- Kilka wpisów w internecie wystarczyło, żeby odebrać rodzinie prawo do decydowania o naszej własności - mówi Ewa Męczyńska, wnuczka słynnego praskiego piekarza. Wkrótce w miejscu legendarnego budynku może powstać apartamentowiec.
Charakterystyczna stuletnia budowla z czerwonej cegły stoi u zbiegu Grochowskiej i Wiatracznej. Na bryłę składają się trzy budynki. Na rogu mieści się piętrowa kamienica, dalej stoi budynek produkcyjny o kształcie litery L, a za nią jest jeszcze stróżówka połączona z bramą wjazdową. Dawną piekarnię uznaje się za symbol fabrycznego Grochowa. Od siedmiu lat pozostaje wyłączona z użytkowania. Niszczeje. Przez brak pieniędzy na jej renowację, spadkobierczynie Teodora Rajcherta postanowiły sprzedać nieruchomość.
Ściany piekarni wpisane w fasadę bloku
Formalnie nadal są jej właścicielkami, podpisały jednak umowę przedwstępną z deweloperem, który przygotował już wizualizacje przyszłej inwestycji. Firma Bouygues Immobiler Polska zamierza stworzyć sześciokondygnacyjny budynek mieszkalny. Z dawnej piekarni w projekcie zachowane zostały tylko dwie zewnętrzne ściany - krótsza od strony Grochowskiej oraz dłuższa od Wiatracznej, na której do dziś znajdują się ślady po pocisku z II wojny światowej. Pozostała też brama i fragment ogrodzenia.
Te elementy objęte są ochroną konserwatorską. W 2017 roku zostały wpisane do rejestru zabytków. Pozostała część budynku znajduje się w gminnej ewidencji zabytków, co nie może powstrzymać inwestora przed jej wyburzeniem. Miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego z 2014 roku, ustalił "ochronę zabytkowego zespołu piekarni", ale teoretycznie pozwala on na nową inwestycję, ponieważ dopuszczono w nim "nadbudowę, rozbudowę lub dobudowę budynku".
Projekt apartamentowca został pod koniec grudnia zatwierdzony przez Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Deweloper czeka też na pozwolenie na budowę od południowopraskiego Wydziału Architektury i Budownictwa.
Informacje o planach wyburzenia budynku poruszyły działaczy miejskich i miłośników Grochowa. W mediach społecznościowych rozgorzała dyskusja, jak ocalić dawną piekarnię. Aktywiści zwołali na środę okrągły stół, na który zaprosili lokalnych działaczy, dewelopera, władze dzielnicy i konserwatorów zabytków.
"Straciły wszystko"
Zanim doszło do wspomnianego spotkania, głos w sprawie przyszłości piekarni zabrała wnuczka Teodora Rajcherta - Ewa Męczyńska. Kilka godzin wcześniej, zaprosiła dziennikarzy do budynku przy Grochowskiej 224, by opowiedzieć historię tego miejsca i pokazać, w jakim znajduje się stanie.
Budynek powstał w latach 1918-1926 na działce kupionej przez Teodora Rajcherta i jego żonę z myślą o własnej piekarni. Tak powstała "Europejska", uznawana wówczas za jedną z najnowocześniejszych warszawskich piekarni. Podczas kampanii wrześniowej w 1939 roku w dach trafiła bomba, wystrzelona w trakcie niemieckiego nalotu. Mieszkanie właścicieli spłonęło, osłabieniu uległa konstrukcja budynku w części północnej. Mimo to, w listopadzie udało się wznowić działalność piekarni. W okupacyjnych warunkach przetrwała niemal do końca lipca 1944 roku. Jej istnienie przerwała śmierć Teodora Rajcherta.
- Pogrzeb, wybuch Powstania Warszawskiego i dalsze działania wojenne spowodowały, że babcia, moja mama i ciocia wróciły do domu dopiero 26 stycznia 1945 roku. Zastały cały budynek opieczętowany. Bez dostępu do mieszkania. W komisariacie milicji dowiedziały się, że nie są już właścicielkami i jedynie szybkie zniknięcie uchroni je przed wywiezieniem do Rembertowa. Dekret Bieruta zatwierdził przepadek mienia. Straciły wszystko - mówiła wnuczka Rajcherta.
Pogróżki, włamania, wątpliwe propozycje
- O odzyskanie domu walczyłyśmy do 2012 roku, czyli 67 lat. Nie wiedziałam, że nasze kłopoty dopiero się rozpoczną - dodała.
Jak wyjaśniła Ewa Męczyńska, rodzina miała różne wizje przywrócenia świetności temu miejscu. Szybko okazało się, że budynek jest w bardzo złym stanie. Właścicielki postarały się o ekspertyzę. - Określiła jego zużycie pod względem technicznym i ekonomicznym od 85 do 95 procent. Wtedy, aby sprawdzić, czy pomysły rodziny są realne, poprosiliśmy kilka firm budowlanych o wycenę remontu - opisywała kobieta. Wskazane przez nie koszty wynosiły od czterech do dziesięciu milionów złotych. - Takimi środkami rodzina nie dysponuje i nie dysponowała, a potencjalny współinwestor wycofał się. W sierpniu 2012 roku została wydana opinia dotycząca stanu zachowania wartości zabytkowych budynku dawnej piekarni i możliwości jego remontu. Stwierdziła ona, że budynek nie nadaje się do rewaloryzacji i współczesnego zainwestowania - dodała.
Zaznaczyła, że ekspertyzy przekazała do południowopraskiego Wydziału Architektury i Budownictwa, Miejskiego Biura Planowania Przestrzennego oraz stołecznemu i wojewódzkiemu konserwatorowi zabytków, Powiatowemu Nadzorowi Budowlanemu oraz Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
- Jedynym rezultatem moich działań był nakaz rozbiórki komina po inspekcji Państwowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego 5 marca 2013 roku. Wyburzenie grożącego zawaleniem komina było tak dużą zmianą w lokalnym krajobrazie, że spowodowało spotkanie w Klubokawiarni Kicia Kocia 8 października 2013 roku. Na spotkaniu opowiedziałam historię budynku i prostowałam pojawiające się przekłamania. Zaprosiłam również do jego oględzin i dałam swój numer telefonu. Niestety nikt się ze mną nie skontaktował. Nikt nawet nie chciał zobaczyć, jak ten budynek wygląda - mówiła dziennikarzom Ewa Męczyńska.
Relacjonowała też, że gdy zapadła decyzja o wyłączeniu budynku z użytkowania i jego sprzedaży, zaczęła otrzymywać telefony z pogróżkami. Wielokrotnie dochodziło też do włamań. Łupem złodziei padły między innymi metalowe klapy od pieców.
- Do mnie zgłaszały się jakieś dziwne osoby z wątpliwymi propozycjami kupna nieruchomości, które jakby wpisywały się w to, co działo się w urzędach. Wszystko było przeciągane i robione tak, abyśmy tylko sprzedali nieruchomość tym osobom. Dzielnica nigdy nie przedstawiła nam żadnej propozycji - oznajmiła wnuczka piekarza.
"Nie jesteśmy handlarzami roszczeń"
Rodzina postanowiła, że sprzeda budynek tylko wtedy, gdy inwestor pokaże, w jaki sposób chce zachować jego elementy i pamięć o dawnej funkcji. - Przez wiele lat odrzucaliśmy różne oferty, także wielomilionowe, bo nikt nie chciał przedstawić projektu przed podpisaniem umowy - zaznaczyła kobieta. - Dopiero po wielu latach znalazł się podmiot, który przedstawił nam wizualizacje i zapewnił, że w projekt zostanie wkomponowana ściana ze śladem po pocisku - dodała.
