Ulica jakich na Nowolipkach wiele. Niskie bloki, dużo zieleni. Stoimy na podwórku, przed budynkiem znajdującym się na ulicy Gibalskiego. Julia wskazuje okno na pierwszym piętrze. Mówi: - Z tej perspektywy nie wygląda to źle, chociaż na parapecie widać składowane przez naszego sąsiada śmieci.
Pokazuje zdjęcie, które zrobiła kilka dni wcześniej. – Było gorąco, sąsiad musiał otworzyć okno. Te malutkie kropki, które widzimy na fotografii, to prusaki. Wyszły z jego mieszkania, było ich mnóstwo.
Prezentuje kolejne nagrania. – A tak wygląda mieszkanie w środku – oświadcza.
Patrzymy, jak jej partner z trudem uchyla drzwi. Otwierają się powoli. Najpierw, na podłodze dostrzegamy setki czarnych punktów, to robaki. Dalej leżą śmieci, jest ich tak dużo, że trudno byłoby wejść do środka.
Jak żyje tam jego właściciel? Tego się nie dowiemy. Nie otworzy nam drzwi. Julia opowie nam jednak, jak wygląda codzienność mieszkańców bloku na Gibalskiego, a urzędnicy wyjaśnią, dlaczego nie mogą im pomóc.
Nie mogą spać, okno ciągle jest zamknięte
Wchodzimy na klatkę schodową. – O tutaj widać, że ktoś zabił robaki, kiedy spacerowały po ścianie – mówi wskazując na brudne punkty. – Tutaj jeden sobie chodzi, a tutaj na posadzce leżą kolejne, już nieżywe – kontynuuje.
Dodaje: - Jest to dość konkretny problem. My mieszkamy nad sąsiadem, w związku z tym robactwo z jego domu przechodzi do nas. I nie tylko do nas. Narzekają już mieszkańcy klatki obok. Od sąsiadki usłyszałam, że w nocy śpi godzinę, może półtorej. Ciągle patrzy na okno, czy do jej mieszkania nic nie wchodzi. Też mam problem z zaśnięciem, robię to samo. Wielokrotnie wychodziłam z mieszkania z płaczem. Kiedy widzę robaki chodzące po ścianie, to mnie dobija.
Problem ciągnie się już od roku. Od czasu, kiedy do bloku wprowadził się nowy lokator. Dostał mieszkanie socjalne. Najpierw pojawił się zapach, pół roku później robaki. - W domu mamy zapach jak ze śmietnika. Nie możemy otworzyć okna, pooddychać świeżym powietrzem, zjeść, nie da się. Musieliśmy zainwestować w klimatyzatory – opisuje Julia.
Zapewnia: - Próbowaliśmy już chyba wszystkiego. Administracja stwierdziła, że wszelkie koszty związane z dezynsekcją mieszkania pokrywa najemca. Przeznaczamy na to bardzo dużo pieniędzy. To nie jest jedna dezynsekcja, dwie. Korzystamy z tej usługi notorycznie. Kupujemy bomby na pluskwy, które działają też na prusaki. Do tego psikacze, pułapki. Sąsiadka mi wczoraj poleciła kolejny specyfik. Jej z kolei polecił go inny znajomy, po tym jak pokazała mu pogryzienia na nogach. Były też domowe sposoby. Liście laurowe nie pomogły.
Aktualnie, wraz z partnerem, remontują mieszkanie. – Tylko po to, żeby je uszczelnić. Zauważyliśmy dziurki, którymi robaki mogły do nas przechodzić. Cały czas z tym walczymy. Od miesiąca tutaj nie mieszkam. Ostatnio, po trzech tygodniach, usiłowałam wrócić do domu. Był wieczór, byłam sama w mieszkaniu. Nagle zobaczyłam jak robaki chodzą po ścianie, jeden, drugi. Wyszłam – dodaje.
