Kobiety w małych miasteczkach zaktywizowały się w 2016 roku, gdy w Polsce wybuchły tak zwane czarne protesty. To był akt heroizmu z ich strony. Teraz w 2020 roku one mają już narzędzia, kwalifikację i wiedzę, jak się organizować - mówiła w TVN24 Magdalena Muszel, socjolożka i prezeska fundacji "Zatoka". Iwona Taranowicz, socjolożka z Uniwersytetu Wrocławskiego apelowała, by w tej ważnej społecznej dyskusji nie pomijać mężczyzn, których rola jest umniejszana.
Decyzja zależnego od PiS Trybunału Konstytucyjnego, który uznał za niezgodne z konstytucją prawo do aborcji z powodu ciężkich i nieodwracalnych wad płodu, wywołała społeczne oburzenie i masowe protesty. Ludzie wyszli na ulice nie tylko w dużych aglomeracjach, takich jak Warszawa, Kraków, Gdańsk czy Katowice. Manifestacje organizują także mieszkańcy mniejszych miejscowości.
Socjolożka: kobiety z małych miejscowości uczyły się protestować w 2016 roku
- Kobiety w małych miasteczkach jak najbardziej żyją tematem praw kobiet, właściwie praw człowieka i wolności obywatelskich - powiedziała w TVN24 Magdalena Muszel, socjolożka i prezeska fundacji "Zatoka".
Mówiąc o trwających demonstracjach nawiązała do tak zwanego Czarnego Protestu z 2016 roku. - To wtedy tak naprawdę kobiety w małych miasteczkach zaktywizowały się i zaczęły protestować. Wiele z nich po raz pierwszy w życiu wyszło na ulice. To był pewien akt heroizmu z ich strony, ponieważ w małym miasteczku rozpoznawalność jest znacznie większa, brak anonimowości - tłumaczyła socjolożka. Dodała, że były to "ich pierwsze szlify, jeśli chodzi o protesty".
- One wtedy uczyły się, jak protestować, jak się organizować. Potem przez kolejne cztery lata działały na rzecz swoich miejscowości i gmin. Organizowały nie tylko protesty, ale działały też na rzecz grup, które tego potrzebowały w ich miejscowościach. Wiele z nich wzięło udział w wyborach samorządowych w 2018 roku, także w wyborach parlamentarnych. Niektóre z nich zostały radnymi, posłankami. Teraz w 2020 roku one mają już narzędzia, kwalifikację i wiedzę. Wiedzą, jak się organizować i były gotowe szybko zadziałać, kiedy pojawiła się taka potrzeba - stwierdziła Muszel.
Zwróciła uwagę, że miały one już także wyrobione kontakty i wiedziały, jak zmobilizować ludzi.
CZYTAJ WIĘCEJ: "Największe zmiany dzięki małym miastom"
"Młodzi ludzie czują się zagrożeni"
Podkreśliła jednocześnie, że tym razem mobilizacja "nie była aż tak potrzebna". - To, co różni ten protest od protestów w 2016 roku w małych miasteczkach, jest dużo większa mobilizacja młodych ludzi w wieku nastoletnim, uczniów szkół średnich - zauważyła socjolożka.
Jak stwierdziła, "młodzi ludzie czują się zagrożeni, czują, że odbierana jest im kawałek po kawałku ich wolność". - Mają poczucie, że w tych wszystkich decyzjach władzy w ostatnich czterech latach pojawia się pełzający autorytaryzm, nawet totalitaryzm - oceniła.
"Mężczyźni nie chcą być pomijani w tej walce"
Zdaniem Iwony Taranowicz, socjolożki z Uniwersytetu Wrocławskiego, ważny i symptomatyczny jest fakt, że w dyskusji na temat aborcji i praw kobiet w ogóle nie pojawia się mężczyzna.
- Mówimy cały czas o strajku kobiet, o oporze kobiet, o piekle kobiet. Oczywiście to jest piekło kobiet, bo to one przede wszystkim płacą tę cenę, ale to jest wciąż taki element bardzo tradycyjnego myślenia, że to kobieta odpowiada za to, że zaszła w ciążę, za to, kogo urodzi - stwierdziła Taranowicz. Apelowała, by w tej ważnej społecznej dyskusji nie pomijać mężczyzn, których rola "jest umniejszana".
- Proszę zobaczyć jak wielu młodych mężczyzn towarzyszy swoim partnerkom w tych protestach, to jest bardzo symptomatyczne. Tak naprawdę ta zmiana już się dokonała, jeżeli chodzi o rolę mężczyzny, rolę ojca - zaznaczyła socjolożka.
Muszel przyznała, że "mężczyźni nie chcą być pomijani w tej walce o prawa, ponieważ oni nie traktują tego tylko jako praw kobiet, ale także jako prawa człowieka, jako prawa do wolności".
Źródło: TVN24