Odłamki pocisku podziurawiły mu auto. Przejechał nim półtora tysiąca kilometrów. "W Mariupolu już prawie nic nie zostało"

Pan Oleksandr uciekł wraz rodziną z Mariupola zniszczonym przez pocisk samochodem
Uszkodzone auto znajduje się na Grochowie
Źródło: TVN24
Reporter TVN24 dotarł do właściciela auta, podziurawionego odłamkami rosyjskiego pocisku. Samochód znajduje się na Grochowie, pan Oleksandr przyjechał nim z rodziną z Mariupola. - Tam już nie ma powrotu - mówi mężczyzna.

W niedzielę opisaliśmy na tvnwarszawa.pl historię samochodu z ukraińską rejestracją i zniszczonym tyłem. Zdjęcia stojącego na jednym z parkingów na Grochowie auta obiegły media społecznościowe. Reporter TVN24 Paweł Łukasik rozmawiał z właścicielem pojazdu, panem Oleksandrem, który uciekł autem z oblężonego Mariupola. Do Warszawy przyjechał kilka dni temu z żoną i teściem, do studiującej w Warszawie córki.

Dwa miesiące ukrywali się w piwnicy

Mężczyzna opisał, jak doszło do uszkodzenia auta. - Dwudziestego czwartego lutego zaczęła się wojna. Przez dwa, trzy dni chodziliśmy do pracy, a potem już siedzieliśmy w piwnicy, tylko czasem wychodziliśmy. Nie mieliśmy żadnych informacji - opowiadał pan Oleksandr.

W piwnicy rodzina ukrywała się przez około dwa miesiące. - W piwnicy mieliśmy wino, kartofle, wcześniej kupiłem kaszę, więc były zapasy. Nie było wody, gazu i prądu - opowiadał. Posiłki przygotowywali na kuchence lub stawiali garnek na cegłach. Gotowali głównie zupy, kaszę i kartofle. Mięsa nie było. - W naszym domu były trzy rodziny, dzieci w wieku od półtora roku do sześciu lat, trzeba było je wykarmić. Rano przygotowywaliśmy im jedzenie, między ostrzałami - relacjonował mężczyzna.

I dodał, że zanim jemu i jego rodzinie udało się wyjechać, samochód został zniszczony przez pocisk z wyrzutni grad, który spadł tuż obok garażu. Odłamki trafiły między innymi w drzwi i tylną część auta. Na szczęście silnik ocalał. - Bak był uszkodzony. Skleiłem go żywicą epoksydową, wymieniłem przewody, wymieniłem żarówki i w drogę - powiedział.

"W Mariupolu już prawie nic nie zostało"

Paweł Łukasik dopytywał, jak obecnie wygląda Mariupol. - Widok jest przerażający, zgliszcza. Jak trafili w pierwsze piętro, walił się cały blok - opowiadał pan Oleksandr. - W Mariupolu już prawie nic nie zostało. Mówią o nim "Stalingrad" - dodał.

Mówił również, że w mieście zostali głównie starsi ludzie, bo mieszkańcy, którzy mają dzieci, starają się wyjechać. - My mamy samochód, więc zabraliśmy naszego dziadka - powiedział.

Zapytany o to, co dalej, pan Oleksandr odpowiedział: - Szukamy pracy, mieszkania, bo tam już nie ma powrotu. Jesteśmy lekarzami, jak będzie możliwość, będziemy tutaj szukać pracy.

Czytaj także: