Ratownicy medyczni protestują: blisko połowa karetek nie wyjechała na ulice Warszawy i okolic

Śmigłowiec LPR lądował przy SP 313 na Ursynowie
Minister zdrowia: prowadzimy cały czas dialog ze środowiskiem
Źródło: TVN24
Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami w Warszawie rozpoczął się protest ratowników medycznych. W środę do pracy nie stawiło się wielu z nich i w efekcie - według nieoficjalnych informacji - do pacjentów nie wyjechało co najmniej 40 z 80 zespołów. - I tak będzie przez kolejne sześć dni - zapowiada jeden z ratowników w rozmowie z tvnwarszawa.pl. Z powodu braku karetek do dwóch zdarzeń na terenie stolicy musiał lecieć śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Ratownicy medyczni protestują przeciwko niskim wynagrodzeniom i złym warunkom pracy. Już kilka tygodniu temu ostrzegali, że we wrześniu może dojść do sytuacji, gdy karetki nie wyjadą do pacjentów, bo nie będzie miał kto w nich dyżurować. I jak zapowiadali, tak zrobili - w środę, 1 września do pracy nie zgłosiło się wielu z nich.

- Jesteśmy traktowani jak służby mundurowe, więc protestować nie możemy. Zgłosiliśmy więc swoją niedyspozycyjność - z miesięcznym wyprzedzeniem daliśmy informację, że w tym terminie nie możemy pracować, bo na przykład musimy zająć się swoim zdrowiem - wyjaśnia nam anonimowo ratownik medyczny, który na co dzień jeździ w warszawskim pogotowiu. - I tak, według dyspozytorni, w środę rano nie wyjechały 42 Zespoły Ratownictwa Medycznego.

- I tak będzie przez kolejne sześć dni, chyba że szefostwu uda się przekupić ratowników, bo chodzą słuchy, że będą ich ściągać do pracy, proponując wyższe wynagrodzenie. Na razie jednak konkretów brak - dodaje.

Od innego ratownika, który również chce pozostać anonimowy, słyszymy podobne liczby: - O godzinie 7 brakowało 42 zespołów. Później ta liczba się zwiększyła, bo do godziny 9 ratownicy mają obowiązek pozostania na dyżurze. Po 9 nieaktywne były już 52 zespoły.

Codziennie rejon operacyjny Warszawy i okolic obsługuje w sumie 80 Zespołów Ratownictwa Medycznego. To oznacza, że w środę nie wyjechała ponad połowa karetek. Tymczasem, jak ustalił reporter tvnwarszawa.pl Mateusz Szmelter, do dwóch zdarzeń w pobliżu szkół na Ursynowie przy ulicy Cybisa i Puszczyka musiały przylecieć w środę śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Rzeczniczka LPR Justyna Sochacka potwierdziła, że śmigłowce zostały wezwane, bo brakowało karetek.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

"Wojewoda będzie podejmował działania mające na celu zabezpieczenia zdrowia i życia mieszkańców

Tymczasem z informacji, które przekazała nam później rzeczniczka wojewody mazowieckiego Ewa Filipowicz. wynika, że zespołów, które nie wyjechały w środę do pracy, jest trochę mniej. - Według stanu na 1 września status niegotowy posiada 31 ZRM w rejonie operacyjnym obejmującym Warszawę i okoliczne powiaty, w rejonie operacyjnym obejmującym między innymi Radom - pięć ZRM. W związku z absencją personelu działania ZRM zabezpieczają załogi z innych rejonów - przekazała.

Dodała, że Wojewódzki Koordynator Ratownictwa Medycznego w razie potrzeby dokonuje odpowiedniego rozmieszczenia zespołów, tak aby w każdym miejscu zabezpieczyć świadczenia. - W realizacji świadczeń uczestniczą też zespoły współpracujące z państwowym systemem ratownictwa. Dzięki podjętym działaniom świadczenia są udzielane na bieżąco mieszkańcom. Od rana nie obserwuje się wezwań oczekujących na realizację. Każde zgłoszenie niezwłocznie przekazywane jest do jednostek ratowniczych celem realizacji - przekonywała przedstawicielka wojewody.

I zwróciła przy tym uwagę, że podmiotem odpowiedzialnym za zabezpieczenie medyczne jest dysponent ZRM, czyli "Meditrans". który "jest zobowiązany do udzielania świadczeń zgodnie z umową". - Wojewoda nie jest stroną protestu. Z informacji urzędu wojewódzkiego wynika, że postulaty pracowników są skierowane do "Meditransu" i to on w pierwszej kolejności powinien podjąć działania - dialog ze swoimi pracownikami. W przypadku dalszego niewywiązywania się "Meditrans" ze zobowiązań Wojewoda będzie podejmował działania mające na celu zabezpieczenia zdrowia i życia mieszkańców - zapowiedziała Filipowicz.

Minister zdrowia: cały czas prowadzimy dialog ze środowiskiem

Do protestu ratowników odniósł się też po południu minister zdrowia Adam Niedzielski. - W przypadku ratowników, którzy są zatrudnieni, a nie kontraktowi, nie mamy praktycznie żadnych problemów na linii pracodawca-pracownik. Inaczej sytuacja wygląda w przypadku pracowników kontraktowych. Tutaj są pewnego rodzaju negocjacje, spory z pracodawcami, ale nawet w sytuacji, gdy te spory eskalują, my jesteśmy w stanie zapewnić zespoły, które będą w stanie zapewnić stabilność systemu ratownictwa medycznego. Już angażujemy ratowników ze straży pożarnej - deklarował minister.

