Wipler: nie mam za sobą armii wygłodzonych polityków

Przemysław Wipler o reprywatyzacji
Źródło: Artur Węgrzynowicz, tvnwarszawa.pl

Choć kampanię rozpoczął dopiero miesiąc przed wyborami na prezydenta Warszawy, czuje się gotowy do objęcia tej funkcji. Nie obiecuje darmowej komunikacji publicznej, ani powstania Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Twierdzi, że grubo przepłacamy za Veturilo, a kierowcy są dyskryminowani. Na pytania tvnwarszawa.pl odpowiadał Przemysław Wipler.

Piotr Bakalarski: Dlaczego zainaugurował pan kampanię w tak przewidywalnym miejscu jak plac Bankowy, a nie gdzie indziej, np. na Mazowieckiej?

Przemysław Wipler: Nie było takiej potrzeby, ratusz to bardzo dobre miejsce. Jestem jedynym warszawskim posłem, który nie zagłosował za podniesieniem podatków, zwiększeniem biurokracji czy zadłużenia. To jest moja merytoryczna praca parlamentarzysty i przede wszystkim z tego chciałbym być znany, a nie z tego, że w czasie prywatnym zostałem pobity przez funkcjonariuszy policji i przez ponad rok nie mogę się doczekać upublicznienia monitoringu z tych zdarzeń. W tym roku było kilkadziesiąt przypadków, kiedy ujawniano monitoring mimo toczącego się postępowania. Dlaczego w tym przypadku go nie upubliczniono? Bo widać na nim, jak trzej funkcjonariusze policji łamią prawo, biją parlamentarzystę.

Uderza pan w poważny ton. Ja nie przesądzam o niczyjej winie, chodziło mi raczej o to, że mógłby pan pokazać nieco dystansu do siebie, na prawicy to towar deficytowy…

Sposób, w jaki prowadzę media społecznościowe, a robię to osobiście, pokazuje, że mam dużo dystansu do siebie. Lecz zdradzę, że byli ludzie, którzy namawiali mnie na takie rozwiązania (start kampanii na Mazowieckiej - przyp. red) i muszę przyznać, że poważnie rozważałem to jako jeden z wariantów, ale przeważyły inne racje.

Do PiS-u pan nie wraca? Kamień z serca spadłby prof. Jadwidze Staniszkis, która zawsze pana chwaliła, teraz narzeka, że w otoczeniu prezesa Kaczyńskego sami gamonie. Nie ciągnie tam pana?

Jakiego normalnego człowieka ciągnie do towarzystwa gamoni? W zeszłym tygodniu były dwie sprawy spektakularne, podczas których PiS pokazał, że jest taki jak obecny rząd, a czasem jeszcze gorszy. To było poparcie propozycji rządowej, by zwiększyć ozusowanie umów-zleceń, oraz idiotyczna ustawa, która zabrania niezdrowej żywności w szkołach, a jednocześnie Sejm nie potrafił zdefiniować, co to jest niezdrowa żywność, i zostawił ten problem ministrowi zdrowia, co moim zdaniem jest korupcjogenne i niekonstytucyjne. Byłem jedynym posłem, który głosował przeciwko temu rozwiązaniu.

Trzy tygodnie temu PiS, wraz z PO, SLD i PSL, poparło projekt powołania Polskiej Agencji Kosmicznej, czyli znów marnowanie pieniędzy. Bliskość i konwergencja programowa są dla mnie na tyle przerażające, że Bogu dziękuję, że nie muszę się za te wszystkie projekty tłumaczyć wyborcom, bo po prostu bym nie potrafił.

Dlaczego prawicowy wyborca miałby zagłosować na Wiplera, a nie na Sasina? To uczciwy facet, ma doświadczenie jako urzędnik państwowy, konserwatysta, stoi za nim potężna partia. W czym pan jest lepszy?

Jacek Sasin ma całkiem inną wizję Warszawy, wizję, która bardzo mało różni się od tego, co robi Hanna Gronkiewicz-Waltz. To jak z wizją PiS-u rządzenia Polską - wystarczy, że zamienicie tych nieuczciwych, co rządza teraz Polską, na nas uczciwych i będzie dobrze. Sasin sam na siebie nie będzie mógł zagłosować, bo nie mieszka w Warszawie, nie płaci tu podatków. To dla części wyborców są istotne argumenty, że ktoś chce kierować wspólnotą, a nie jest jej członkiem. Nie chodzi o to, czy jest urodzony w Warszawie czy nie, on po prostu wybrał płacenie podatków gdzie indziej i swoje centrum interesów życiowych ma poza Warszawą - w Ząbkach. Ale to jest kwestia poboczna.

