Aktywiści Miasto Jest Nasze wytykają premierowi, że od kiedy w 2019 roku w swoim expose zapowiedział, że bezpieczeństwo na drogach będzie jednym z jego priorytetów, na polskich drogach zginęło ponad cztery tysięcy osób. Domagają się też zwiększenia wysokości mandatów. - Za happening, który miał nagłośnić problem bandytyzmu drogowego w Polsce, grozi dużo wyższa kara, niż za powodowanie problemu - mówił prezes MJN Jan Mencwel.
- Dziś spotykamy się pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów nieprzypadkowo - 19 listopada 2019 roku w swoim expose Mateusz Morawiecki zapowiedział, że bezpieczeństwo drogowe będzie priorytetem dla jego rządu. Mijają blisko dwa lata i chociaż rząd faktycznie wprowadził niektóre rozwiązania z tych, które postulowaliśmy w naszej kampanii "Chodzi o życie", czyli pierwszeństwo pieszych przed przejściami i wyrównanie limitu prędkości w terenie zabudowanym do 50 kilometrów na godzinę w dzień i w nocy, to jednak bilans ofiar wciąż jest tragiczny - mówiła rzeczniczka Miasto Jest Nasze Marta Marczak.
Jak zaznaczyła, od czasu wypowiedzi premiera na polskich drogach zginęło ponad cztery tysiące osób. - Tylko od 1 lipca 55 osób, to tak, jakby zniknęły ze szkoły dwie klasy. Tymczasem przeciwko nam, za nasz happening z fotoradarem, toczą się na policji dwa postępowania - dodała.
Mencwel: za happening, który nagłośnił problem bandytyzmu drogowego, grozi nam 1500 złotych kary
Więcej o tej sprawie opowiedział prezes MJN Jan Mencwel: - W listopadzie przed kancelarią premiera mierzyliśmy prędkość fotoradarem, potem powtórzyliśmy ten pomiar w kilku punktach. Chcieliśmy w ten sposób pokazać, jaka jest skala bandytyzmu drogowego, jak powszechne jest przekroczenie przepisów prędkości i udowodniliśmy, że to prawda, iż większość kierowców przekracza prędkość. Tutaj, pod KPRM, mieliśmy kilka przypadków jazdy powyżej 100 kilometrów na godzinę.
Dodał, że jeden z radnych Prawa i Sprawiedliwości zgłosił tę sprawę na policję. - Radny PiS Marek Borkowski zamiast zająć się problemem bandytyzmu drogowego, postanowił złożyć na nas donos na policję za happening. Toczą się dwa postępowania: jedno w sprawie zajęcia pasa drogowego, a drugie w sprawie używania urządzenia elektronicznego bez odpowiedniej zgody. W sumie, za happening, który nagłośnił problem bandytyzmu drogowego, grozi nam 1500 złotych kar w formie mandatu. Trzy razy więcej, niż wynosi maksymalny mandat za przekroczenie prędkości dzisiaj w Polsce - stwierdził Mencwel, nawiązując do majowej akcji przed Sejmem, kiedy aktywiści domagali się wyższych mandatów.
Robert Szumiata ze śródmiejskiej policji potwierdził w rozmowie z tvnwarszawa.pl, że w tej komendzie toczą się dwa wspominane przez aktywistów postępowania. - Za happening, który miał nagłośnić problem bandytyzmu drogowego w Polsce, grozi dużo wyższa kara, niż za powodowanie problemu, którego ofiarami jest 40 tysięcy ludzi w Polsce, bo tyle mamy w sumie ofiar wypadków drogowych, razem z rannymi. Czy priorytetem PiS jest to, żeby ścigać społeczników, czy priorytetem jest, żeby walczyć z problemami, walczyć z bandytami drogowymi? - pytał Mencwel.
Aktywiści żądają, aby rząd Mateusza Morawieckiego jak najszybciej zwaloryzował kwotę mandatów drogowych, zapewnił prawdziwą egzekucję przepisów i zwiększył udział towarzystw ubezpieczeniowych. Chodzi o pomysł profesora Zbigniewa Religi z 2006 roku, by 12 procent obowiązkowej składki OC było przekazywane do NFZ; zdaniem MJN byłoby to silnym bodźcem dla towarzystw ubezpieczeniowych, by wymagały od swoich klientów bezpiecznej jazdy.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Miasto Jest Nasze