Zaznaczył, że ministerstwo "cały czas prowadzi dialog ze środowiskiem": - Jutro chociażby jest spotkanie ratowników z ministrem Waldemarem Kraską, który w ministerstwie odpowiada za obszar ratownictwa medycznego. Przygotowujemy też rozwiązania regulacyjne, bo pracujemy razem ze środowiskiem nad nowym brzmieniem ustawy.

Niedzielski zwrócił uwagę, że często istotą sporu są "zwykłe negocjacje czy dyskusje między pracownikami a pracodawcą". - To nie są też – póki co – żadne zastrzeżenia systemowe, za które odpowiada Ministerstwo Zdrowia, ale niemniej jednak my nad tym pracujemy i razem ze środowiskiem przygotowujemy rozwiązania ustawowe. A bezpieczeństwo pacjentów będzie zagwarantowane - podsumował

Ratownicy odchodzą z pracy

Ratownicy oczekują konkretnych rozwiązań i podwyżek. Choć od czerwca nie dostają już dodatków covidowych, to wciąż ciężko pracują. Jeden z warszawskich ratowników Maciej Koperski w rozmowie z redakcją "Polska i Świat" w sierpniu wskazywał, że często jest to około 350-400 godzin w miesiącu. Podstawowa pensja to dla ratowników po prostu za mało. W Warszawie słyszymy, że ratownik medyczny zarabia średnio 45 złotych brutto za godzinę, rozmówcy programu mówili jednak o 20, 30 paru złotych brutto. Jeden z nich wyliczał: - 34 złote razy etat, czyli 168 godzin daje nam kwotę 5712 złotych. Odejmijmy od tego ZUS, 1300 złotych i podatek. Zostaje nam 3573 złote.

Od tego często muszą jeszcze odjąć koszty odzieży i szkoleń, które muszą ponosić sami - dotyczy to części ratowników, którzy podpisują umowy w ramach prowadzenia własnej działalności gospodarczej. - Ratownicy odchodzą z pracy, rozwiązują umowy albo gruntownie się badają i idą na zwolnienia lekarskie - opisywał sytuację Piotr Dymon, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych. To forma protestu, którego celem jest walka o lepsze warunki pracy i wyższe wynagrodzenia. Ratownicy twierdzą, że zarabiają za mało, choć ich praca wiąże się z narażaniem swojego życia i zdrowia, ponoszą odpowiedzialność za życie całego społeczeństwa.

Powagę sytuacji potwierdzają przykłady z Wrocławia czy Białegostoku, gdzie wielu ratowników kontraktowych już złożyło wymówienia. - Na wypowiedzeniu jest 135 osób i to de facto stanowi dwie trzecie obsad karetek - mówił Paweł Zaworski, ratownik medyczny z Białegostoku.

PRZECZYTAJ TAKŻE: W Bydgoszczy boją się paraliżu, w Poznaniu z trudem dopinają grafik. Protesty ratowników medycznych.

"Meditrans boryka się z coraz większymi problemami finansowymi"

Kiedy w sierpniu stołeczne pogotowie prezentowało 10 nowych karetek, dyrektor stołecznego "Meditransu" Karol Bielski mówił tak o pieniądzach z samorządu: - Dzięki temu możemy realizować inne cele i zadania. Dzięki temu możemy utrzymywać odpowiednio wyższy poziom wynagrodzenia, nie przekazując tych środków na inwestycje, a mogąc je przekazać również na wyższe stawki wynagrodzenia, które w tej chwili wydaje mi się, że są niewystarczające, żeby zrekompensować trudy pracy ratowników medycznych.

Zapytaliśmy wówczas rzecznika "Meditransu" Piotra Owczarskiego, czy to oznacza, że w najbliższym czasie planowane są podwyżki. - "Meditrans" boryka się z coraz większymi problemami finansowymi. Rosnące koszty udzielania świadczeń ratownictwa medycznego przekraczają aktualnie środki otrzymywane z budżetu państwa na ten cel. Wymagania finansowe ratowników medycznych przekraczają nasze możliwości - stwierdził Owczarski.

Dodał, że "walka z pandemią wydrenowała budżet pogotowia do granic". - Tylko w stołecznym pogotowiu ratunkowym walka z pandemią kosztowała budżet ponad 43 miliony złotych i przez wiele miesięcy licznik z kosztami kręcił się jak szalony. Rygorystyczne przestrzeganie reżimów sanitarnych miało swoją cenę. Między innymi na maseczki, kombinezony ochronne, przyłbice, okulary ochronne czy rękawiczki jednorazowe pogotowie wydało już ponad 43 miliony złotych. Dla porównania zakup 29 supernowoczesnych ambulansów pochłonął prawie 17 milionów złotych - argumentował Owczarski.

Zaznaczył też, że "Meditrans" może poruszać się jedynie w ramach budżetu, który otrzymuje od państwa: - Nasz budżet jest zatwierdzany przez Ministerstwo Zdrowia i dopóki Ministerstwo Zdrowia nie przekaże nam dodatkowych środków z przeznaczeniem na wypłatę wyższych wynagrodzeń - mimo szczerych chęci - nic nie możemy zrobić. Dyrekcja nie może zadłużyć pogotowia, bo kolejnym krokiem może być jego bankructwo.

Czytaj także: