Tydzień po referendum w Warszawie opada polityczny kurz, odsłaniając bilans zysków i strat. Czy ktoś tu wygrał? Czy wygrała demokracja? I jak właściwie wygrywa się referendum? Czy rzeczywiście nogami obywateli? Bo przecież referendum najjaskrawiej spośród demokratycznych instytucji pokazuje wagę frekwencji. Stosownie do swoich potrzeb, wykorzystują to partie polityczne w kampaniach przed głosowaniami. Dokładnie za tydzień mieszkańcy Słupska zdecydują o losie swojego prezydenta. Co mówią partyjne struktury przed tym głosowaniem? Analiza tvn24.pl.
Chojny (Zachodniopomorskie) - frekwencja 8,95 proc., Brzeszcze (Małopolskie) - frekwencja 24,18 proc., Żórawina (Dolnośląskie) - frekwencja 16,99 proc., Obrazów (Świętokrzyskie) - frekwencja 5,83 proc., a także Orneta (Warmińsko-mazurskie), Unisław (Kujawsko-pomorskie), Kędzierzyn-Koźle (Opolskie) czy Janowiec (Lubelskie) - w tych miejscowościach i gminach tylko w ciągu ostatniego miesiąca mieszkańcy rozmawiali o referendum ws. odwołania władz.
W jednych już się ono odbyło (z różnym skutkiem), w innych dopiero odbędzie. Gdzieniegdzie nie wystarczyło podpisów pod wnioskiem o jego zwołanie.
Wcześniej był słynny politycznie Elbląg (przegrany przez PO, wygrany przez PiS). Tu frekwencja wyniosła 24,67 proc. i wystarczyła, by odwołać prezydenta z ramienia PO oraz radę miasta.
27 października będzie Słupsk, a potem - być może także - Kraków, gdzie podpisy są właśnie zbierane. Jak donoszą media, w tym ostatnim mieście idzie to jednak ciężko, a partie nie są tu chętne do pomocy i zaangażowania.
Polityczny interes, polityczny relatywizm
Liderzy partii włączają się bowiem do lokalnej walki tylko tam, gdzie im się to opłaca lub kiedy naprawdę nie mają wyjścia. To zaangażowanie miewa też różne oblicza.
Styczeń 2010 roku. Za kilka dni mieszkańcy Łodzi zagłosują nad odwołaniem ówczesnego prezydenta Jerzego Kropiwnickiego. Choć formalnie Kropiwnicki do partii nie należy, prezes PiS Jarosław Kaczyński mocno angażuje się w jego obronę. - Referendum jest instytucją nadzwyczajną, która powinna być stosowana w sytuacjach nadzwyczajnych, kiedy rzeczywiście dzieje się coś niedobrego, na przykład prezydent ma zarzuty karne czy został aresztowany. Nawet jeśli ktoś ocenia prezydenta krytycznie, to nie jest powód do tego, by z tej instytucji korzystać. Tymczasem w Łodzi nic nadzwyczajnego się nie dzieje - mówił Kaczyński 13 stycznia 2010 r. - Gdybym był łodzianinem, nie wybrałbym się na to referendum - dodał.
17 stycznia Kropiwnicki traci stanowisko. Przeciwko niemu głosuje 95 proc. uczestników referendum, frekwencja - 22 proc., wobec 19 wymaganych. Referendum jest więc ważne.
Październik 2013 roku. Do referendum w Warszawie zostało kilka dni. Jarosław Kaczyński na konwencji partii w stolicy mówi: - To referendum otwiera drogę do wielkiej Warszawy. Musimy być wzorem dla innych, tymi, którzy pokażą, że wielkie polityczne ożywienie w naszym kraju odnosi się także do naszego miasta, stolicy Polski, że Warszawa nie jest gorsza, staje na czele wszystkiego, co w naszym mieście, ale także w szerszej skali, jest dążeniem do zmian, naprawy, naprawy Rzeczypospolitej.
I zachęca: - Idźcie do urn. Nie dajcie się przekonać, że demokracja bezpośrednia to coś gorszego. Kto kwestionuje ten mechanizm, kwestionuje demokrację. Dzisiaj Donald Tusk, Bronisław Komorowski próbują demokrację w Polsce w ten sposób i na sto innych sposobów zakwestionować. Powiedzmy "nie". Warszawa mówi "nie". Warszawa jest za demokracją, wolnością, obywatelskością, za tym, żeby być wielką.
Prezes PiS idzie dalej i dwa dni przed referendum w Warszawie, w wywiadzie telewizyjnym przyznaje, że jego postawa w czasie referendum ws. Kropiwnickiego była błędem. - Uderzyłem się w piersi i powiedziałem, że popełniłem błąd. To rzeczywiście był błąd - powtarza.
Przykład z góry
Politycy Platformy Obywatelskiej w Warszawie zaangażowali się bez reszty, uznając, że wynik głosowania nad losem prezydent stolicy będzie decydujący dla ich formacji.
W obronę Hanny Gronkiewicz-Waltz włączyli się najważniejsi politycy PO, z premierem Donaldem Tuskiem i prezydentem Bronisławem Komorowskim na czele. Tusk kilkakrotnie deklaruje, że na referendum by nie poszedł i zachęca do tego samego warszawiaków.
18 czerwca 2013: - Nie rekomenduję ani organizowania, ani uczestniczenia w referendum;
16 lipca: - Niepójście na referendum jest też aktem decyzji. Nie jest ucieczką od odpowiedzialności, bo to nie jest głosowanie w wyborach;
9 października: - Chciałbym zwrócić się do wszystkich warszawiaków, ale też do całej opinii publicznej - to nie jest żadna arogancja ani chęć bojkotowania referendum, kiedy mówimy bardzo otwarcie: nie idźcie na to referendum, bo to jest sposób na wsparcie, na ochronę prezydent Gronkiewicz-Waltz przed panami Kaczyńskim i Guziałem - mówi premier.
A prezydent Bronisław Komorowski w wywiadzie telewizyjnym daje do zrozumienia, że nie weźmie udziału w referendum. Na pytanie dziennikarza, czy ten dobrze zrozumiał, że prezydent "niekoniecznie weźmie udział w referendum", Komorowski odpowiada krótko. - Dobrze pan rozumie.
Po drugiej stronie lustra
Platforma nie wszędzie jest jednak tak konsekwentna w zniechęcaniu do udziału w referendum.
27 października 2013 r. mieszkańcy Słupska zdecydują, czy chcą odwołania czy postawienia na stanowisku prezydenta miasta Macieja Kobylińskiego (SLD). Referendum to następstwo nieudzielenia włodarzowi miasta absolutorium za wykonanie budżetu za 2012 r. Inicjatorami referendum w Słupsku są zaś lokalne struktury Platformy Obywatelskiej.
Media donoszą, że miejscowa PO jak lew walczy przeciw prezydentowi. W związku z tym, mieszkańcy dostają np. ulotki z apelem koła miejskiego PO do "uwolnienia miasta spod rządów Kobylińskiego". "Zmień Słupsk - Idź na referendum 27 października" - takie hasło znajdują słupszczanie na ulotkach. Powstała nawet specjalna strona internetowa. Logo PO jest wszędzie bardzo dobrze widoczne.
Sojusz już odpowiedział i to bardzo prosto: publikując bannery i plakaty m.in. z… cytatem z Donalda Tuska. "Nie pójście na referendum jest też aktem decyzji. Nie jest ucieczką od odpowiedzialności, bo to nie jest głosowanie w wyborach" – można na nich przeczytać.
- Akcja ma pokazać podwójną twarz platformy. Przecież Donald Tusk nawoływał, aby warszawiacy nie szli do urn, a PO w Słupsku mówi, żeby wziąć udział w referendum. Każdy kto ogląda telewizję, wie jakie stanowiska prezentują działacze tej partii – mówi portalowi gp24.pl Paweł Szewczyk, szef słupskiego SLD.
Zauważyć trzeba jednak, że pod wydanym niedawno listem otwartym do mieszkańców - zachęcającym do udziału w referendum - podpisali się w ostatnich dniach także przedstawiciele różnych ugrupowań, w tym PiS.
Co "ugrali" w Warszawie?
Co największym partiom przyniosło zaangażowanie w ostatnie referendum w stolicy? Formalnym wygranym może czuć się PO, która obroniła swoją prezydent - w głosowaniu zabrakło frekwencji, a wydaje się, że namowy liderów partii nie pozostały tu jednak bez wpływu.
- Platforma zatrzymała serię niekorzystnych wydarzeń w niektórych referendach lokalnych. To ma znaczenie dla tej partii, ale nie jest to jakiś wielki triumf - mówi w rozmowie z tvn24.pl socjolog prof. Andrzej Rychard. I dodaje, że jednym z czynników, które przyczyniły się do tego zwycięstwa była aktywność Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Zdaniem profesora wygrane nie może czuć się PiS. - Samo sobie strzelało w stopę, głównie przez brak jasnego przekazu dla Warszawy oraz kampanię z godziną "W" - dodaje Rychard. Jego zdaniem w warszawskim referendum zadziałał dobrze znany w Polsce mechanizm - PiS napędza PO, PO napędza PiS. - Największym przeciwnikiem danej partii jest partia przeciwna. Na początku pozycja PiS w tej kampanii rosła, w skutek błędów PO. Dezawuowanie referendum, to można było zrobić inaczej, to źle brzmiało w ustach partii, która w nazwie ma słowo "obywatelska". Po drugie, zapowiedź powołania jako komisarza Hanny Gronkiewicz-Waltz - analizuje profesor. Podkreśla, że PO powinna w tej sprawie wysyłać do opinii publicznej subtelniejsze komunikaty, szanując ideę referendum tłumaczyć, dlaczego jej polityczne cele akurat teraz są inne niż udział głosowaniu.
Podobnie na bilans zysków i strat patrzy socjolog dr Jarosław Flis. - Nastroje w PO wskazują, że to jednak ta partia czuje się wygraną. W PiS nastroje są odmienne - tłumaczy w rozmowie z tvn24.pl. Jego zdaniem na ocenę zwycięstwa Platformy nie ma wpływu nawet to, że zdecydowana większość uczestników referendum zagłosowała za odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz czy fakt zniechęcania do udziału w głosowaniu.
Flis przekonuje, że w pewnym stopniu na plus wyszedł inicjator akcji referendalnej, burmistrz Ursynowa - Piotr Guział. - Zyskał na medialnej rozpoznawalności, a to jest sukces. Jednak dla niego to dopiero wstęp do przyszłorocznych wyborów, które będą dla niego decydujące - ocenia politolog.
Dobre założenia
Niezależnie od bieżących interesów politycznych, a tym samym zaangażowania partii, referendum - zarówno ogólnopolskie, jak i lokalne - ma mocną podstawę prawną i ściśle określone zasady.
Przede wszystkim jest to konstytucja RP, art. 4, a w szczególności art. 170, który mówi: "Członkowie wspólnoty samorządowej mogą decydować, w drodze referendum, o sprawach dotyczących tej wspólnoty, w tym o odwołaniu pochodzącego z wyborów bezpośrednich organu samorządu terytorialnego. Zasady i tryb przeprowadzania referendum lokalnego określa ustawa".
Mowa o ustawie z dnia 15 września 2000 r. o referendum lokalnym. Określa ona, że mieszkańcy mogą wyrażać w drodze referendum swoją wolę w sprawie: "odwołania organu stanowiącego tej jednostki (rady gminy, powiatu czy sejmiku województwa - red.); sposobu rozstrzygania sprawy dotyczącej tej wspólnoty (...); innych istotnych sprawach, dotyczących społecznych, gospodarczych lub kulturowych więzi łączących tę wspólnotę".
Przedmiotem referendum może być też odwołanie wójta, burmistrza czy prezydenta miasta oraz samoopodatkowanie się mieszkańców "na cele publiczne mieszczące się w zakresie zadań i kompetencji organów gminy".
Dla mieszkańców
W referendum lokalnym mogą brać udział osoby stale zamieszkujące na danych obszarze (gminy, powiatu, województwa), które posiadają czynne prawo wyborcze. Odbywa się ono z inicjatywy organu stanowiącego lub na wniosek mieszkańców uprawnionych do głosowania - 10 proc. mieszkańców gminy lub powiatu, 5 proc. mieszkańców województwa.
Co ważne, ponieważ trudno oczekiwać, aby np. rada gminy odwołała się sama przed upływem kadencji, ustawa zastrzega, że wtedy te kwestie "rozstrzyga się wyłącznie w drodze referendum przeprowadzonego na wniosek mieszkańców". Referendum w sprawie odwołania wójta (burmistrza, prezydenta miasta) może być przeprowadzone także z inicjatywy rady gminy.
