Nieruchomości na placu Defilad, pod dawnym adresem Złota 19, Zielna 7/Zielna 17 i Chmielna 50 zostały zwrócone w latach 2012 - 13. Odzyskali je - co ważne - prawowici spadkobiercy dawnych właścicieli, a nie handlarze roszczeń. Dlaczego więc komisja w ogóle zajmowała się tą sprawą?
Problemem był brak części dokumentów niezbędnych do zwrotu działek. Dawnych właścicieli zaraz po wojnie reprezentował w tej sprawie mecenas Witold Bayer, ale - jak twierdzili członkowie komisji - nie dopełnił formalności. Nie dostarczył do miasta między innymi odpowiedniego pełnomocnictwa od swoich klientów, a mimo to ratusz nieruchomości oddał.
Sprawa nie była jednak prosta. Mecenas Bayer w latach 40. trafił bowiem do więzienia, a sprawy działek na dzisiejszym placu Defilad trafiły w ręce innego adwokata. Niezbędnego pełnomocnictwa - jak twierdzili w czwartek członkowie komisji - do dziś jednak nie odnaleziono.
- Nie można wykluczyć, że akta były niekompletne ze względu na upływ czasu - powiedział pełnomocnik ratusza mecenas Bartosz Przeciechowski.
Czwartkowe posiedzenie było wyjątkowo długie - trwało 10 godzin (z godzinną przerwą). Najwięcej czasu zajęło przepytywanie Jarosława Jóźwiaka. Były wiceprezydent przyznał otwarcie, że na komisję się stawił, "mimo poważnych wątpliwości jakie ma do konstytucyjności tego organu". Odpowiadał na szereg pytań, dotyczących nie tyleż problemowych działek (im poświęcono zaledwie ułamek przesłuchania), co praktyki rozwiązywania spraw reprywatyzacyjnych w ratuszu, relacji panujących między urzędnikami i władzami miasta czy między urzędnikami a handlarzami roszczeń.
Jako kolejni zeznawali urzędnicy ratusza: niepracujący już w urzędzie Mariusz P. (ma zarzuty za niedopełnienie obowiązku w sprawach związanych z reprywatyzacją) oraz obecna urzędniczka Mariola Wojdyna.
Ważne i pełne emocji były oświadczenia stron - spadkobierców i właścicieli wspomnianych działek. Szczerze przyznali, że czują się oszukani i pokrzywdzeni. - Próbuje nam się wmówić, że jesteśmy złodziejami, a moim przodkom - że byli idiotami - powiedział Paweł Braliński, jeden ze współwłaścicieli.
Prezydent miasta na posiedzenia nie przyszła, za co otrzymała karę w wysokości dziewięciu tysięcy złotych. Kilkadziesiąt minut później Hanna Gronkiewicz-Waltz otrzymała kolejną grzywnę - na 10 tysięcy - za nieobecność na posiedzeniu odwoławczym w sprawie Chmielnej 70.
Łącznie więc, po obydwu czwartkowych posiedzeniach Hanna Gronkiewicz-Waltz ma do zapłaty 19 tysięcy złotych.
POSIEDZENIE RELACJONOWALIŚMY NA TVNWARSZAWA.PL NA BIEŻĄCO:
21.00 Po posiedzeniach w sprawie Złotej, Zielnej i Chmielnej 50 komisja spotkała się jeszcze na posiedzeniu odwoławczym w sprawie - dobrze znanej - Chmielnej 70 (działka od której zaczęła się afera reprywatyzacyjna w ubiegłym roku).
Komisja już raz badała zwrot tej działki (w połowie lipca) i orzekła, że powinna wrócić do rąk miasta. Skąd więc ponowne posiedzenie? To wynik odwołania, które od decyzji komisji złożyły strony postępowania - ratusz i trzy osoby prywatne, które w 2012 roku przejęły działkę od miasta.
Prezydent miasta nie stawiła się i na tym posiedzeniu, za co została ukarana przez komisję oddzielną karą w wysokości 10 tysięcy złotych.
20.15 Przewodniczący komisji weryfikacyjnej Patryk Jaki zamknął posiedzenie w sprawie Złota 19, Zielna 7/Zielna 17, Chmielna 50.
20.10 Są kolejne grzywny dla Hanny Gronkiewicz-Waltz. Jak powiedział Jaki, prezydent Warszawy została wezwana na posiedzenie osobiście, a mimo to - nie przyszła.
- Powód [nieobecności - red.] jest niezmienny. Wezwanie zostało skierowane do pani prezydent jako strony. Natomiast jest w tej sprawie organem i organu nie można wezwać do osobistego stawiennictwa - tłumaczyła mecenas Zofia Gajewska, pełnomocniczka ratusza.
Mimo to, komisja weryfikacyjna ukarała prezydent stolicy karami w wysokości aż dziewięć tysięcy złotych. Dlaczego aż tyle? W czwartek komisja zajmowała się bowiem trzema działkami na placu Defilad, dlatego też przewodniczący Jaki postanowił przydzielić trzy kary.