- Moja mama, jak zobaczyła, jak ma wyglądać to miejsce, rozpłakała się z radości. Była szczęśliwa i ciągle powtarza, że chciałaby przed śmiercią ten budynek zobaczyć - mówiła Męczyńska.
Jej zdaniem, obecne działania społeczników są "absurdalne". - Budzą także wątpliwość rzeczywiste intencje, ponieważ nikt problemem się nie interesował i nie chciał nawet zobaczyć budynku. A dziś organizowane są szumne spotkania. I to po tym, jak podpisano już umowy i wydano pieniądze. Kto ma za to wszystko zapłacić? To, co się teraz dzieje, jest nieodpowiedzialne - zaznaczyła. - Obecny szum medialny wygląda, jakby ktoś chciał odstraszyć nabywcę. Żeby potem znowu za bezcen kupić? Znowu pojawią się dziwne typy, dziwne spółki z zapewnieniami, że wszystko załatwią? Nie jesteśmy handlarzami roszczeń. Chcemy jedynie rozporządzać swoją odzyskaną po 67 latach własnością. Zadbaliśmy o godne upamiętnienie tego miejsca i naszego dziadka - podsumowała.
"Budynek był za drogi dla urzędu"
Wieczorna debata w sprawie przyszłości piekarni zgromadziła kilkadziesiąt osób. W małej sali Klubokawiarni Kicia Kocia pojawili się mieszkańcy Grochowa, zaniepokojeni wieściami o planach wyburzenia budynku. Jak podkreślił na wstępie organizator wydarzenia, dziennikarz Cezary Polak, "to okrągły stół, a nie spotkanie aktywistów". Nie zabrakło historycznych zdjęć wyświetlanych z projektora i wspomnień. Na początku zaprezentowany został też projekt architekt Eweliny Rosiak, która w ramach pracy dyplomowej opracowała w 2010 roku, w jaki sposób dawna piekarnia mogłaby zostać zaadaptowana na filię dzielnicowego centrum kultury.
Padło też pytanie do przedstawiciela urzędu dzielnicy, dlaczego miastu nie udało się odkupić budynku, by ocalić go przed ruiną. - Były rozmowy mniej czy bardziej oficjalne na ten temat i nie było porozumienia. Budynek był za drogi dla urzędu - powiedział Michał Szweycer z biura prasowego urzędu dzielnicy. Tłumaczył też, że priorytetem dla Pragi Południe jest zapewnienie odpowiednich warunków w budynkach należących do miasta, a nie kupowanie kolejnych, wymagających wielomilionowych inwestycji.
W trakcie dyskusji głos wielokrotnie zabierała wnuczka Teodora Rajcherta, mówiąc o historii piekarni i obecnych działaniach rodziny. Powtarzała też to, co kilka godzin wcześniej przekazała dziennikarzom. - Żadna instytucja nie proponowała nam kupna budynku - podkreśliła Męczyńska odnosząc się do wypowiedzi urzędnika.
Cała piekarnia może trafić do rejestru zabytków
Uczestnikiem okrągłego stołu był też profesor Jakub Lewicki, Mazowiecki Wojewódzki Konserwator Zabytków. - Nowy projekt tego budynku został poddany drobiazgowej analizie. Był przedmiotem wewnętrznej komisji całego biura, mieliśmy bardzo duże wątpliwości. Analiza wykazała, że nie ma możliwości odmówienia temu projektowi - zastrzegł, wskazując na hejterskie komentarze, które pojawiły się w sieci w odniesieniu do działań jego urzędu w tej sprawie.
Poinformował, że zapadła decyzja o ponownym wszczęciu procedury wpisu całego budynku do rejestru zabytków. - Uznaliśmy, że tylko zmiana stanu prawnego może pozwolić na inną decyzję. Mogą to być dwie okoliczności. Albo nowe dowody w sprawie, tymczasem dokumentacja ówczesnego wpisu jest zadziwiająco kompletna. Druga to błąd w procedurze, pominięcie strony. Udało nam się znaleźć jeden czynnik pozwalający na rozpoczęcie procedury wpisu do rejestru zabytków pozostałej części piekarni. Sprawa jest bardzo trudna prawnie. To nie jest tak, że urząd zaniedbał czy popełnił błąd - zaznaczył Lewicki. Nie zdradził jednak, o jaki szczegół chodzi.
Jeśli uda się wpisać całość piekarni do rejestru zabytków, nie będzie możliwości wyburzenia jej jakiejkolwiek części. Spośród osób zebranych na sali padło pytanie, co w takiej sytuacji zrobi deweloper.
- Znając wytyczne planu miejscowego, wydaje się, że żadna realizacja nie jest możliwa przy całkowitym wpisie piekarni do rejestru zabytków. Chodzi tutaj o miejsca parkingowe. Nie jesteśmy w stanie ich wybudować, zachowując ściany i stropy, które się sypią – przyznała Beata Kolasa, projekt manager Firma Bouygues Immobiler Polska. - Jesteśmy deweloperem transparentnym, który nie wchodzi w sobotę w nocy i nie burzy zabytków. Chcemy współpracować z konserwatorem zabytków i być może z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jesteśmy w trakcie analizowania tej sytuacji. Komunikacja do tej pory odbywała się za pośrednictwem Facebooka. Nikt do nas nie zadzwonił, nie napisał - podkreśliła.
Propozycja stołecznego konserwatora zabytków
Zdaniem stołecznego konserwatora zabytków Michała Krasuckiego, nadzieję na zachowanie piekarni w całości dają mimo wszystko zapisy planu miejscowego. - Wpis do rejestru mówi o dwóch elewacjach, a plan miejscowy, który jest dokumentem wcześniejszym o "zachowaniu zespołu". Rejestr nie zmienił planu. Pytanie, co jest zespołem? Tylko dwie elewacje czy sięgamy do szerszej definicji? - mówił Krasucki. Wyjaśnił, że te rozbieżności były powodem wystąpienia urzędu miasta do MKiDN o ocenę sytuacji i uchylenie decyzji wojewódzkiego konserwatora zabytków, która dała zielone światło planom dewelopera.. - Jeśli okaże się, że plan jest w tym zakresie nieprecyzyjny, to też będziemy chcieli, żeby był zmieniony - dodał.
Krasucki odniósł się też do wizualizacji przedstawionych przez dewelopera. - Powiem szczerze, że mam trochę dość projektów, które operują fasadami obiektów zabytkowych. Taki fasadyzm mieliśmy na Ząbkowskiej, na Karolkowej, na Wroniej, na Brzeskiej… Tego jest coraz więcej, a to nie jest ochrona całych obiektów - zastrzegł.
Wcześniej, stołeczny konserwator zabytków kilkukrotnie zachęcał wnuczkę Rajcherta, by jej rodzina nie pozbywała się budynku i skorzystała z miejskiego programu dofinansowania dla takich obiektów, stopniowo doprowadzając go do lepszego stanu. - Jestem pierwszą osobą, która będzie rekomendowała, żeby w jak największym zakresie wesprzeć finansowo właścicieli - deklarował. Sugerował nawet, że zabiegałby o stuprocentową dotację. W ten sposób, właściciele mogliby jednorazowo otrzymywać środki rzędu 500 tysięcy złotych. Krasucki zwracał uwagę, że co roku odbywają się dwie tury programu, więc oznacza to szansę na uzyskanie miliona złotych rocznie.
Mączewska oceniła pomysł Krasuckiego jako nierealny. Wtórowało jej kilka osób z tłumu. - Moja mama ma 94 lata. Ciocia ponad 80. Ja sama skończę w tym roku 70 lat. Wymagałoby to ode mnie wielkiej energii, żeby przez kolejne lata prowadzić tę walkę - stwierdziła.
Okrągły stół w sprawie piekarni Rajcherta
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Mateusz Szmelter / tvnwarszawa.pl