Miał "ujarzmić Warszawę" i zdyskredytować podziemie w oczach ludności cywilnej. Został zlikwidowany przez oddział specjalny Kedywu Komendy Głównej Armii Krajowej. Dowódca SS i policji dystryktu warszawskiego Franz Kutschera, zwany "katem Warszawy", zginął 76 lat temu.
Sobotnie uroczystości w rocznicę zamachu na Kutscherę rozpoczęły się przed południem przy kamieniu pamiątkowym poświęconym żołnierzom specjalnego oddziału Kedywu Komendy Głównej AK "Pegaz" w Alejach Ujazdowskich. Z tej okazji pojawiła się tam makieta przedstawiająca rekonstrukcję zamachu.
- To było wykonanie wyroku śmierci na zbrodniarzu, który chciał - tak jak jego współtowarzysze z Narodowo-Socjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej - aby Polska nigdy nie zmartwychwstała, by nigdy nie podniosła się z grobu. Ci, którzy wtedy tej akcji dokonali, tu w Alejach Ujazdowskich pokazali, że nie ma takiej sytuacji, która by Polskę złożyła do grobu. [Pokazali - red.], że Polska żyje i żyć będzie w sercach i umysłach patriotów - mówił szef Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Józef Kasprzyk.
Jak podkreślono podczas uroczystości, zabicie Franza Kutschery 1 lutego 1944 roku było dla Niemców ogromnym zaskoczeniem. Sposób i dynamika przeprowadzenia akcji spowodowały, że podejrzewali oni, iż jej wykonawcami byli członkowie pododdziału komandosów przeszkolonych w Anglii i zrzuconych na teren Polski. Tymczasem wszyscy uczestnicy akcji byli żołnierzami wyszkolonymi w warunkach konspiracyjnych.
Akcja w "jaskini lwa"
- Misję "ujarzmienia Warszawy" Franzowi Kutscherze powierzył w 1943 roku Heinrich Himmler. Taktyka "kata Warszawy" polegała na tym, by wbić klin pomiędzy podziemie a ludność cywilną. Nasiliły się więc łapanki uliczne i publiczne egzekucje. Chciał za to obwinić podziemie i pokazać, że jeżeli ludność cywilna przestanie ich wspierać i zacznie współpracować z okupantem, wydając między innymi członków podziemia, wtedy łapanki i egzekucje ustaną - wyjaśnia Robert Hasselbusch z Muzeum Więzienia Pawiak.
Jak zaznacza, w związku z tymi działaniami Polskie Państwo Podziemne wydało na Kutscherę wyrok śmierci. - Rozpracowanie go trwało około 40 dni. Ustalono, że zamieszkuje w willi w alei Róż i codziennie rano o 9 wyjeżdża do swojej siedziby w Alejach Ujazdowskich. Podziemie zdecydowało, by zamach zorganizować przy tej okazji, przed siedzibą dowódcy SS i policji dystryktu warszawskiego, gdzie urzędował. Akcja odbyła się więc w samej "jaskini lwa" - podkreślił Hasselbusch.
- W wyniku tej akcji nie tylko zlikwidowano "kata Warszawy", ale również, jak pisano w podziemnych meldunkach, strach wśród okupantów sięgnął zenitu, ponieważ wcześniej likwidowano różnych oprawców, ale o niższych rangach, a tutaj został zlikwidowany generał SS, czyli osoba z samego szczytu. Skoro więc podziemie go zlikwidowało, to nikt z okupacyjnych władz nie mógł się czuć bezpieczny. Okupantowi nie udało się też wbić klina pomiędzy ludność cywilną a podziemiem. Skończyły się mające wywoływać psychologiczny efekt terroru publiczne egzekucje, wciąż się oczywiście odbywały, ale w ruinach getta - dodał.
Represje i terror
Franz Kutschera był znienawidzony przez mieszkańców okupowanej stolicy. Od objęcia urzędu zaostrzył represje, którymi chciał złamać warszawiaków. Wzrosła liczba łapanek. Ich ofiary były przewożone na Pawiak, skąd trafiały do obozów koncentracyjnych lub były rozstrzeliwane w różnych miejscach Warszawy.
Wyrok na "kata Warszawy" wydał szef Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej, płk August Emil Fieldorf "Nil". W akcji uczestniczyło 12 osób: Bronisław Pietraszewicz "Lot" - dowódca, Stanisław Huskowski "Ali", Zdzisław Poradzki "Kruszynka", Michał Issajewicz "Miś", Marian Senger "Cichy", Henryk Humięcki "Olbrzym", Zbigniew Gęsicki "Juno", Bronisław Hellwig "Bruno", Kazimierz Sott "Sokół", Elżbieta Dziębowska "Dewajtis", Anna Szarzyńska-Rewska "Hanka" i Maria Stypułkowska-Chojecka "Kama".
Zamach
Znak do rozpoczęcia akcji, sygnalizujący wyjście Kutschery z domu w Alei Róż, dała "Kama". Kutschera miał do przejechania zaledwie 140 metrów - tyle dzieliło jego dom od dowództwa SS. Gdy dojeżdżał do bramy pałacu, drogę zajechał mu samochód kierowany przez "Misia". Kierowca Kutschery zwolnił, chcąc przepuścić intruza. Zwolnił również "Miś" i zatrzymał wóz. W chwili, gdy Niemiec usiłował go wyminąć, ruszył ponownie, blokując auto szefa SS. Do zatrzymanego wozu podbiegli "Lot" i "Kruszynka". Z odległości metra otworzyli ogień w kierunku Kutschery i ranili go. Równocześnie na stanowiska wybiegł zespół ubezpieczający, a stojące na ulicy Chopina samochody "Sokoła" i "Bruna" cofnęły się do skrzyżowania Alej Ujazdowskich z aleją Róż.
Kutscherę dobił "Miś", który wyskoczył z wozu i strzałami z pistoletów wspierał osłonę akcji. Niemcy otworzyli ogień z siedziby dowództwa SS i wszystkich okolicznych budynków. Ich kule raniły w brzuch "Lota" i "Cichego", a także "Olbrzyma". Niegroźny postrzał w głowę dostał "Miś", który wraz z "Kruszynką" wyciągnął ciało Kutschery z wozu i w pośpiechu szukał przy zabitym dokumentów. Kiedy nic nie znalazł, zabrał jego teczkę. Pod silnym ostrzałem Niemców uczestnicy akcji wycofali się do samochodów i uciekli wcześniej wyznaczonymi trasami.
W wyniku akcji na Kutscherę śmierć poniosło czterech jej uczestników. "Juno" i "Sokół", otoczeni przez Niemców na Moście Kierbedzia, skoczyli do Wisły, ginąc w jej nurtach. Ciężko ranni "Lot" i "Cichy" zmarli kilka dni po zamachu.
Niemcy w odwecie za zabicie Kutschery nałożyli na Warszawę 100 milionów złotych kontrybucji, a dzień po zamachu, 2 lutego 1944 roku w Alejach Ujazdowskich 21, w pobliżu miejsca przeprowadzenia akcji, rozstrzelali 100 zakładników. Była to jedna z ostatnich publicznych egzekucji przed wybuchem Powstania Warszawskiego.
Źródło: PAP / tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Bundesarchiv