Pełnomocniczka urzędu miasta próbowała skłonić go do zmiany decyzji. Podkreślała, że komisja sama zdecydowała o połączeniu trzech nieruchomości w jedną rozprawę. Grzywna też zatem powinna być jedna. Jaki pozostał jednak nieugięty, a komisja poparła jego wniosek.
Spadkobierca: czuję się zaszczuty
19.40 Po zakończeniu przesłuchania wszystkich świadków, głos oddano stronom postępowania. Jako pierwsi zaprezentowali się współwłaściciele działek na placu Defilad (i spadkobiercy dawnych właścicieli). Ich przemówienia były pełne emocji. Nie ukrywali, że czują się pokrzywdzeni i oszukani.
- W cywilizowanych państwach sprawy rozpatrywane są na korzyść obywatela. Czuję się zaszczuty i wprowadzony w błąd. Próbuje nam się wmówić, że jesteśmy złodziejami, a moim przodkom - że byli idiotami - powiedział Paweł Braliński, jeden z współwłaścicieli Chmielnej 50. Podkreślił też, że w sprawie tej nieruchomości "nie ma żadnego oszustwa, wyłudzenia ani przekrętu". - Wiem, że to będzie mocne, ale w moim odczuciu komisja wtóruje urzędowi likwidacyjnemu i uważa, że w świetle prawa może odebrać cudzą własność - stwierdził na koniec.
Podobnego zdania druga ze współspadkobierczyń Ewa Kaliszuk. - W tej chwili moja mama, która ma 92 lat jest zszokowana, jak się postępują z tą sprawą, łącząc ją z aferami reprywatyzacyjnymi. Tu nie ma żadnych lokatorów, żadnych kuratorów. Są spadkobiercy prawdziwych właścicieli - przekonywała. - Z przykrością reaguję, kiedy słyszę, że sprawa się nadaje do wyrzucenia, bo nie było jakiegoś pełnomocnictwa - dodała.
19.00 Rozpoczęło przesłuchanie kolejnego świadka - Marioli Wojdyny - obecnej urzędniczki warszawskiego ratusza, pracującej w urzędzie od 1999 roku.
Przewodniczący komisji Patryk Jaki pytał ją między innymi o dokument, który - jak przyznał - był kluczowy w sprawie zwrotu działek. Chodziło o wspomniane pełnomocnictwo mecenasa Bayera, które potem - w mniemaniu komisji - zaginęło. - Pani poświadczyła je jako "zgodność z oryginałem". Adwokat Bayer w imieniu mocodawców wnosił tam o wejście w posiadanie nieruchomości przy Chmielnej. Kto świadkowi przyniósł ten dokument? - dociekał Jaki. - Strona postępowania. Pamiętam, że była to starsza pani. Donosiła je razem z innymi dokumentami potwierdzającymi następstwo prawne - odpowiedziała Wojdyna.
Dopytywana, czy widziała oryginał tego dokumentu, powiedziała krótko: "oczywiście".
Pytana zaś o swoją rolę w całej sprawie zwrotu działek w centrum, urzędniczka wyjaśniła: - Zajmowałam się częścią spraw placu Defilad. Ta związana z Chmielną 50 była najbardziej "ruchliwa" pod tym względem, że strony postępowania interesowały się nią - przyznała. - Poza tym przygotowywałam opracowania, zbierałam od innych pracowników informację, które dotyczyły placu Defilad. Przygotowywałam też notatki, jeśli była tam planowana jakaś inwestycja - dodała.
- A czy z perspektywy czasu uważa pani, że postępowanie dekretowe w sprawie przedmiotowych nieruchomości było przeprowadzone dokładnie? - dopytywał Wojdynę Jaki. - Nie potrafię tego ocenić. Nie widziałam akt od 10 lat - odpowiedziała ostrożnie urzędniczka.
Pytana dodała też, że w jej sprawach nie było żadnego nacisku ze strony przełożonych, aby nieruchomości wydawać jak najszybciej albo z określonym rezultatem. - Nigdy nie byłam poganiana - zapewniła. Podkreśliła jednak, że z jej informacji wynika, że inni pracownicy mogli spotykać się z tego typu incydentami.
18.00 Trwa przesłuchanie Mariusza P., byłego urzędnika ratusza.
Po zadaniu wszystkich pytań przez członków komisji, głos zabrali przedstawiciele stron. Dopytywali między innymi o to, czy w sprawach działek na placu Defilad występowali kuratorzy. Świadek nie był w stanie udzielić precyzyjnej informacji. - Nie pamiętam dokładnie - oświadczył. - A czy występowali kupcy roszczeń? - dociekali. - Nie przypominam sobie. Byli to raczej prawdziwi spadkobiercy - odpowiedział Mariusz P.
Kolejna sprawa, na jaką zwrócili uwagę to "możliwy brak dokumentów" w sprawie działek. Świadek przyznał, że "to nie wykluczone", że część z nich zniknęła - przez wzgląd na długi upływ czasu.
Pełnomocnicy ratusza dopytywali Mariusza P. o wspomniane przez niego wcześniej "naciski i oczekiwania" co do rozpatrywania spraw związanych z reprywatyzacją. - Było oczekiwanie, żeby kończyć sprawy wydaniem nieruchomości czy żeby je po prostu kończyć? - dociekał mecenas Bartosz Przeciechowski. - Po prostu zakończyć (bo roszczenia utrudniają zarządzanie nieruchomością - red.), ale nie było powiedziane, jak kończyć - odpowiedział Mariusz P.
Mecenas dopytywał też o niektóre akta dotyczące działek na placu Defilad - między innymi wezwania do okazania pełnomocnictw. Mariusz P. mówił wprost, że większości z tych aspektów nie pamięta.
Przeciechowski zagaił również o Krzysztofa Śledziewskiego (byłego urzędnika Biura Gospodarki Nieruchomościami). Chciał wiedzieć, jak postrzegano jego pracę w urzędzie. - Był traktowany jako osoba z ogromną wiedzą, często na niej polegaliśmy - przyznał Mariusz P.
Maciej M. "miał plecy" w ratuszu?
17.30 Pytania świadkowi Mariuszowi P. zadawali członkowie komisji. Poseł Prawa i Sprawiedliwości Paweł Lisiecki chciał poznać relacje między urzędnikami Biura Gospodarki Nieruchomościami (BGN), a wiceprezydentami: czy telefonowali do siebie albo czy mieli osobiste spotkania. Mariusz P. przyznał, że miał jedno takie spotkanie z byłym wiceprezydentem Andrzejem Jakubiakiem (nadzorował reprywatyzację przed Jarosławem Jóźwiakiem). Dodał też, że z Jóźwiakiem się nie spotkał, rozmów telefonicznych również nie było.
Poseł Lisiecki dopytywał też Mariusza P., czy zna takie osoby jak: mecenas Robert N., jego siostra Marzena K., biznesmen Maciej M. i jego pełnomocnik Andrzej M. (wszyscy mają zarzuty dotyczące nieprawidłowości przy reprywatyzacji). Świadek powiedział, że widywał je w urzędzie, ale nie poznał osobiście.
- A czy miał pan informację, że osoby te mogły mieć jakieś tak zwane "plecy" w ratuszu? - dopytywał Lisiecki. - Miałem takie wrażenie przy panu Macieju M. - odparł świadek.
Poseł wnikliwie dopytywał też o nadzór Hanny Gronkiewicz-Waltz nad dawnym BGN-em (dziś biuro już nie istnieje). Mariusz P. zeznał, że nadzór nie był zbyt rygorystyczny, wprost przeciwnie. - Przyznam, że czułem nawet niedosyt w tej kwestii. Uważałem, że potrzebne jest większe wsparcie, zwłaszcza w kontaktach z biurem prawnym - oświadczył P.
- Uważam, że pani prezydent mogła sprawy lepiej skoordynować, być lepszym łącznikiem. Czuliśmy się osamotnieni - mówił dalej.
"Pewne kancelarie chciały z reprywatyzacji zrobić biznes"
16.40 Znaczną część przesłuchania Mariusza P. poświęcono sprawie zbyt łatwego - jak podkreślili urzędnicy zeznający przed komisją - dostępu do Biura Gospodarki Nieruchomościami.
Już poseł PiS Łukasz Kondratko zauważył, że podczas poprzednich posiedzeń padały informację, że biuro to było słabo zabezpieczone i osoby trzecie miały do niego swobodne wejście. Mariusz P. potwierdził. - Ubolewałem nad tym - przyznał.
- Piętra, gdzie pracowało się merytorycznie, powinni być monitorowane. Tymczasem przychodzili interesanci, często zdenerwowani. To mogło być problemem, kiedy miałem jakąś sprawę, a ktoś przychodził już o godzinie 8.15 z awanturą, potem o 9.30 to samo. Zamiast pracować musiałem gasić pożary - wspominał świadek. Przyznał nawet, że w budynku BGN dochodziło do kradzieży. - Jednemu z pracowników skradziono portfel - oświadczył.
Kolejna tura pytań dotyczyła notariusza Piotra Sicińskiego, wzbudzającego kontrowersje wśród lokatorów, ponieważ występował w kilku kontrowersyjnych zwrotach. Mariusz P. - pytany przez komisję - potwierdził, że zna Sicińskiego nie tylko na gruncie zawodowo-urzędniczym. - Kupiłem z żoną dom-bliźniak. Pytałem dewelopera, który notariusz mógłby sporządzić umowę i ten zaproponował Sicińskiego, było to w 2013 roku - oświadczył świadek.
Przy tej okazji przewodniczący Jaki zapytał Mariusza P. czy znał (i jak dobrze) Jakuba R. - byłego wiceszefa Biura Gospodarki Nieruchomościami. - Mieliśmy kontakty formalne, ale one uległy ochłodzeniu w 2012 roku. Dowiedziałem się wtedy, że jego mama miała roszczenia, ta sprawa wylądowała w moim referacie. Byłem niezadowolony - oświadczył P.
Były urzędnik przekonywał nawet, że powiedział Jakubowi R. wprost, że traktował jego zachowanie jako "naganne". - W takich sytuacjach nie można być obiektywnym - powiedział Mariusz P. odnosząc się do faktu, iż bliscy Jakuba R. brali udział w odzyskiwaniu stołecznych nieruchomości.