Sąsiad im nie otwiera. W czerwcu wysłali pierwsze pismo do administracji budynku. – Do tej pory nie mamy informacji. Nikt się z nami nie kontaktuje, nikt nic nie wie – przyznaje. Dzwoniła też do opieki społecznej. - Usłyszałam, że będą działać na naszą korzyść, ale wciąż informacji nie mamy. Póki jest jak jest, ja nie wracam do mieszkania. Tak się nie da żyć – twierdzi.
Pięć dezynsekcji na nic
To historia, jakich w miastach nie brakuje. Zwykle starsza osoba, zwykle bardzo samotna. Przestaje sobie radzić z codziennym funkcjonowaniem, a potem - a może właśnie dlatego - zaczyna gromadzić wszystko, co wpadnie jej w ręce. Najpierw po prostu nie wyrzuca, z czasem zaczyna znosić. Sytuacja trwa latami, dopóki sąsiedzi - początkowo niczego nieświadomi - nie poczują problemu.
Wspólnota mieszkaniowa, która zarządza blokiem przy ulicy Gibalskiego zapewnia: zorganizowaliśmy przeprowadzenie pięciu dezynsekcji części wspólnych. Niestety, niewiele to dało, bo prusaki lęgną się w mieszkaniu, które jest źródłem problemu.
Działania w tej sprawie podejmowało też miasto, do którego należy nieruchomość. Pracownicy Zarządu Gospodarowania Nieruchomościami Wola próbowali nakłonić mężczyznę, aby wpuścił ekipę przeprowadzającą dezynsekcję, ale lokator nie otworzył im drzwi. Nie pomogły też rozmowy z policją, choć dzielnicową mężczyzna do mieszkania wpuścił.
- W takich sytuacjach dzielnicowi zawsze współpracują między innymi z Ośrodkami Pomocy Społecznej, wspólnotami mieszkaniowymi, a także instytucjami i organizacjami społecznymi, które mogą wspierać policję w działaniach pomocowych na rzecz mieszkańców – mówi nam Marta Sulowska, rzeczniczka wolskiej policji.
I dodaje: - Dzielnicowa kontaktowała się z mieszkańcami zainteresowanymi rozwiązaniem trudnej sytuacji, rozmawiała również z lokatorem, informowała o sytuacji instytucje w celu podjęcia działań kompetencyjnych. Wspólnie z pracownikami Ośrodka Pomocy Społecznej udzieliła wsparcia i pomocy lokatorowi. Rejon jest nadzorowany, policjantka jest w kontakcie z zarządcą budynku.
Bez współpracy nie będzie efektu
Urzędnicy i policjanci podkreślają, że niewiele więcej mogą zdziałać bez chęci współpracy ze strony lokatora. Przepisy są jasne: na dezynsekcję lub usunięcie mebli, w których lęgną się robaki, potrzebna jest zgoda najemcy, inaczej mamy do czynienia z naruszeniem miru domowego.
Rzecznik urzędu dzielnicy Wola Tomasz Keller zwraca jednak uwagę, że przepisy dopuszczają w skrajnych przypadkach możliwość wstępu do mieszkania bez zgody lokatora.
– Takie prawo ma Państwowa Inspekcja Sanitarna w razie podejrzenia zagrożenia życia lub zdrowia czynnikami środowiskowymi – mówi Keller.
Kontaktujemy się więc z Powiatową Stacją Sanitarno-Epidemiologiczna w Warszawie. Pytamy, co musi się wydarzyć, aby urzędnicy problemem się zajęli.
Na początek słyszymy: - Ponieważ tego typu sprawy często mają charakter bardzo złożony, nie można jednoznacznie wskazać schematu postępowania, gdyż każda z nich traktowana jest indywidualnie.
Ale od czego zacząć? Jak tłumaczą urzędnicy: od analizy konkretnego przypadku i ustalenia pewnych kwestii: Od jak dawna trwa problem? Czy nasilił się ostatnio? Jaki jest status przedmiotowego lokalu? Czy jest kontakt z osobą (otwiera drzwi, rozmawia, odbiera telefony)? Czy osoba jest samotna, czy może liczyć na pomoc bliskich?, Czy osoba jest pod opieką Ośrodka Pomocy Społecznej? Czy właściciel budynku jest zaangażowany w działania?
