„Kto raz stał się mędrcem nie zdoła już nigdy zmienić usposobienia ani z rozmysłem przekształcić charakteru. Namiętności mogą go trapić mocniej niż innych ludzi, ale jednak nie przyniesie to jego mądrości żadnego uszczerbku”.
To Epikur, jeden z najwspanialszych umysłów wszechczasów i przy okazji jeden z najbardziej zwalczanych, zwłaszcza przez wyznawców religii monoteistycznych.
Mądrość bywa atrakcyjna, mądrość przyciąga. „Atrakcja” to nic innego jak właśnie „przyciąganie”, zakłada występowanie ruchu w kierunku bieguna przyciągania; ergo, mądrość staje się przyciągającym biegunem. Czym większa mądrość, tym silniejsza jej siła atrakcji? Chyba?…
Najwyraźniej istnieją jednak osoby mniej i bardziej podatne na tę siłę przyciągania, nieprawdaż? Niektórych mądrość przyciąga bardziej, innych przyciąga mniej. A jeszcze innych mądrość nie przyciąga wcale lub zgoła odpycha. Ja należałem do tych, których mądrość zawsze bardzo przyciągała. Nie udało mi się jej od bliźnich upić ile bym pragnął; z tego wynika, że podatność na przyciąganie nijak się ma do chłonności… I tak to trwało, aż pewnego dnia usłyszałem w telewizji słowa pewnego bogatego człowieka, bardziej z bogactwa niż z mądrości słynącego. Powiedział: „Z racji mojego bogactwa byłem wszechstronnie uprzywilejowany. Jednym z moich przywilejów była możliwość spotykania ludzi mądrych. Przez większość mojego życia byłem nimi zafascynowany. Dzisiaj już nie. Dzisiaj nie fascynuje mnie mądrość moich bliźnich, dzisiaj fascynuje mnie ich dobroć”… Te słowa spowodowały przełom w moim życiu. Owszem, nadal fascynuje mnie mądrość bliźnich, ale wzbudziłem w sobie – autentyczną jak sądzę – fascynację dobrocią. Hmmm… Dzisiaj, z perspektywy wielu lat, mogę powiedzieć, że dobroć jest jeszcze rzadsza niż mądrość. Uniwersytety prześcigają się w „produkcji” mądrych ludzi… Przynajmniej te poważne. A kto „produkuje” ludzi dobrych? Znają państwo jakieś adresy?