Pierwszy maja, Pałac Kultury i Nauki. Przed pałacem nieczynna budka telefoniczna, saturator, milicja. I łezka się w oku kręci. Ale nie dlatego, że milicja puściła gaz.
Bo to w końcu 1 maja 2007 a nie 1977 a łezkę zawdzięczamy wystawionym na widok publiczny wspomnieniom. Wspomnieniom wielkich, stalowych aparatów telefonicznych połykających monety, szarych kas "Oka" stojących w każdym sklepie spożywczym, szczypiącego mydła For You (For You, my enemy?) i kanciaka zwanego kredensem, czyli Fiata 125p, koniecznie w wersji z paskiem mierzącym prędkość. Bo przecież ten z zegarami już tracił cały urok. Ile to wspomnień, przygód, odpalania Malucha za pomocą drewnianego kija, pożerania torebek cukru waniliowego i oranżady w proszku. Ale język szczypał! A mnie dziś aż ręce zaświeżbiały, bo granica między nostalgią a głupotą jest jednak płynna i łatwo ją przekroczyć. To dalej pierwszy maja 2007 i ulica Marszałkowska przed Pałacem. Ulicą idzie pochód Nowej Lewicy. Na ustach hasła "Marks, Meinhof, Che Guevara", w rękach sztandary z sierpem i młotem. Pytam więc młodego człowieka z czerwoną chorągwią, czemu trzyma taki symbol w postaci flagi ZSRR? A on na to, że to sztandar wolności i nikt mu jej nie odbierze. Ręce już nie świeżbią, tylko opadają. A może by tak go... Pierwszy maja 1977. Ulrike Meinhof rok temu powiesiła się w więzieniu, w Warszawie saturatory działają w najlepsze, telefony - jak zwykle nie, jacyś ludzie odpalają Malucha kołkiem. Pierwszy Sekretarz KC pozdrawia zebrany aktyw, moja mama słucha, jak mały Maciek kopie w brzuchu. Czy młody człowiek może dziś wyjść na ulicę - choćby z flagą ZSRR - i krzyczeć, że sztandaru wolności nikt mu nie odbierze?