Sanepid rozmawia też z sąsiadami. Następnie zawiadamia zarządcę budynku właściciela lokalu (np. ZGN, Spółdzielnię Mieszkaniową), Ośrodek Pomocy Społecznej i wspólnie ustala dalsze działania.
- Taka osoba często nie zdaje sobie sprawy z uciążliwości. Nie przeszkadza jej ani brud, ani smród, ani robactwo. Potrafi w tym swoim środowisku tak się odnaleźć, że nie zwraca uwagi na pogryzienie przez robaki ani to, że przez odcięcie wody nie może korzystać z toalety - opisuje Małgorzata Zabrzyjewska z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Warszawie. Też nieraz widziała takie mieszkania i wie, że właściciele zwykle bronią ich jak "królestwa i swoich bogactw". - Na tyle jesteśmy jako inspekcja sanitarna obyci z takimi widokami, że mało co robi na nas wrażenie. Najgorsza była toaleta totalnie zanieczyszczona fekaliami i całe mieszkanie w fekaliach - wspomina.
I dodaje, że czasem opór właściciela okazuje się... pomocny. Wspomina sprawę z ulicy Zaruby, gdzie sanepid złożył wniosek do sądu. - Poszła dalej dlatego, że była odmowa wpuszczenia nas do mieszkania. Zgodnie z artykułem 38 Ustawy o państwowej inspekcji sanitarnej "kto utrudnia lub udaremnia działania organów inspekcji sanitarnej, podlega karze grzywny bądź sankcji karnej" - podkreśla. Ale zastrzega, że na drogę sądową sanepid wkracza rzadko. Częściej podejmuje kroki takie, jak monitowanie właściciela lub administratora budynku o potrzebie uprzątnięcia śmieci.
- Kiedyś mieliśmy taką sprawę na Żoliborzu, około 15 lat temu. Też spektakularna. Negocjacje trwały, łącznie z psychologami i spółdzielnią mieszkaniową, dwa lub nawet trzy lata - podkreśla i dodaje, że żeby zrobić coś z uciążliwym sąsiadem, trzeba działać wielokierunkowo. Nie liczyć tylko na inspekcję sanitarną. - My mamy niewielkie kompetencje w tym zakresie. Inne służby, właściciele czy współwłaściciele też muszą w swoim zakresie podejmować działania. Dobrze jest też powiadomić nadzór budowlany - to też jest służba, która zajmuje się oceną sposobu użytkowania danego lokalu - radzi.
Przyznaje jednak, że procedury, która szybko i sprawnie pomoże załatwić taki problem, po prostu nie ma, a każda sprawa jest inna. I zawsze skomplikowana. I najpierw ktoś musi inspekcję zawiadomić.
Tymczasem przedstawiciele warszawskiego Sanepidu przyznają, że w 2016 roku działali już w budynku przy Gibalskiego 6, związane z obecnością insektów. Jednak wówczas chodziło o innego lokatora. Od tamtego czasu nie wpłynęły inne interwencje dotyczące nieruchomości.
**
Zenobia Żaczek z Komitetu Obrony Lokatorów przyznaje, że mamy do czynienia ze skomplikowanym problemem. - Sąsiedzi są tu osobami poszkodowanymi. To jest śliska sprawa, gdyby urzędnicy mogli występować o ubezwłasnowolnienie, byłaby to droga do nadużyć, czyli na przykład pozbawiania starszych osób mieszkań. To jest bardzo trudna sytuacja i nie twierdzę, że mam rozwiązanie – ocenia Żaczek.
Jak dodaje, co prawda przepisy pozwalaną na wypowiedzenie umowy najmu z powodu zakłócania porządku, ale z uwagi na to, że uciążliwy lokator jest osobą potrzebującą leczenia, lepszym rozwiązaniem byłoby zaangażowanie w sprawę Ośrodka Pomocy Społecznej. Tu jednak pojawia się problem. – To wymaga zgody tej osoby, bez zgody niewiele się wskóra – podkreśla działaczka Komitetu Obrony Lokatorów.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska, Olek Klekocki
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Julia