Turcja jest świecka i taka pozostanie – skanduje tłum Turków na ulicach Stambułu. Setki tysięcy demonstrantów robią wrażenie, ale w głębi kraju coraz więcej kobiet nosi chusty i mimo urzędowego kultu twórcy laickiej republiki, Ataturka, coraz bardziej popularni są politycy, którzy ratunek przed korupcją i demoralizacją widzą właśnie w islamie.
Co wolicie, skorumpowane autorytarne reżimy, czy rządy islamistów? To pytanie rozlega się od lat niemal na całym Bliskim Wschodzie.
Co wolicie, żeby demokrację wykończyli zwycięscy w wyborach islamiści, czy stojąca na straży spuścizny Ataturka armia – pytają w Turcji, bo armia wspiera demonstrantów przeciw rządowi i islamskiemu kandydatowi na prezydenta. W przeszłości były już wojskowe zamachy stanu.
Co na to Unia? Nie chce w swoim gronie Turcji - ani rządzonej przez islamistów, ani ponownie przez pułkowników. Tak po prawdzie, to nie chce jej w ogóle, co frustruje w Turcji przyjaciół Zachodu, a dodaje paliwa islamistom. Ale Turcja to wielki, powracający konflikt i wielkie ryzyko.
Przeczytałem właśnie powieść „Śnieg” Orhana Pamuka, laureata zeszłorocznej literackiej nagrody Nobla. Pisze, że przed laty „w tętniących zachodnim życiem dzielnicach Stambułu kobieta w chuście mogła być jedynie żoną mleczarza albo sprzedającą winogrona wieśniaczką.” Brzmi to nieco pogardliwie, ale ten ton i wiążące się z nim dylematy lepiej zrozumiemy, gdy oddamy głos bohaterom książki.
Jeden z nich mówi tak: „Zawsze szczerze pragnąłem, żeby mój kraj się rozwijał, żeby ludzie byli wolni i nowocześni. Ale wciąż miałem wrażenie, że nasza religia jest temu przeciwna. (…) Wyrosłem wśród stambulskiej elity. Chciałem być Europejczykiem. Zrozumiałem, że nie potrafię, wierząc jednocześnie w Boga, który nakazuje kobietom zasłaniać twarze. Dlatego żyłem daleko od religii. Kiedy wyjechałem do Europy, poczułem, że istnieje Bóg inny od tego, o którym mówią brodaci prowincjonalni radykałowie. (…) Pragnę Boga, przed którym nie będę musiał zdejmować butów, który nie będzie kazał całować rąk innych ludzi ani padać na kolana. Boga, który zrozumie moją samotność.”
Jednak, jak pisze Pamuk, „w Turcji wiara w Boga nigdy nie była samotnym spotkaniem człowieka ze stwórcą, ale przede wszystkim oznaczała przystąpienie do jakiejś wspólnoty”. Bohater książki zwraca się do dawnego znajomego: „Człowiek Zachodu, samotny i wierzący w pojedynkę, przeraża cię. Niewierzący członek wspólnoty jest dla ciebie bardziej godny zaufania niż wierzący samotnik.”
O islamistach Pamuk pisze, że „rozdają kobietom garnki, patelnie, wyciskarki do pomarańczy, kartony mydła, kaszy i proszków do prania. W dzielnicach biedoty natychmiast się zaprzyjaźniają. (…) dzieciakom przypinają agrafkami do ubrań złote monety. Oddajcie głos na partię Boga, mówią, na Partię Dobrobytu. Bo ta bieda, ta nędza, co nas opuścić nie chce, to kara, bośmy się od Boga odsunęli, powtarzają.” Swoją drogą piękne nazwy – partie Dobrobytu, Słusznej Drogi, Sprawiedliwości i Rozwoju…
Wróćmy do islamistów. Inny bohater książki spostrzega, że „przede wszystkim religijni ludzie są skromni, ciepli i pełni zrozumienia. Nie lekceważą innych tak jak ci zapatrzeni na Zachód. Współczują, bo sami dostali w kość. Kiedy cię poznają – pokochają i na pewno nie zrobią ci krzywdy.”
Wierny słuchacz islamskiego radia Bayrak („słucham go całymi dniami”) na chwilę przed zabiciem dyrektora szkoły pyta go, dlaczego muzułmanki w chustach nie są wpuszczane do szkół – „czy laickość to to samo, co ateizm?”
I gorąco broni czarczafów: „Zasłona ochroniła kobietę, zwłaszcza przed gwałtem, molestowaniem i poniżeniem. To zasłona sprawiła, że kobieta może łatwiej wyjść między ludzi. Była tancerka brzucha Melahat Sandra i inne kobiety, które jako osoby dorosłe zdecydowały się założyć czarczaf, wyjaśniają, że zasłona uwolniła je od bycia godnym pożałowania przedmiotem, grającym na zwierzęcym instynkcie mężczyzny i rywalizującym z innymi kobietami w wyścigu piękności, więc zmuszonym zawsze robić sobie makijaż.”
Jeszcze jedna opowieść – inny islamista na przykładzie innego dyrektora wyjaśnia, że zabić niewierzącego to dla niego ratunek, przerwanie męki jego samotnego i pełnego poczucia winy istnienia.
„Pewnego razu dyrektor wezwał do siebie pracowników szkoły i zarzucił im, że przez zabobony i bzdurne obrzędy nie potrafią żyć jak wolni ludzie. Mówił, że wszystko jest dozwolone, co chwilę wtrącał jakieś francuskie słówka. Zaczął się ubierać w najmodniejsze europejskie stroje, kupione za ukradzione pieniądze. Poniżał ludzi i dawał im do zrozumienia, jak bardzo są „zacofani”. Tymczasem w szkole zapanowała anarchia – zgwałcono jedną z najpiękniejszych uczennic i pobito starego nauczyciela Koranu. Dyrektor płakał w samotności, marząc o samobójstwie, lecz nie miał odwagi go popełnić. Czekał więc aż ktoś go wyręczy.”
I jeszcze jedna wypowiedź, tym razem starego zwolennika laickiej republiki, wprowadzonej przez Ataturka – przypomnijmy – wkrótce po rewolucji radzieckiej i chwilami w tępieniu „starych przesądów” nie mniej od bolszewików brutalnej. Mówi o coraz powszechniejszych zamachach.
„Islamiści zaczęli nas sprzątać. Każdego z nas po kolei. Żeby się z tego wywinąć, lepiej niech pan mocniej uwierzy w Boga, bo boję się, że wkrótce w Karsie [tureckie miasto – komentarz PM] nawet umiarkowana religijność nie wystarczy, żeby zachować życie.”
Bohater książki czuje się jako inteligent odcięty od większości tradycyjnego społeczeństwa i ma z tego powodu poczucie winy. Lęka się samotności, ale i presji ze strony obcej sobie wspólnoty. Chwilami potrzebuje Boga, ale z przerażeniem patrzy na gnące się w pokłonach karne szeregi wyznawców. Marzy o prawdziwej, nie fasadowej demokracji, ale obawia się, że znalazłby się w niej w mniejszości, a większość wyobraża ją sobie inaczej.
Boi się i zbrodniczych islamistów, i zbrodniczego, coraz bardziej cynicznego, wojska. Z jednej strony - zniewolenia przez religię, a z drugiej - powszechnego braku zasad i demoralizacji, gdy religii nie ma. Trochę gardzi Zachodem za jego hedonizm. O wiele bardziej mu zazdrości i sam czuje się przez Zachód wzgardzony.
Smutna książka i na mój gust literacko trochę nierówna. Przytoczyłem tyle cytatów, bo moim zdaniem, po pierwsze wiele mówią o Turcji, a po drugie obecne tam dylematy dotyczą i innych kultur.
Turcja to nie Polska, a islam to nie chrześcijaństwo – nie proponuję żadnej łatwej kalki. Różnic jest więcej niż podobieństw. Ale też wspomniane dylematy - przynajmniej niektóre - nie są nam przecież całkowicie obce.