FILIP ŁOBODZIŃSKI: Znany jesteś jako muzyk, wokalista, autor tekstów. I nagle zapraszany jesteś jako pisarz. Jak się czujesz z tą ksywą "Paweł Sołtys, Pisarz"?
PAWEŁ SOŁTYS: Ciągle się czuję… dziwnie. Chyba jest to słowo odpowiednie. Ja się nie uważam za pisarza. Kiedyś mój tata powiedział, oczywiście powtarzając za kimś, że pisarz, to jest ktoś, kto napisał dwie książki. Bo jedną to każdy o swoim życiu jakoś skleci, jeśli się posługuje językiem na tyle, żeby móc napisać paręnaście zdań. Więc poczekajmy, jeśli wydam drugą książkę, to może się do tego pisarza przyzwyczaję. Na razie ukułem sobie takie stwierdzenie, że ja jestem grajkiem, który wydał książkę.Czy w ogóle pamiętasz taki moment, kiedy uznałeś, że jest sens, żeby tworzyć fabułę, jakąś intrygę, opowieść?
To nie jest tak, że ja w wieku 38 lat, będąc muzykiem, nagle wpadłem na pomysł, że ja napiszę sobie jakieś tam opowiadania. Ja po prostu pisałem opowiadania od dzieciństwa, można powiedzieć od wczesnej młodości. Ja pamiętam, że bardzo chciałem napisać powieść historyczną, mając lat 10 albo 9. Bo mnie bardzo fascynowały powieści historyczne. W ogóle to był dla mnie szczyt literatury. Sienkiewicza kochałem. Ja z kolei chciałem western napisać…
Z kolegą Andrzejem Zalegą zaczęliśmy pisać i ostatnio on gdzieś znalazł zapiski. To było o jakimś Maćku, działo się w czasach bodajże Bolesława Krzywoustego. Po czterech stronach zajęliśmy się czymś innym niestety. A poważnie mówiąc, opowiadania sobie pisałem całe życie. Na początku raczej gorsze. Potem może z czasem trochę lepsze, bo człowiek nabiera jakiejś wprawy. Natomiast będąc dorosłym człowiekiem wysyłałem je przyjaciołom. Trochę bez mojej wiedzy znalazły się na biurku u Łukasza Najdera, czyli redaktora prozy polskiej Wydawnictwa Czarne. My się znamy oczywiście, ale nie wiedziałem, że ma to opowiadanie. On do mnie zadzwonił i powiedział, że "jakby tam wyrzucić pewną część, połowę poprawić, to może byśmy wydali". No i tak się to odbyło za moimi plecami. Ja bym chyba nie miał śmiałości. Ja mam dosyć nabożny stosunek do pisarzy i do literatury.
Nie ta liga?
Wydawało mi się, że "gdzie się będę pchał". Natomiast Łukasz mnie namówił. Podpisałem umowę, wziąłem zaliczkę… A jak się już weźmie zaliczkę, to książkę trzeba skończyć. Jako muzykant, grajek funkcjonujesz jako Pablopavo. Jako autor książki jako Paweł Sołtys. Czym się różnią te dwie osobowości?
Kiedy zaczynałem przygodę z muzyką, wymyśliłem sobie, że tego Pawła Sołtysa ukryję. Że nikt nie będzie wiedział, że Pablopavo to Paweł Sołtys. Natomiast w czasach internetu to jest praktycznie nie do zrobienia. Trzeba by się jakoś bardzo starać. Jednak był Paweł Sołtys. Nie chciałem, żeby wszyscy słuchacze Pablopavo sięgnęli po tę książkę tylko dlatego, że napisał ją Pablopavo. Chciałem troszeńkę to odciąć.Kto jest narratorem tych opowiadań?
Różnie. Jak to już Turgieniew napisał, nie wolno utożsamiać narratora z autorem - to chyba było w "Zapiskach myśliwego”. Więc to nie jestem ja. Często jest to ktoś podobny do mnie. Ma podobne doświadczenia, ma podobną rodzinę. Wspomniałeś, co Twój tata powiedział - o swoim życiu każdy jedną książkę napisze. Do jakiego stopnia ta książka jest o Twoim życiu?
Nie wiem czy chcę odpowiedzieć na to pytanie. Lubisz Danilo Kiša?
Tak.
Ja też. Uważam, że to genialny pisarz. On ma "Cyrk rodzinny” i właściwie to jest o jego rodzinie. Natomiast to jest tak zmitologizowane i tak przetworzone, że właściwie to nie ma znaczenia, że to jest o jego rodzinie. Więc ja chciałbym tak samo. W piosenkach też nie Ty jesteś narratorem?
Różnie. W piosenkach częściej nim bywam. Szczególnie parę, paręnaście lat temu. Teraz trochę próbuję z siebie wyjść. Pojawiają się narratorzy starsi, o innym życiorysie niż ja. Kiedy zaczynałem, przyświecał mi - z jednej strony może punkrockowy, z drugiej może hip-hopowy mit - to ma być prawdziwe, więc to muszę być ja. A potem zrozumiałem, że to może być prawdziwe, kiedy to nie będę ja. To nie jest obowiązek. Szkoła czy podwórko? Więcej Ci dała szkoła czy podwórko?
Bez wątpienia podwórko. Podwórko i biblioteka w domu, bardziej niż szkoła. Bardzo wcześnie zostałem czytelnikiem nałogowym. To znaczy już w wieku siedmiu lat. Pamiętam, że na pierwsze kolonie zabrałem "Krzyżaków” dwutomowych (śmiech). I pamiętam, że te wszystkie panie tak na mnie patrzyły i myślały, że chyba coś jest ze mną nie tak.Miałem tak samo. Jak w podstawówce z biblioteki wypożyczyłem "Trylogię", to mnie pani bibliotekarka przepytywała, czy to na pewno ja to czytam.
Z drugiej strony tak sobie myślę, że nie wiem czy bym dał "Ogniem i mieczem” siedmioletniej córce. "Krzyżacy” to "Krzyżacy”, ale w "Ogniem i mieczem” dzieją się jednak rzeczy dosyć straszne. I są opisane z detalami, bo Sienkiewicz umiał i lubił. No ale jak widać, to jakoś nie spaczyło mi psychiki - mam nadzieję (śmiech). Widzę po Twoim znaczku (w klapie marynarki - red.), że jesteś wielbicielem rzeczy dawnych.
Z jednej strony tak, z drugiej staram się z tym walczyć, by nie popaść w taki sentymentalizm. Teraz jest to trochę modne. Książki są takie: "graliśmy w kapsle, siedzieliśmy na podwórku". Mam nadzieję, że u mnie to jest przyczynek do opowiedzenia jakiejś historii, a nie tylko zbieranie tych nostalgicznych obrazków. To się nudzi po prostu po pewnym czasie, szczególnie dla młodszego czytelnika. Kiedy to jest mój rówieśnik, to go odsyła do jakiejś sytuacji, którą on zna. Natomiast jeśli ma 20 lat, to może tylko wzruszyć ramionami. Chciałbym, żeby na tym tle - nostalgii za latami 90. - które jest w mojej książce, żeby tam była jakaś historia, która mam nadzieję, uwiedzie czytelnika i gdzieś go zabierze.
Warszawa Pawła Sołtysa
Warszawa Pawła Sołtysa
WARSZAWA PAWŁA SOŁTYSA, PABLOPAVO:
Górka na Stegnach:
Jest tylko górka, ale kiedyś był amfiteatr. Odbywały się jakieś folklorystyczne występy, ale najważniejsze dla mnie, że co niedziela były giełdy. Przyszedłem kiedyś na giełdę z 5 - 6 "Tytusami". Miałem lat 6 - 7, a tu byli tacy 12-, 13-letni wyjadacze. Po wszystkich wymianach sprzedaży i kupna wróciłem do domu bez pieniędzy i bez komiksów. W starszym wieku spożywaliśmy tu alkohol, ale nas goniono. Poszukaliśmy innych miejsc. Koło roku 2000 ktoś podjął decyzję, że amfiteatr jest niepotrzebny i zrobi się górkę. To dowód na to, że ludzie są coraz głupsi.
Za ulicą Korsykańską była tak zwana duża górka. Tam, jak się zjeżdża w stronę bloków, to sanki nie mają płaszczyzny do wyhamowania. Trzeba sobie dawać radę, bo inaczej, to wali się w blok. Ja walnąłem w blok i wybiłem dwa zęby, na szczęście mleczne.
Przez całe dzieciństwo kąpałem się na nielegalu w Jeziorku Czerniakowskim. Kąpiele były ciekawe. Jak nurkowałem w wieku 12-13 lat to uderzyłem się o pralkę (śmiech). Ktoś miał taki fason, żeby ją tam wrzucić.
Sadyba, okolice Morszyńskiej i Okrężnej, Park Szczubełka:
To ważne dla mnie miejsce. Podwórko, piwnica, gdzie działała grupa przyjaciół Anticonsume, tu nauczyłem się wszystkiego o kulturze alternatywnej, muzyce, literaturze. To była także grupa muzyków, instrumentów prawie nie mieliśmy, ale graliśmy 3 - 4 razy w tygodniu. Nagraliśmy około 300 kaset. Założenie było takie, że gramy dany utwór tylko raz w życiu, w dodatku trzeba zmieniać się na instrumentach. Świetna szkoła, bliska awangardowym, yassowym wariactwom.
W jednym z budynków mieszkała starsza pani, która siedziała z oknie z czarnym kotem. Można się było przerazić, idąc na stację po alkohol, jak ze złej powieści. Do fosy w Parku Szczubełka kilka razy wpadłem, w różnych okolicznościach.
W tych okolicach nauczyłem się najwięcej, od mądrych, starszych przyjaciół, którzy pokazali mi Milesa Davisa czy beatników, i to że można pisać wiersz i nie jest to obciach.
Tor kolarski klubu Orzeł przy Podskarbińskiej: Jeszcze całkiem niedawno, 30 lat temu były tu zawody kolarskie, był tu nawet specjalny parkiet, ale ukradli wszystko. Teraz jest to miejsce spotkań koneserów trunków, letnich nocy, miłosnych uniesień również. To jest o tyle ciekawe, że chyba nikt tego nie pilnuje, choć jest tam niby jakiś strażnik. To wszystko jest okolica mojego dzieciństwa. Mam duży kłopot emocjonalny z tym, że te rzeczy znikają. Trudno powiedzieć, że tu jest pięknie. Natomiast jakoś lepiej się tu czuje niż w nowym wieżowcu, którego nie znam, który powstał na miejscu czegoś, co znałem, co było ważne. Nie chce popadać w jakiś sentymentalizm, ale mam takie wewnętrzne poczucie. Tak między nami mówiąc, fajnie byłoby zrobić coś z tym stadionem. Jest jakiś romantyzm w miejscach opuszczonych. Nawet w takich zasyfiałych nie da się ukryć…
kk/b