Policja otrzymała zgłoszenie: ktoś próbował przejechać mężczyznę z dzieckiem. Gdy przybyli na miejsce, potraktował ich gaśnicą. Ci użyli gazu. Agresor próbował uciekać, dlatego ściągnięto posiłki. Ostatecznie w operacji jego obezwładniania uczestniczyło ośmioro policjantów. Nagranie z akcji pojawiło się w sieci i wywołało pytania o zachowanie policji.
Nagranie z ulicy Wiślickiej na Ochocie pojawiło się w poniedziałek wieczorem na facebookowej grupie "Nasz Rakowiec". Widzimy na nim policjanta i policjantkę, którzy stoją na ulicy, przy aucie z otwartymi drzwiami. W pewnym momencie kierowca siedzący w samochodzie kilkukrotnie uruchamia w ich kierunku gaśnicę. Funkcjonariusze odskakują, mężczyzna wychodzi z auta, agresywnie wymachuje rękoma. Policyjna załoga ustawia agresora twarzą do auta i próbuje obezwładnić, ale ten wyrywa się i zaczyna uciekać.
Policjantka rusza za nim, policjant idzie w drugą stronę.
Dalej widzimy, jak mężczyzna leży na plecach i próbuje kopać policjantkę, prawdopodobnie dostaje w twarz gazem. Próbuje wstać z chodnika, wtedy kobieta kopie go w okolice żeber. Przybiega jej kolega, ale napastnik wciąż zachowuje się agresywnie i nie pozwala powalić się na brzuch ani unieruchomić nóg.
Nadjeżdża kolejny radiowóz, z którego wyskakuje dwóch funkcjonariuszy. Oni też próbują obezwładnić mężczyznę, jeden z nich uderza agresora w głowę, w okolicy ucha, ale ten nadal się wyrywa. Dochodzi do szamotaniny. Na miejscu pojawiają się czterej kolejni policjanci. Dopiero wtedy, kiedy na miejscu jest już ośmioro policjantów, udaje się obezwładnić napastnika.
"Miał jechać po chodniku i próbować przejechać mężczyznę"
Pytamy policję o okoliczności zdarzenia. - Zaczęło się od tego, że dostaliśmy zgłoszenie, że kierowca hyundaia miał jechać po chodniku i próbować przejechać mężczyznę z dzieckiem. Ojciec z synem zdołali uciec i schronili się przy schodach prokuratury na Wiślickiej. Mężczyzna wezwał patrol, który pojawił się na miejscu po około czterech, pięciu minutach - relacjonuje rzecznik Komendy Stołecznej Policji Sylwester Marczak.
Jak zaznacza, na początku interwencja była spokojna, policjanci rozmawiali z mężczyzną: - W pewnym momencie on użył wobec nich gaśnicy, w związku z czym funkcjonariusze odpowiedzieli środkami przymusu bezpośredniego - siłą fizyczną, gazem i paralizatorem. Należy zwrócić uwagę, że on cały czas zachowywał się bardzo agresywnie i pomimo zdecydowanych działań policjantów jego agresja się nie zmniejszała - wciąż atakował i wyzywał policjantów. Jego zachowanie było tak agresywne, że trzeba mu było nałożyć kask, a w szpitalu dostał zastrzyki uspokajające, które i tak niewiele dały.
- To 36-letni obywatel Ukrainy, czynności z nim nadal trwają. Pobraliśmy mu krew do badania. Biorąc pod uwagę jego zachowanie, podejrzewamy, że mamy do czynienia z osobą pod wpływem środków odurzających. Musiało przytrzymywać go kilku funkcjonariuszy i to jest charakterystyczna rzecz w przypadku osób pod wpływem środków odurzających, że często nie wystarczą dwie czy trzy osoby do opanowania takiej osoby - wyjaśnia rzecznik KSP.
"Policjanci mogą używać kopnięć i uderzeń"
Komentujący wpis mieszkańcy zwracają uwagę na bardzo dużą agresję służb w czasie interwencji - to, że policjantka kopnęła mężczyznę leżącego na ziemi, a inny funkcjonariusz uderzył go ręką w głowę. - Gdy mamy do czynienia z osobą agresywną, policjanci mogą używać kopnięć i uderzeń, żeby być skutecznymi. Zwróćmy uwagę, że mimo że ten mężczyzna leżał na ziemi, to wciąż kopał policjantkę - zauważa nasz rozmówca z KSP.
Marczak ma też apel do wszystkich osób, które komentują w internecie użycie siły fizycznej przez policjantów: - To najczęściej są osoby, które jedynej siły fizycznej używają do wbijania klawiszy na klawiaturze. Środki przymusu bezpośredniego nigdy nie będą wyglądały ładnie, bo to nie jest hollywoodzki film. Najważniejsze, że policjanci bardzo szybko stawili się na miejscu, gdzie pomocy wymagał mężczyzna z dzieckiem i byli nieustępliwi wobec agresora - pomimo że zostali zaatakowani, to do samego końca robili wszystko, żeby zatrzymać mężczyznę - podsumowuje Marczak.
Jak ustaliliśmy, ojcu i jego siedmioletniemu synowi nic się nie stało.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Nasz Rakowiec, Facebook