Artykuł 55. ustawy precyzuje, że referendum jest ważne, jeśli wzięło w nim udział co najmniej 30 proc. osób uprawnionych do głosowania. Prawo wyróżnia tu jednak referendum w sprawie odwołania jednostki samorządu terytorialnego pochodzącego z wyborów bezpośrednich (Warszawa, Elbląg itd.). Wówczas wymagana frekwencja to nie mniej niż 3/5 liczby osób biorących udział w wyborze odwoływanego organu.
Głos prezydenta
Według komentatorów, po niedzielnym referendum w Warszawie na szczególną uwagę zasługuje głos prezydenta Bronisława Komorowskiego. - Wynik referendum warszawskiego rozumiem jako dezaprobatę dla wszelkich form przenoszenia konfliktów partyjnych i wojny partyjnej na poziom samorządowy - powiedział prezydent. - Bolesne doświadczenie nie tylko z Warszawy, ale także i z Łodzi, i innych miast, gdzie były podobne problemy, powinno skłonić polityków partyjnych do przemyślenia raz jeszcze, czy nie warto zrezygnować z tej naturalnej tendencji każdej partii do wyznaczania sobie obszarów kolejnych konfliktów na rzecz budowania wspólnoty, na rzecz wzmacniania samorządów - dodał.
Prezydent podjął w tej sprawie inicjatywę ustawodawczą. W Sejmie trwają właśnie prace nad prezydenckim projektem ustawy samorządowej, w której znalazły się też zmiany we wspomnianej wyżej ustawie z 2000 roku o referendum lokalnym. Projekt wpłynął do Sejmu 30 sierpnia i jest w tej chwili po pierwszym czytaniu. Odnosi się od do różnych zagadnień, ale o referendum lokalnym mówi art. 60.
Zakłada on m.in., że referenda lokalne byłyby ważne bez względu na liczbę uczestniczących w nich osób. Wyjątkiem w prezydenckiej propozycji jest referendum w sprawie odwołania organu jednostki samorządu wyłonionego w wyborach bezpośrednich - dla ważności takiego referendum konieczna byłaby frekwencja nie mniejsza niż w czasie wyborów tego organu.
Zdaniem prezydenta propozycja z jednej strony wzmacnia możliwość przeprowadzania i zachęca do jak najliczniejszych referendów, a z drugiej "wprowadza niewielkie ograniczenie (...) jeśli chodzi o swobodę, łatwość w odwoływaniu władz samorządowych".
Zmiany przepracowane
Według prof. Andrzeja Rycharda zmiany proponowane przez prezydenta mają sens. - To pokazuje, że referenda są bardzo różne. Że jest różnica pomiędzy referendum odwoławczym, a referendum w innych sprawach, dotyczących społeczności lokalnej - podkreślił. - Takie zróżnicowanie ma sens i powinniśmy spróbować to wprowadzić - ocenił profesor.
Nieco surowiej propozycje prezydenta ocenił dr Jarosław Flis. Jego zdaniem sprawa wymaga zmiany, ale nie takiej. - Zdecydowanie za łatwo zbiera się podpisy i doprowadza do referendum, które potem okazuje się nieważne - ocenił. Jego zdaniem należałoby podnieść liczbę podpisów koniecznych do zwołania referendum i uzależnić ją od liczby głosów oddanych w ostatnich wyborach samorządowych.
Flis zwraca uwagę też na inny aspekt obecnego stanu prawnego. - Przy tak postawionym progu frekwencji tym, co chcą bronić prezydenta nie opłaca się iść na wybory. To jest bardzo ciężki błąd w prawie - przekonuje. Jego zdaniem limit frekwencji powinien dotyczyć tylko i wyłącznie głosów oddanych przeciwko np. prezydentowi.
Na prezydenta spadła krytyka ze strony opozycji, która w podwyższeniu progu frekwencji widzi zamach na demokrację. Przed Sejmem decyzja w tej sprawie. Wtedy zobaczymy, czy politycy zechcą ograniczyć swój wpływ na politykę samorządów.
Autor: Michał Niemczak//kdj / Źródło: tvn24.pl