Łódzka prokuratura umorzyła śledztwo po zabójstwie 57-letniej nauczycielki w grudniu 2020 roku. Do poszukiwania sprawcy zbrodni użyto najbardziej nowatorskich technik kryminalistycznych, w tym genealogii sądowej. Śledczy namierzyli kilku, odległych krewnych i chcieli - odtwarzając drzewo genealogiczne mordercy - ustalić jego tożsamość. Technika pozwoliła na rozwikłanie setek najtrudniejszych spraw za granicą, ale w Polsce okazała się nieskuteczna. Osoby zajmujące się sprawą tłumaczą, dlaczego tak się stało.
Decyzja o umorzeniu śledztwa z powodu niewykrycia sprawcy została podjęta przez prokuratora prowadzącego śledztwo w tym tygodniu. Prokuratura prowadziła działania przez trzy lata od zbrodni. Kulisy tego jednego z największych śledztw ostatnich lat opowiadaliśmy w reportażu "Dorwać Zjawę" w TVN24 GO. Jedna z policjantek pracujących nad namierzeniem zabójcy z łódzkiego parku na Zdrowiu opowiadała, że to pierwsza sprawa w kraju, w którym sięgnięto po genealogię sądową.
Na czym polega ta metoda? Zbrodnia, do której doszło 5 grudnia 2021 roku miała podłoże seksualne. Na miejscu śmierci 57-letniej nauczycielki zabezpieczono kod genetyczny sprawcy. Problem polegał na tym, że nie pasował on do żadnego profilu DNA w policyjnej bazie danych. Nie pomagały też prowadzone na szeroką skalę działania związane z pobieraniem próbek kodu genetycznego od tysięcy mężczyzn mieszkających w bliższej i dalszej okolicy.
Działania te nie były jednak całkowicie nieskuteczne. Namierzono bowiem kilku, bardzo odległych krewnych zabójcy. Stopień pokrewieństwa, jak podkreślała w rozmowie z tvn24.pl dr hab. Magdalena Spólnicka z Uniwersytetu Warszawskiego, ekspertka w zakresie genetyki sądowej określa się w centymorganach (jednostka pokazuje, ile DNA dzielimy z krewnym). Namierzeni krewni - jak wynikało z DNA - mieli wspólnego prapraprzodka.
Założenie było zatem takie, żeby za pomocą ksiąg parafialnych stworzyć drzewo genealogiczne wszystkich wspólnych przodków, a potem - zmierzając ku teraźniejszości - określić tożsamość wszystkich ich dzieci. Na tak stworzonym drzewie genealogicznym musiał znaleźć się morderca.
W ramach śledztwa wczytano się też w kod DNA i na tej podstawie określono, jak najpewniej wygląda zabójca:
Skazany na dożywocie
Pierwszym zatrzymanym dzięki tej metodzie był jeden z najdłużej ściganych seryjnych zabójców w historii Stanów Zjednoczonych, zabójcy ze Złotego Stanu (ang. Golden State Killer).
Siał postrach od grudnia 1976 roku. Pojawiał się w nocy. Swoje ofiary budził światłem latarki skierowanym wprost w zaspane oczy. Kobiety nie widziały jego twarzy, atakował zamaskowany, przystawiał nóż do gardła, krępował, a w końcu gwałcił i niektóre zabijał. Policja przypisywała zabójcy ze Złotego Stanu 12 zabójstw, niemal 50 gwałtów i ponad 120 włamań.
Ostatnia zbrodnia, która została mu przypisana była w 1986 roku. Wtedy amerykańskie media nagłośniły kulisy rozwiązania zabójstwa niezwiązanego z zabójcą z Kalifornii z wykorzystaniem badań DNA. Być może Golden Killer przestał zabijać, bo przestraszył się, że już nie będzie bezkarny. Wcześniej bowiem na miejscach swoich zbrodni zostawił ślady biologiczne. Przez dekady nadal pozostawał jednak bezkarny – jego DNA nie pasowało do żadnego kodu genetycznego, które w swoich bazach mieli śledczy.
W 2018 roku amerykańscy śledczy zdecydowali się sięgnąć po komercyjne bazy DNA, dzięki którym można namierzyć swoich krewnych. Wtedy namierzono jego krewnych. Potem setki osób pracowało nad gigantycznym drzewem, na którym znalazło się ponad tysiąc osób. Wśród nich znalazł się w końcu Joseph DeAngelo. To były policjant, w momencie zatrzymania miał 73 lata. Na sali rozpraw siedział na wózku inwalidzkim. W krótkim wystąpieniu powiedział, że żałuje.
W 2020 roku został skazany na dożywocie. Krzesła elektrycznego nie dostał tylko dlatego, że współpracował z prokuraturą.
Urwane tropy
Wróćmy jednak do sprawy z Łodzi. Dlaczego genealogia zawiodła w sprawie zabójcy ze Zdrowia? Osoby zajmujące się namierzaniem mordercy wskazują, że cofając się wgłąb historii krewnych zabójcy dotarli do ściany.
- Analizowaliśmy kilka wątków, sprawdzaliśmy akty zgonów, wpisy w księgach parafialnych. Każdy z nich w pewnym momencie się urwał. Wiele kluczowych dla nas archiwów po prostu już nie ma, zaginęły w czasie drugiej wojny światowej. Te, które przetrwały wojenną pożogę są spisane w językach zaborców, po rosyjsku i niemiecku. Część dokumentów jest nieczytelna, część po prostu jest niedokładna. Na tym etapie nie mogliśmy zrobić nic więcej. Na drodze do rozwiązania zagadki stanęła trudna, polska historia - mówią nam osoby zajmujące się ściganiem zbrodni.
Policjanci zajmujący się sprawą zaznaczają, że umorzenie śledztwa nie oznacza, że morderca już może spać spokojnie. - Jeżeli w sprawie pojawią się nowe dowody, wznowimy pracę - zapowiadają nasi rozmówcy.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Łódzka policja/TVN24