Cel - jak na tamte czasy - był wielki. Generał Ludomir Rayski zaproponował młodemu wtedy lotnikowi – Bolesławowi Orlińskiemu, aby dwupłatowym samolotem – bez kabiny i radia – poleciał do Japonii i z powrotem.
- Co pan o tym sądzi? – zapytał.
- Daleko – odpowiedział Orliński. Uśmiechnął się. Rękawicę podniósł.
Start: lotnisko na Polu Mokotowskim
Orliński początkowo miał wyruszyć z Paryża. Ale pojawiły się problemy. Trzeba było zmienić maszynę i miejsce startu.
Wybór padł na dwupłatowy Breguet XIX: samolot z odkrytą kabiną, bez radia czy pilota automatycznego.
Na miejsce startu wybrał Warszawę. I zdecydował, że poleci z mechanikiem – Leonardem Kubiakiem. Przygodę rozpoczęli w sierpniu, z ówczesnego lotniska na Polu Mokotowskim. Padał deszcz, wiało.
Stanisław Błasiak: - Ledwo wystartowali, a chmury sięgały już wież kościołów.
Do pokonania mieli ponad 26 tysięcy kilometrów, z kilkoma międzylądowaniami. A lecieli po rekord.
Awaryjne lądowanie na wyspie
Do Tokio lot poszedł gładko. Problemy rozpoczęły się podczas powrotu do Polski. Pierwsze - tuż po podniesieniu się maszyny z płyty w Japonii.
Stanisław Stasia: - Tuż po starcie wiatr się zmienił, Orlińskiemu i Kubiakowi cudem udało się znaleźć małą wysepkę, na której można było wylądować.
Kubiak zerknął na mapę i krzyknął do Orlińskiego: tam coś jest.
I wylądowali. - Gdyby nie to, to by się utopili – twierdzi Błasiak.
Bo przecież Orliński i jego towarzysz nie mieli też spadochronów czy kamizelek ratunkowych.
Pęknięte śmigło, urwane skrzydło…
Kolejne problemy na Syberii. Już na ziemi. Była ładna pogoda. Orliński zakotwiczył samolot i poszedł na spacer. Kiedy wrócił – samolot miał uszkodzone skrzydło. Już chcieli wracać pociągiem. Skrzydło jednak z grubsza naprawili i tak lecieli ostatnie siedem tysięcy kilometrów.
Na mokotowskie lotnisko dotarli po niespełna miesięcznej podróży: z zatartym silnikiem, obciętym skrzydłem i pękniętym śmigłem.
Stanisław Błasiak: - Oceniono, że 20 minut dłużej mogliby lecieć niż po wylądowaniu. To cud, że im się udało.
Za swój przelot Orliński otrzymał od miasta działkę przy Racławickiej 94 przy forcie Mokotów, gdzie postawił swój dom.
Dziś wisi upamiętniająca lotnika tablica. Dom jest właśnie w remoncie.
Powtórzą legendarny lot
Teraz, po 93 latach, 12-osobowa załoga pod okiem pilota Romualda Koperskiego postanowiła upamiętnić historyczny lot Orlińskiego.
- Dzisiaj jest bardzo trudno, choćby w przybliżeniu, powtórzyć wyczyn sprzed lat. Świat się zmienił. Technika poszła do przodu, zmieniły się lotniska, wyposażenie samolotów, pomoce nawigacyjne – opisuje Romuald Koperski.
Załoga podjęła jednak wyzwanie. Wybrali samolot - Antonow An-2 - który na co dzień służy do oprysków i wyrzucania skoczków. Ten jednak - ich zdaniem - jest "najbardziej zbliżony" do tego, jakim podróżował Orliński.
- Samolot Antonow An-2 przewyższa swą klasą dwumiejscowy samolot Breguet XIX z odkrytą kabiną i skromnym wyposażeniem nawigacyjno-technicznym. Niemniej jest jedynym ogólnie dostępnym samolotem, który swymi osiągami, wyglądem i prostotą konstrukcji jest porównywalny z samolotem, jakim Bolesław Orliński odbył swoją legendarną podróż do Tokio i z powrotem - twierdzi Koperski.
Załoga wyruszyła we wtorek przed godziną 12 z lotniska na Bemowie. W Warszawie planują ponownie wylądować z końcem czerwca lub na początku lipca.
Romualda Koperski
Romuald Koperski (64 lata) to pilot, podróżnik, pisarz, pilot samolotowy I klasy, dziennikarz, reportażysta i fotograf.
Jest pionierem wypraw samochodowych po rozległych terenach Syberii. Romuald Koperski jest także zawodowym pianistą. W 2010 roku zdobył Rekord Guinnessa, wykonując najdłuższy koncert fortepianowy na świecie, trwający 103 godziny.
Bolesław Orliński
kz/ran