczenia mam nadzieję na ekranie, na ulicy - no i być może w autobusie - powiedział w programie TVN.
Źródło: TVN24, PAP