Dni bez wypadku śmiertelnego nie zdarzają się na polskich drogach często. Taki był miniony poniedziałek. - Marzyłbym o tym, żeby takie cuda zdarzały się codziennie - mówi Maciej Wisławski, pilot rajdowy i dziennikarz motoryzacyjny. Materiał programu "Polska i świat".
- Nie pamiętam takiego dnia w naszym kraju, żeby nikt nie zginął na drogach. Średnio w ubiegłym roku było to dziewięć osób - podkreśla w rozmowie z TVN24 Wojciech Pasieczny, ekspert ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego i były szef stołecznej drogówki.
Policjanci nie dopatrują się tu jednak cudu i oceniają, że to rezultat nowych zaostrzonych przepisów. Od 18 maja kierowcy jadący po terenie zabudowanym o ponad 50 km więcej niż pozwalają znaki automatycznie tracą prawo jazdy. - Od momentu wejścia w życie nowych przepisów mamy mniej wypadków, mniej osób zabitych i rannych - podkreśla Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji.
Bat i marchewka
Sami kierowcy przyznają w rozmowie z TVN24, że nowe przepisy rzeczywiście zachęcają ich do zdjęcia nogi z gazu. - Jeżdżę wolniej po zmianie przepisów, żeby nie stracić prawa jazdy - tłumaczy jeden z nich. Dla Macieja Wisławskiego jednak najlepszą drogą do poprawy bezpieczeństwa na drogach byłyby szkolenia.
- Jeżeli nie ma u nas odpowiednio wcześnie edukacji, wychowania, to potem trzeba na ludziach wymuszać pewną kulturę jazdy, respektowanie przepisów - zaznacza.
Zdaniem Wojciecha Pasiecznego kierowcy powinni mieć "i bat, i marchewkę".
- Ten bat to dzisiaj groźba zatrzymania prawa jazdy. A marchewka to coraz więcej lepszych dróg. Myślę, że mamy jedno i drugie - ocenia.
W zeszłym roku na polskich drogach zginęło ponad 3,2 tys. osób. Policja chce, żeby za pięć lat liczba ta spadła do 2 tys.
kg/rzw