Świadek, dopytywany przez Jakiego, o działanie kupców roszczeń w Warszawie potwierdził słowa, które na pierwszym posiedzeniu komisji (w sprawie Twardej) powiedział już inny były urzędnik Krzysztof Śledziewski. - To prawda, że pewne kancelarie prawne wyspecjalizowały się w reprywatyzacji i chciały zrobić sobie z tego biznes. Ja jako urzędnik nie miałem na to wpływu. Postrzegałem jako coś, co idzie w złym kierunku, wypacza ideę reprywatyzacji - skomentował.
16.10 Posiedzenie komisji weryfikacyjnej w sprawie działek na placu Defilad zostało wznowione. Po przerwie trwało przesłuchanie Mariusza P., byłego urzędnika warszawskiego ratusza.
Pytania zadawał Sebastian Kaleta (członek komisji z ramienia PiS), który dopytywał zwłaszcza o sprawy dekretowe, w których ubiegający się o zwrot "zostali uznani za zmarłych" i mogli być reprezentowane przez kuratorów. Kaleta chciał wiedzieć, jaka była praktyka urzędników w takich przypadkach. Jak wnikliwie badali sprawę, co robili aby ustalić losy stron postępowania.
- Nie można było wydać decyzji na osobę nieżyjącą - powiedział Mariusz P.
- Ale państwo wydawali takie decyzję - skomentował Kaleta i przypomniał głośną ostatnio sprawę - Łochowskiej 38, kamienicy zwróconej osobie, która wedle dokumentów mogła mieć 128 lat. A w praktyce - nie żyła od 70 lat.
- W tej sprawie [działek na placu Defilad - red.] wątek kuratorski też się pojawił. Kurator chciał reprezentować osobę nieżyjącą od ponad 50 lat, ale na szczęście szybko ujawnili się spadkobiercy i kuratora udało się uniknąć - powiedział Kaleta.
Mariusz P. podkreślił, że sprawy, w których pojawiali się kuratorzy, trafiały do radców prawnych ratusza. Tam wystawiano specjalne opinie, które potem wracały do naczelnika Biura Gospodarki Nieruchomościami. - Kuratorów nie było wielu. Dążyliśmy do tego, by byli to głównie spadkobiercy. Woleliśmy dłużej czekać na zgromadzenie dokumentów niż brnąć w kuratorów, bo do dostarczało dodatkowych formalności - dodał Mariusz P.
15.40 W przerwie posiedzenia komisji weryfikacyjnej Naczelny Sąd Administracyjny wydał orzeczenie dotyczące sporu kompetencyjnego między komisją, a stołecznym ratuszem. Wniosek w tej sprawie złożyła w czerwcu Hanna Gronkiewicz-Waltz. Sąd oddalił skargę prezydent Warszawy uznając, że sporu nie ma.
"Celem działania Komisji nie jest zastępowanie (…) wszystkich działań organów jednostek samorządu terytorialnego, ale korekta stanu prawnego powiązanego z wyraźnie określoną kategorią decyzji dotyczących nieruchomości" - czytamy w uzasadnieniu NSA.
PILNE! NSA przyznaje racje #KomisjaWeryfikacyjna w sporze prawnym z HGW ! pic.twitter.com/Gy47NouYfq— Patryk Jaki (@PatrykJaki) 5 października 2017
"Spadkobiercy wyciskali z nas decyzję"
15.00 Rozpoczęło się przesłuchanie kolejnego świadka - Mariusza P. To były urzędnik warszawskiego ratusza. Pracował w urzędzie od września 1996 roku do stycznia tego roku.
Już pierwszym minutach P. poprosił o zmianę swojego statusu w sprawie - ze świadka na stronę. Tłumaczył to między innymi postawionymi zarzutami prokuratorskimi za niedopełnienie obowiązków w sprawie reprywatyzacji Chmielnej 70. Członkowie komisji nie przystali jednak na tę prośbę. Jak powiedział przewodniczący Jaki, przedstawione zarzuty nie dotyczą sprawy, która jest tematem czwartkowego posiedzenia (a więc działek na placu Defilad przy dawnej Złotej, Zielnej i Chmielnej 50). - Nie ma więc podstaw do zmiany statusu i zrezygnowania z przesłuchania - powiedział przewodniczący i przeszedł do zadawania pytań.
Jaki chciał wiedzieć, czy podczas pracy w urzędzie Mariusz P. "czuł, aby przełożeni wywierali na nim presję w celu szybkiego podejmowania decyzji zwrotowych". - Na pewno było coś takiego, by w ramach efektywności wydziału ileś spraw zakończyć. Takie były oczekiwania. Robiliśmy zestawienia kwartalne i miesięczne. Ale nie było sytuacji, że ktoś przyszedł i powiedział mi: "słuchaj, tę sprawę trzeba załatwić teraz. To jest najpilniejsze" - wspominał świadek.
Dopytywany, czy spotykał się w urzędzie z działaniami nieetycznymi i niezgodnymi z prawem przyznał ostrożnie, że "raczej nie". - Ale drzemało we mnie pewne niezadowolenie z pracy. Zajmując się zwrotami wiedziałem, co się później dzieje w zreprywatyzowanych kamienicach - przyznał.
Wspominał też, że osoby chcące odzyskać nieruchomości upominały się o nie, niejednokrotnie dość natarczywie, "wyciskały z urzędników decyzje". Przypominały o upływających terminach płynących z kodeksu postępowania administracyjnego. Narzekały, że na zwrot dawnego mienia czekają latami.
Przewodniczący dopytywał Mariusza P. również o kilka kwestii proceduralnych: czy badał kwestie indeminizacji, posiadania nieruchomości przez dawnych właścicieli czy sprawdzania osób "uznanych za zmarłe". - W przypadku Chmielnej 50 spadkobiercy byli szukani przez wiele lat. Wysyłaliśmy pisma nawet do Łodzi, szukaliśmy na cmentarzach - odpowiedział świadek.
Jóźwiak: urzędnikom też zdarzały się błędy
14.35 Skończyło się przesłuchanie Jarosława Jóźwiaka.
14.30 Po zadawaniu pytań przez świadków, głos zabrały strony. Pełnomocnicy ratusza nie chcieli zadawać pytań Jarosławowi Jóźwiakowi. Z prawa tego skorzystali natomiast pełnomocnicy dawnych spadkobierców. Ich pytania były jednak krótkie i w zasadzie doprecyzowujące tylko pewne. Chcieli mieć pewność, czy stwierdzenia padające podczas przesłuchania o "Chmielnej" i związanych z nią nieprawidłowościach dotyczyły Chmielnej 70 (czyli tej, od której zaczęła się w ubiegłym roku afera reprywatyzacyjna), czy Chmielnej 50 - która jest tematem czwartkowego posiedzenia.
- W większości mówiłem o Chmielnej 70. Adres Chmielna 50 poznałem dopiero, jak dostałem zaproszenie na komisję - odpowiedział były wiceprezydent. Dodał też, że nie słyszał w kontekście tej drugiej działki o żadnej aferze, nieprawidłowościach ani udziale kuratorów.
14.15 Podczas przesłuchania były wiceprezydent wielokrotnie mówił, że Warszawie potrzebna jest "duża" ustawa reprywatyzacyjna, która ureguluje sprawy zwrotowe. Na kolejną taką uwagę, przewodniczący komisji Patryk Jaki zareagował z irytacją. - W żadnej nowej ustawie nie napiszemy jednak, żeby urzędnicy przestrzegali obecnie obowiązującego prawa - powiedział i dodał, że urzędnicy mogli bronić majątku miasta z wykorzystaniem obowiązujących zapisów.
Jaki dopytywał byłego wiceprezydenta o tak zwany zespół koordynujący (czyli inaczej - zarząd urzędu miasta: najczęściej prezydent i wiceprezydenci). - Czy prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz mówiła na zespole, że trzeba bronić udziału Skarbu Państwa w reprywatyzowanych kamienicach? - dociekał przewodniczący. - Pamiętam, jak dyskutowaliśmy o możliwości wydawania decyzji odmownych. Były takie dyskusje akademickie i próby, ale sądy nam je na ogół uchylały. Za każdym razem, kiedy prowadziliśmy dyskusje o zwrotach, zastanawialiśmy się, czy można i w jaki sposób bronić interesu publicznego. Ale były to dyskusje abstrakcyjne - odparł wiceprezydent.
Skąd w ogóle takie pytanie? Jak powiedział przewodniczący, podczas poprzednich posiedzeń komisji świadkowie kilkukrotnie twierdzili, że z zespołów koordynujących "płynął jasny przekaz - aby reprywatyzować jak najwięcej nieruchomości". Jóźwiak tego nie potwierdził.
Kolejna sprawa, o którą dopytywał Jaki to pomoc udzielana mieszkańcom poszkodowanym wskutek reprywatyzacji. - Od 2008 roku lokatorzy trafiali do państwa gabinetów wyrzucani z domu. Co z tym robiliście? - pytał.
Jóźwiak wymienił tu kilka kwestii. - Po pierwsze, wprowadzono specjalne kryteria dochodowe dla ubiegających się o nowe mieszkanie komunalne. Jeśli osoba z budynku reprywatyzowanego chciała dostać takie mieszkanie to miała łatwiej - powiedział. - W tym czasie również zatrzymano sprzedaż mieszkań komunalnych, aby zatrzymać je w zasobie komunalnym i aby mogły być przydzielane lokatorom. Kolejna rzecz, to budowa nowych mieszkań komunalnych. Więc ta pomoc pojawiła się dopiero za czasów pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz - argumentował dalej były wiceprezydent.
- A ile razy pan się spotkał z mieszkańcami Poznańskiej 14 czy Marszałkowskiej 43? - dopytywał Jaki. - Nie pamiętam, aby do mnie trafiali - stwierdził krótko Jóźwiak.
Przewodniczący chciał też wiedzieć czy były wiceprezydent lub inni członkowie zarządu miasta mieli kontakt z osobami postrzeganymi za handlarzy roszczeń. Wymienił tu Marka M., Roberta N. i Macieja M. Jóźwiak stwierdził, że nie miał kontaktu z tymi osobami i nie ma wiedzy, aby pozostali członkowie zarządu takie relacje posiadali.
Na koniec Jóźwiak, dopytywany przez członków komisji, czy prezydent stolicy wiedziała o poszczególnych sprawach reprywatyzacyjnych - zaprzeczył. - Nie jest możliwe, aby wiedziała o każdej jednej decyzji w całym urzędzie. Ich są tysiące - powiedział.
Przyznał, że w działaniach urzędników w zakresie reprywatyzacji "też zdarzały się błędy". - Przykładem tego jest Chmielna 70 i pominięta kwestia indeminizacji. Ważne, aby takie błędy dostrzegać i naprawić, a to się dzieje - podsumował były wiceprezydent.
13.50 Adam Zieliński, członek komisji z ramienia Kukiz’15 pytał z kolei Jarosława Jóźwiaka między innymi o kodeks etyki panujący w Biurze Gospodarowania Nieruchomościami. Jak dodał, na poprzednich posiedzeniach komisji pojawiały się wątpliwości co do tego, dlaczego Jakub R. zajmował się sprawami, w które zaangażowani byli jego bliscy.
Były wiceprezydent powiedział, że sam kodeks etyki obowiązywał w urzędzie od lat. - Natomiast po sprawie z Jakubem R. przygotowałem dodatkowy aneks. Zaczęliśmy wymagać od urzędników, aby składali oświadczenia indywidualne i bardziej abstrakcyjne - informował. Indywidualne zakładało, że do każdej rozpatrywanej sprawy urzędnik musiał złożyć zapewnienie, iż nie ma z nią żadnych powiązań, które mogłyby świadczyć o konflikcie interesu.
Abstrakcyjne natomiast nakazywały urzędnikom składanie informacji, czy oni bądź ich bliscy mają związek z postępowania administracyjnymi toczącymi się w urzędzie miasta - zarówno w sprawie reprywatyzacji, jak i na przykład pozwoleń na budowę. - Był to dodatkowy poziom zabezpieczenia na wypadek konfliktu interesu - powiedział były wiceprezydent.
"Gdyby dekret Bieruta był stosowany właściwie, dziś nie byłoby problemu"
13.40 Paweł Rabiej (członek komisji z ramienia Nowoczesnej) odniósł się do słów Jóźwiaka, które padły we wcześniejszej części przesłuchania, kiedy były wiceprezydent przyznał, że zna Hannę Gronkiewicz-Waltz od końca lat 90. - To bardzo długo. Czy pan nie próbował jakoś ostrzec pani prezydent, nie szukał z nią wspólnych rozwiązań - pytał Rabiej.
- Konkluzją naszych rozmów było to, że wspólnie zaczęliśmy walczyć o "małą" ustawę reprywatyzacyjną. Bo wiedzieliśmy, że nie ma szans na "dużą" ustawę. Dlatego pani prezydent udała się wtedy do premier Ewy Kopacz, aby przekonać ją do tego - odpowiedział wiceprezydent.
A sprawę następnie rozwinął: - W normalnej sytuacji takie procesy [związane z reprywatyzacją - red.] odbywają się w oparciu o dobre prawo, którego podstawą jest ustawa reprywatyzacyjna. W Polsce pojawił się problem, bo dekret Bieruta nie był aktem stricte nacjonalizacyjnym, ale planistycznym. Miał pomóc w odbudowaniu Warszawy. Później został zniekształcony przez komunistów. Gdyby był stosowany w sposób właściwy, dziś nie byłoby problemu - tłumaczył komisji Jóźwiak. Z czasem, jak dodał, problemów zaczęło przybywać. - Sądy zaczęły rozstrzygać wszystko na korzyść osób, które starały się o zwrot - podkreślił.
W wyjaśnienia byłego wiceprezydenta powątpiewał przewodniczący komisji Patryk Jaki. - A może prawo korzystne, a po prostu nikt w ratuszu nie opracował strategii i planu, jak bronić interesu Skarbu Państwa - skomentował.
13.20 Poseł Platformy Obywatelskiej Robert Kropiwnicki pytał wiceprezydenta o reprywatyzację działek na placu Defilad (bo wcześniejszą część posiedzenia zajmowały inne sprawy - dotyczące m.in. działek na Twardej albo bardziej ogólnie - procedur reprywatyzacyjnych w ratuszu). - Kiedy działki zostały zwrócone? Co pan w tej chwili robił w urzędzie? - dociekał poseł PO.
- Z sygnatury wynika, że był to rok 2012 i 2013. Byłem dyrektorem Centrum Komunikacji Społecznej - odpowiedział były wiceprezydent.
Kropiwnicki (mimo, iż jest członkiem komisji) nie krył zaskoczenia. - To dlaczego wezwano pana na świadka w sprawie tych trzech nieruchomości? - zastanawiał się głośno. - Też chciałbym to wiedzieć - przyznał Jóźwiak.
Dopytywany o osoby odpowiadające z kolei za reprywatyzację działek przy Placu Kultury, Jóźwiak powiedział: - Patrząc na daty, decyzję pewnie wydawał Jerzy M., przygotowywał Krzysztof Śledziewski, a parafowała naczelnik Gertruda J.-F. Ale nie mam pewności w tej sprawie.
Poseł Platformy pytał też o relacje panujące w ratuszu, zwłaszcza między prezydent Warszawy, a ówczesnym dyrektorem BGN Marcinem Bajko oraz między Bajko, a byłym wiceszefem biura Jakubem R. - Dyrektor Bajko miał chyba zaufanie do R. Na wiele spotkań go wysyłał, pozytywnie się o nim wypowiadał - odpowiedział Jóźwiak. Przyznał też, że duże zaufanie do dyrektora Bajko miała sama Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Na koniec Kropiwnicki zagaił świadka o jego ocenę czwartkowego przesłuchania. Chciał wiedzieć na przykład, czy według niego, pytania były obiektywne. - Nie sposób nie zgodzić się ze stanowiskiem Rzecznika Praw Obywatelskich. W sposób istotny ograniczono mi swobodne wypowiedzi. Materia, o której mówimy jest niezwykle skomplikowana. Nie da się odpowiedzieć "tak" lub "nie" - stwierdził były wiceprezydent. - Nie oceniam bardzo wysoko dzisiejszego przesłuchania - dodał.
13.00 Łukasz Kondratko z Prawa i Sprawiedliwości pytał wiceprezydenta o sprawy związane z pomocą lokatorów: czy zgłaszali się z prośbą o pomoc, jaka była wówczas reakcja miasta.
Jóźwiak potwierdził, że zgłaszały się takie osoby. Przekonywał, że ich sprawy były indywidualnie rozpatrywane. - Jeśli była potrzebna pomoc, kierowałem to do Biura Pomocy Lokalowej. Pamiętam też panią, która zgłosiła wątpliwości co do jednej z nieruchomości przy Kredytowej. Interweniowałem w tej sprawie do burmistrza - mówił wiceprezydent.
Poseł pytał też o dostęp do Biura Gospodarki Nieruchomościami, jaki - według członków komisji zeznających na poprzednich posiedzeniach - miały osoby trzecie. - Takie osoby jak Robert N. czy Maciej M. mogły tam wchodzić i wychodzić, jak u siebie - komentował Kondratko. - Tego nie wiem - powiedział Jóźwiak i dodał, że kiedy on zaczął być wiceprezydentem i nadzorować BGN - rozpoczął starania o odpowiedni system zabezpieczeń.
O same działki na placu Defilad (będące teoretyczne tematem czwartkowego posiedzenia) pytań padło niewiele. Kondratko chciał wiedzieć, co miasto planowało stworzyć na tych terenach. - Jedna z działek, o ile dobrze kojarzę, to prawdopodobnie część planowanego tu placu Centralnego: między Muzeum Sztuki Nowoczesnej, teatrem, Pałacem Kultury i Marszałkowską. Poseł PiS chciał wiedzieć, dlaczego urzędnicy nie sprawdzali dokładnie zwrotu gruntów o tak znacznej wartości i położonej w tak ważnej lokalizacji. Jóźwiak przekonywał, że do nadzoru reprywatyzacji dedykowani byli odpowiedni pracownicy Biura Gospodarki Nieruchomościami. Jeśli nie zgłaszali wątpliwości, wyroki sądowe nakazywały zwrot - nie było powodów, by je podważać.
Jóźwiak: nie czuję się dzieckiem ratusza
12.35 Poseł Prawa i Sprawiedliwości Paweł Lisiecki rozpoczął przesłuchanie Jarosława Jóźwiak od pytania o znajomość z Hanną Gronkiewicz-Waltz. - Jak długo zna pan panią prezydent? - zagaił. - Od końcówki lat 90. - odpowiedział wiceprezydent.
Dopytywany o pewne procedury związane z wydawaniem decyzji zwrotowych w ratuszu przyznał, że "nie pamięta, aby kiedykolwiek nakazywał wydawanie pozytywnych decyzji". Pytany z kolei o to, czy dzwonił do pracowników Biura Gospodarki Nieruchomościami z prośbą o informacje na temat konkretnych nieruchomości powiedział: - Jeśli dzwoniłem, to do dyrekcji biura.
A kiedy Lisiecki wytknął, że na jednym z poprzednich posiedzeń były urzędnik BGN Krzysztof Śledziewski mówił, że wiceprezydent jednak dzwonił do niego, świadek przyznał: - Być może. Jeśli tak było, to już na etapie Chmielnej 70. I na pewno pan Śledziewski do mnie dzwonił w tej sprawie.
Lisiecki pytał też o notariusza Piotra Sicińskiego. Jego osoba wzbudza kontrowersje wśród lokatorów, ponieważ występuje w kontrowersyjnych zwrotach. Jóźwiak zapewnił, że nie zna tego człowieka. A co do samych usług notarialnych na rzecz ratusza, przyznał: - Doprowadziłem do ich scentralizowania, za pomocą przetargu. Było to przedmiotem ataku na moją osobę. Ten przetarg się jednak odbył i już na rok 2015 został wybrany notariusz, który zajmował się sprawami ze strony ratusza.
12.10 Poseł Prawa i Sprawiedliwości Jan Mosiński nie zaczął od pytań o reprywatyzacji. - Czy świadek się czuje dzieckiem ratusza? - zagaił niespodziewanie. - Nie - odpowiedział zdumiony nieco Jóźwiak. Dopytywany o wiek, w jakim rozpoczął pracę w stołecznym magistracie przyznał: - W wieku 23 lat, na stanowisku zastępcy dyrektora.
Następnie doprecyzował też, że początkowo pełnił obowiązki dyrektora, potem został dyrektorem wybranym - jak dodał - w drodze konkursu. - Posiadałem też kilkuletni staż pracy na umowę o pracę, co najmniej siedem lat pracowałem na stanowisku kierowniczym w organizacjach pozarządowych.
Jóźwiak pytany był o rozwiązanie społecznego zespołu nadzorującego reprywatyzację, jaki działał w Śródmieściu. Nadzorowała go mieszkanka Poznańskiej 14 Anna Thomas (informacja o tym zespole padała na poprzednich posiedzeniach komisji). Jóźwiak powiedział, że pani Thomas "miała dostęp do dokumentacji urzędu, bez stosownych upoważnień". Dodatkowo, według informacji medialnych – "miała roszczenia do innych nieruchomości w Warszawie".
- Przecież w kręgu pani prezydent Gronkiewicz-Waltz też handlowano nieruchomościami – zareagował Jan Mosiński, mając na myśli słynna kamienicę przy Noakowskiego 16. - Tam pana to nie bulwersowało - dodał.
Poseł Prawa i Sprawiedliwości pytał też Jóźwiaka o powody jego dymisji z ratusza. Przypomnijmy - świadek odszedł z urzędu niedługo po wybuchu afery z Chmielną 70, we wrześniu ubiegłego roku.
- Urzędnicy ponoszą odpowiedzialność dyscyplinarną. Wiceprezydenci natomiast polityczna. W związku z tym, że przygotowywałem informację w sprawie Chmielnej 70, a wprowadzono mnie w błąd, przez co i ja wprowadziłem w błąd radnych Warszawy i opinię publiczną w zakresie – poniosłem odpowiedzialność politycznego i podałem się do dymisji - wyjaśnił były wiceprezydent.
Na koniec Mosiński przypomniał słowa Hanny Gronkiewicz-Waltz z września ubiegłego roku, które wygłosiła informując o dymisji Jóźwiaka i zastąpieniu go przez Witolda Pahla. - Młodego wiceprezydenta, być może niedoświadczonego zastąpi nowa osoba - powiedział Mosiński przytaczając prezydent Warszawy. - To chyba najlepsza puenta na podsumowanie pana pracy w ratuszu - dodał.
Jóźwiak nie pozostawił tego komentarza bez odpowiedzi. - Może pan w ten sposób oceniać moją działalność, ale na wszystkich moich poprzedników, którzy próbowali zmienić prawo w zakresie reprywatyzacji - to właśnie temu najmłodszemu udało się doprowadzić do końca "małą" ustawę i obronić ją przed Trybunałem Konstytucyjnym - odpowiedział były wiceprezydent.
11.45 Między Jarosławem Jóźwiakiem, a Sebastianem Kaletą dochodziło do spięć. Członek komisji zarzucał świadkowi, że nie odpowiada na zadawane pytania. Interweniował Patryk Jaki: - Pan wygłosił nam na początku zestaw swoich sukcesów wychodzących daleko poza temat posiedzenia, pozwoliliśmy na to. Ale świadek dalej nie chce odpowiadać na nasze pytania. Marketingowo świetnie ucieka - zarzucał Jóźwiakowi przewodniczący.
Kaleta wytykał Jóźwiakowi szereg jego archiwalnych wypowiedzi: w mediach, z konferencji czy posiedzeń rady miasta. Przypominał, że były wiceprezydent za nieprawidłowości związane z reprywatyzacją w dużej mierze obarczał źle funkcjonujące prawo. Z czym sam Kaleta stanowczo się nie zgodził. - Możliwości były. Nie było przeszkód, by sprawdzać czy ktoś umarł, wznawiać postępowania - punktował świadka.
Kaleta, przesłuchując Jóźwiaka przypomniał też o sytuacji z 2011 roku, dotyczącej jednej z działek na placu Defilad. - W 2011 roku kiedy pana przełożona Hanna Gronkiewicz-Waltz sprawowała bezpośredni nadzór nad Biurem Gospodarki Nieruchomościami. Pani naczelnik Gertruda J.-F. nakazała sporządzenie wniosku o uznanie na kuratora dla osoby nieznanej z miejsca pobytu. Nie było na to zgody sądu, a miasto mimo to walczyło o tego kuratora. W końcu zmieniła się też decyzja sądu, który wyznaczył kuratora - opowiadał. Jak dodał, osoba, dla której przyznano kuratora "urodziła się w 1889 roku".
11.30 Sebastian Kaleta, członek komisji z ramienia Prawa i Sprawiedliwości pytał Jóźwiaka o jego pracę w miejskich spółkach. - Jestem członkiem organu spółek, w których miasto ma udziały. Powołało mnie zgromadzenie wspólników. