Wszedł na pomnik smoleński i zagroził detonacją ładunku wybuchowego. Postawił wówczas na nogi setki policjantów. Śledztwo w tej sprawie już się zakończyło. O skierowaniu do sądu aktu oskarżenia poinformował Szymon Banna, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
14 października ubiegłego roku Krzysztof B. przyjechał pociągiem z Lublina do Warszawy, a następnie udał się na plac Piłsudskiego. Miał torbę, w której, jak się później okazało, znajdowały się megafon i rzeczy osobiste. Początkowo zachowywał się jak typowy turysta. Podchodził, robił zdjęcia. W końcu jednak wszedł na schody pomnika. Policjanci wezwali go do zejścia, ale zagroził, że jeżeli podejmą próbę ściągnięcia go, zdetonuje ładunek wybuchowy.
Na dowód wyjął "detonator". B. wszedł na sam szczyt pomnika i dalej groził detonacją "bomby". Na nogi zostali postawieni policjanci z różnych oddziałów, wezwano również pirotechników. Ewakuowano wszystkich z placu Piłsudskiego.
Zatrzymali przypadkowe osoby
Policjanci zatrzymali kilka przypadkowych osób, ponieważ podejrzewali, że B. działał z kimś w porozumieniu. Zażądał on rozmowy z negocjatorem policyjnym, któremu przekazał swoje żądania. Jakie? Chciał, by powiadomiono o zdarzeniu media i przekazano komendantowi głównemu policji zawiadomienia o "ujawnionych przez niego przestępstwach". Dowody, jak twierdził, zgromadził na pendrivie, który miał ze sobą.
Policjanci zatrzymali B. i ściągnęli go z pomnika, gdy zorientowali się, że nie posiada on materiałów wybuchowych. "Detonator" był długopisem z przyklejonym kablem ciągnącym się do torby.
Ostatecznie Krzysztof B. usłyszał zarzut "stworzenia sytuacji mającej wywołać przekonanie o istnieniu zagrożenia".
Art. 224a. § 1. Kto wiedząc, że zagrożenie nie istnieje, zawiadamia o zdarzeniu, które zagraża życiu lub zdrowiu wielu osób lub mieniu w znacznych rozmiarach lub stwarza sytuację, mającą wywołać przekonanie o istnieniu takiego zagrożenia, czym wywołuje czynność instytucji użyteczności publicznej lub organu ochrony bezpieczeństwa, porządku publicznego lub zdrowia mającą na celu uchylenie zagrożenia, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
"Działał w stanie wyższej konieczności"
B. nie przyznał się do winy, złożył wyjaśnienia. Powiedział śledczym, że wszystko zaplanował już dwa lata temu. Miał zamiar stworzyć tzw. viral, który krążyłby w internecie i w ten sposób nagłośniono by ujawnione przez niego "przypadki korupcji i międzynarodowych operacji szpiegowskich na szkodę państwa polskiego". Powiedział, że nie miał materiałów wybuchowych i nie zamierzał nikomu zrobić krzywdy.
Podczas przeszukania mieszkania należącego do Krzysztofa B. policjanci zabezpieczyli należący do niego rewolwer czarnoprochowy i czarny proch, których posiadanie jest legalne.
Dlaczego B. miał takie przedmioty w domu? Jak wytłumaczył, "jest preppersem i przygotowuje się na trudne czasy", m.in. gromadząc żywność i wodę.
W jego ocenie "działał w stanie wyższej konieczności".
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Mateusz Szmelter/tvnwarszawa.pl