Jeżeli chodzi o kwestie merytoryczne - ja jestem za małym miastem, małym pod względem liczby urzędników. Ja w przeciwieństwie do Jacka Sasina czy Hanny Gronkiewicz-Waltz nie mam za sobą armii wygłodzonych albo spasionych polityków, których trzeba wyżywić na poziomie burmistrzów, wiceburmistrzów, radnych, pracowników spółek komunalnych, pracowników Ratusza itd . Pisowcy chcą po prostu wymienić ekipę biurokratyczną na swoich. Ja bym chciał, żeby liczba osób pracujących ratuszu zmniejszyła się o połowę, żeby politycy w dużo mniejszym stopniu decydowali, w jaki sposób są wydatkowane pieniądze. Warszawa bardziej gospodarna, mniej polityczna, nietraktowana jako zaplecze finansowo-logistyczne dla robienia dużej polityki - bo tak jest traktowana przez główne partie polityczne.

Jakieś zaplecze trzeba mieć, jak chce się rządzić. Ma pan już kandydatów na wiceprezydentów w swoim otoczeniu?

Mam. Pracowałem w największych firmach doradczych, zarządczych i prawnych w Polsce. Będę sięgał po ludzi, którzy nie są politykami. Są ludzie, którzy z przyjemnością będą pracowali ze mną. Ale nie dzielimy skóry na niedźwiedziu, na razie nie ma co epatować tymi nazwiskami. Jeśli będzie druga tura, to przedstawię swoją drużynę. Teraz byłoby to przedwczesne.

Druga tura jest realna?

Moim zdaniem wszystko jest możliwe, na tym polega piękno polityki. Jest pod tym względem bardziej nieprzewidywalna niż piłka nożna - przypomnę tu ostatni mecz z Niemcami. Kilka tygodni temu Radosław Sikorski był bardzo silnym politykiem, teraz pytaniem nie jest czy, ale kiedy przestanie być marszałkiem Sejmu. Takich rzeczy jak afera taśmowa, hazardowa, gruntowa, które wstrząsają polityką, nie da się przewidzieć. Jestem alternatywą dla wyborców, którzy głosowali na partię Donalda Tuska i Ewy Kopacz, kiedy głosili niskie i proste podatki, i dla tych ludzi, którym podobało się w PiS-ie to, że zlikwidował trzecią stawkę podatku PiT oraz podatek od spadków i darowizn, że obniżył składkę rentową. Takiej Platformy i takiego PiS-u już nie ma, a w Warszawie jest duża liczba wyborców, którzy szukają alternatywy.

Rozenek chce darmowych biletów dla dzieci i młodzieży do 18. roku życia, Sasin wręcz dla wszystkich. Żeby ich przebić, musiałby pan zapowiedzieć, że będzie każdemu dopłacać do biletu.

Ci dwaj kandydaci nie uwzględnili, że warszawiacy są bardzo zdroworozsądkowi. To ludzie, którzy musieli ciężko pracować na to, że w Warszawie żyje się tak dobrze. Oni wiedzą, które obietnice są realne, a które nie. Ja nie zamierzam się licytować na populizm.

A pan jako wolnorynkowiec uważa, że system komunikacji publicznej powinien się samofinansować? Innymi słowy, czy bilety powinny być droższe?

Nie. Dobre zarządzanie transportem publicznym jest dużym wyzwaniem, bo Warszawa wydaje na niego tyle co pięć kolejnych miast w Polsce. Dopłaty do transportu publicznego plus wydatki inwestycyjne to 5 mld złotych na prawie 14 mld ogółu wydatków miasta. Transport powinien być organizowany efektywniej. Pól do optymalizacji kosztów jest bardzo dużo.

Proszę o konkrety.

Będziemy wkrótce prezentowali kompleksowy plan transportowy dla Warszawy. Rozbiłem swoją kampanię na 21 postulatów, nie zacząłem od prezentacji całego programu, on będzie podsumowaniem. Plan dla transportu będzie jednym z jego ważniejszych punktów.

Przemysław Wipler o budżecie obywatelskim

Jak się panu podoba budżet obywatelski?

Chciałbym go radykalnie zwiększyć przez przekazanie prawie wszystkich środków wydawanych dziś na kulturę i sport do tej puli. Z obecnych 50 mln byłby wzrost do 400 mln złotych. Urzędnicy zajmowaliby się tylko sprawdzeniem, czy wniosek spełnia formalne wymogi, jeśli nie - pomagaliby w uzupełnieniu braków, a mieszkańcy w głosowaniu internetowym i tradycyjnym głosowaliby na to, jakie projekty dostaną finansowanie. To z jednej strony odpolityczniałoby wydatki na kulturę i sport oraz aktywizowałoby obywatelsko. Nadzór nad wydatkowaniem środków sprawowałaby instytucja powołana przez przedstawicieli wszystkich warszawskich szkół wyższych (publicznych i prywatnych). Budżet jest ograniczony, na wszystkie słuszne i ciekawe inicjatywy nie starczy pieniędzy. Niech decydują warszawiacy.

Dla osiedlowych bibliotek czy klubów sportowych stawiających na niszowe dyscypliny oznaczałoby to de facto likwidację. Ma pan tego świadomość?

Moim zdaniem powinniśmy mieć tutaj zaufanie do warszawiaków. Każdy mógłby poprzeć jeden projekt, jestem przekonany, że miejsca, które są cenne i żywe, ocalałyby. Są instytucje utrzymywane z budżetu, które są martwe. Dają komuś zatrudnienie i niewiele się w nich dzieje, a są miejsca niedofinansowane, choć dzieją się tam fantastyczne rzeczy. Uruchomienie demokracji bezpośredniej, czyli dużego budżetu obywatelskiego, to jest szansa, że krew (pieniądze miasta) płynie tam, gdzie są realne potrzeby mieszkańców.

Jak planować program domu kultury, będąc co roku w takiej niepewności?

Z tym boryka się każda fundacja i każde stowarzyszenie, które korzysta w Polsce ze środków publicznych. Moim zdaniem to jest fair, żeby także urzędnicy zabiegali atrakcyjnością programu o odbiorców. Oni i tak mają dużą przewagę nad wieloma stowarzyszeniami i fundacjami , bo mają majątek, nie muszą wynajmować sal, to im ułatwia konstruowanie oferty, już na wejściu są tańsi. Tu działa ekonomia i zdrowy rozsądek, pojawia się filozofia zabiegania o względy warszawiaków.

Jak w tej filozofii mieszczą się takie sprawy jak budowa Muzeum Sztuki Nowoczesnej?

To projekt o charakterze ogólnokrajowym, moim zdaniem w obecnej sytuacji ekonomicznej Warszawy są sprawy zdecydowanie ważniejsze. Biorąc pod uwagę konieczne nakłady, to jest wyzwanie dla władz państwowych, ministerstwa kultury. Nie będę składał obietnic, z których uczciwym dotrzymaniem byłby problem. W obecnej sytuacji materialnej Warszawy to nie jest pierwsza potrzeba ani coś, co w krótkim czasie może zakończyć się sukcesem.

A Warszawa atrakcyjniejsza turystycznie nie byłaby bogatsza?

Warszawa nie jest miastem turystycznym w takiej skali jak Kraków, Gdańsk czy Wrocław. To jest miasto dużego biznesu, poważnych usług bankowo-finansowych, centrum gospodarczym kraju. W pierwszej kolejności powinniśmy myśleć o ludziach, którzy tu mieszkają, nie o turystach.

Bankierzy do muzeów nie chodzą?

Oczywiście, że chodzą. Pozostawiałbym tu dużo miejsca dla prywatnej inicjatywy. Mamy w Polsce nieporównywalne lepsze możliwości, jeśli chodzi mecenat, niż 10, 15 czy 20 lat temu. Istnieją prywatne teatry, idziemy w tę stronę.

Przemysław Wipler o dyskryminacji kierowców

Kiedy pańscy kontrkandydaci mówią o mieście bardziej przyjaznym pieszym i rowerzystom, pan twierdzi, że dyskryminowani są kierowcy. Pan tak na poważnie?

Oczywiście. Jestem kierowcą. Uważam, że polityka zwężania ulic to polityka doprowadzania centrum miasta do zawału. Były problemy z funkcjonowaniem ulicy Świętokrzyskiej przed jej zwężeniem, tam prawie zawsze był korek, zwłaszcza w porannym i popołudniowym szczycie. Jej zwężenie sprawiło, że jest zupełnie nieprzejezdna. Do tego zwężanie ulic jest połączone z likwidacją miejsc parkingowych. Miały być budowane podziemne parkingi w partnerstwie publiczno-prywatnym, nie powstał żaden. A do tego buspasy, które poważnie utrudniły dojazd do Warszawy.

Panie pośle, w centrum takiego miasta jak Warszawa nie ma takiej liczby miejsc parkingowych, która by wystarczyła. Nie ma takiej szerokości drogi, która by się nie zakorkowała, a autostrady przez środek miast się nie sprawdziły.

Nikt nie planuje autostrad przez środek miasta, byłoby to idiotyzmem. Takim idiotyzmem jest też wpuszczanie ogólnopolskiego ruchu tranzytowego w Dolinkę Służewiecką, na której brak jest czterech wiaduktów i na czterech światłach korkuje się jedna z głównych arterii Warszawy przez to, że inwestycje lokalne nie zostały sprzęgnięte z ogólnopolskimi.

A co dzieje się w miejscu zwanym "mordorem ", czyli na Służewcu Przemysłowym? Pracuje tam 80 tys. osób, a wkrótce ta liczba zwiększy się do 100 tys. Muszą być rozsądne rozwiązania z zakresu transportu publicznego, niemniej nie wszyscy mogą sobie pozwolić na korzystanie tylko z niego. Ja jestem ojcem piątki dzieci, dla mnie rower nie jest rozwiązaniem, gdy mam z nimi przejechać z Wawra. W tej sytuacji rodzinnej auto jest podstawowym środkiem transportu.

Zresztą wiemy, że nie byłoby rozsądne nadmierne rozbudowywanie transportu w całej Warszawie. Wawer jest dużą dzielnicą o małej gęstości zamieszkania. Jest jasne, że będą takie dzielnice, w których optymalnym rozwiązaniem będzie transport prywatny.

I znów pan idzie pod prąd! Kontrkandydaci - ścieżki rowerowe, uspokojony ruch, Wipler - wielopoziomowe skrzyżowania, szerokie jezdnie, likwidujemy buspasy…

Wielopoziomowe skrzyżowania to jedyne rozwiązanie tego zawału, który ma miejsce w Dolince Służewieckiej. Nie da się w inny sposób tego zlikwidować…

Zapraszam pana na węzeł Marsa - trzypoziomowe skrzyżowanie, na którym ciągle jest korek.

Znam je doskonale, wielokrotnie stałem w tym korku. On wynika z tego, że inwestycja jest nieskończona, bo miasto poległo na wywłaszczeniach. Jeżeli mamy trzy pasy, które zwężają się w jeden, to musi być zawał.

Nie przyłącza się pan także do chóru krytyków reprywatyzacji. Nie boli to pana, kiedy co chwilę dowiadujemy się, że miasto traci kolejny plac zabaw, boisko czy skwer, bo pojawił się tzw. spadkobierca?

Oczywiście, że boli, ale beneficjentką i odpowiedzialną za to szmalcownictwo, które ma miejsce w Warszawie, jest Hanna Gronkiewicz-Waltz. Jej mąż brał udział w jednym z najbardziej spektakularnych procesów reprywatyzacyjnych - słynna sprawa kamienicy przy Noakowskiego 19. A pani prezydent jest wiceprzewodniczącą partii , która od siedmiu lat rządzi naszym krajem i miała co najmniej siedem lat na uchwalenie ustawy reprywatyzacyjnej. Hanna Gronkiewicz-Waltz nie skorzystała z narzędzi, które daje jej prawo cywilne. Jej urzędnicy mogliby występować o zostawanie kuratorami tych osób, które są zaginione. Wtedy nie byłoby sytuacji, kiedy kuratorem osoby, która gdyby żyła, miałaby 127 lat, zostaje kancelaria prawna nie mjąca żadnego pełnomocnictwa. W tym momencie, działając w interesie publicznym, mogliby to robić urzędnicy pani prezydent.

Czyli urzędnicy mają wchodzić w rolę tych, jak pan to ujął, szmalcowników?

Mogliby wchodzić w rolę kuratorów, aby zabezpieczyć ich (spadkobierców - przyp. red) interesy na wypadek, gdyby się odnaleźli, do czasu uchwalenia ustawy reprywatyzacyjnej. Powiedzmy sobie szczerze - to, co się dzieje w Warszawie, jest także pochodną tego, jak została przeprowadzona transformacja ustrojowa. Mienie zagrabione przez państwo polskie w okresie komunistycznym zostało przekazane miastom i nigdy nie dano zadośćuczynienia ludziom, których ordynarnie okradziono. Nigdy też nie zamknięto od strony prawnej możliwości dochodzenia tych roszczeń. Państwo zachowało się jak paser, a z drugiej strony mają miejsca ewidentne nadużycia przy bierności urzędników miasta i polityków rządzących krajem.

Jak z tego wyjść, zakładając, że taka ustawa się nie pojawi w najbliższych latach?

Gdybym był prezydentem Warszawy, to jednym z pierwszych aktów, które bym przeprowadził, byłaby obywatelska inicjatywa ustawodawcza. Stanąłbym na jej czele i zebrał co najmniej 100 tys. podpisów. Jestem pewien, że warszawiacy poparliby tego typu projekt.

Jako entuzjasta wolnego rynku dopuszcza pan jakiekolwiek regulacje w zakresie reklamy wielkoformatowej?

Podstawową formą reakcji mojej jako obywatela i jako konsumenta jest bojkot tych firm, które biorą udział w zaśmiecaniu mojego miasta. Bojkot, czyli reakcja konsumencka na to, w jaki sposób - czasami ordynarny, chamski - Warszawa jest wielkoformatowymi reklamami zaśmiecana. Akceptuję, jeśli reklamy są estetyczne i pomagają w remontach czy utrzymaniu bieżącym kamienic. Na poziomie prawnym nie widzę powodu, żeby uderzać we własność i zmniejszać dochody ludziom, którzy z tych dochodów płacą potem podatki, z których miasto jest finansowane. Inne drogi - efektywnej, rozsądnej, niekorupcyjnej - niż bojkoty konsumenckie nie ma i nie będzie.

Po Zamku Królewskim nie było chyba przykładu dobrej odbudowy przedwojennego budynku. Pan tymczasem chce postawić na nowo Pałac Saski. Pomińmy argumenty historyczno-archtektoniczne. Nie przekonuje pana, że to nie ma sensu ekonomicznego?

Ma. To jest wyzwanie, ale warto je podjąć. Choćby po to, żeby warszawiak, chcąc coś załatwić w urzędzie, wiedział, dokąd ma iść. W tej chwili musi pójść do kilkunastu różnych miejsc. To musi być jedno zwarte miejsce. To kwestia elementarnego zarządzania. Gdy administracja jest rozproszona na kilkanaście budynków, to nie może dobrze działać. Poza tym po zakończeniu budowy II linii metra jest to doskonała lokalizacja dla wszystkich warszawiaków.

Zaraz, zaraz, a ci, którzy przyjadą samochodami? Tam podziemnego parkingu pan nie wybuduje.

Ale najbliższy będzie niedaleko, na placu Powstańców Warszawy. Będą też inne parking podziemne, z których metrem można dojechać do stacji Świętokrzyska, a stąd jest raptem kilkaset metrów do przyszłego Pałacu Saskiego.

Jest pan krytykiem rowerów Veturilo. Dlaczego?

To, w jaki sposób została przeprowadzona sprawa rowerów Veturilo, skupia jak w soczewce niegospodarność naszego miasta. Wyciągnąłem umowy na miejskie rowery w Poznaniu i Wrocławiu - tam nie dopłacają ani złotówki do tego systemu. Warszawa dopłaca 475 tys. miesięcznie za te same rowery. Za te pieniądze można by rozdać 2 tys. rowerów co miesiąc. Podstawowe pytanie: dlaczego w Poznaniu można było zbudować sieć rowerów bez dopłaty ani złotówki? Dlaczego to samo udało się we Wrocławiu, a w Warszawie dopłacamy 233 zł miesięcznie do każdego roweru? Dodam jeszcze, że właścicielem rowerów Vetrilo jest spółka CAM Media , której prezesem jest niejaki "Siwy" znany z taśm "Wprost ", czyli człowiek, który wymieniał się zegarkami z ministrem Nowakiem. To dobre pytanie do Hanny Gronkiewicz-Waltz - czy ona przynajmniej wie, kto tutaj dostał w prezencie zegarek albo czy bez zegarka miasto poszło w taką niegospodarność.

Rozmawiał Piotr Bakalarski

WKRÓTCE OPUBLIKUJEMY KOLEJNE WYWIADY Z KANDYDATAMI NA PREZYDENTA WARSZAWY

Czytaj także: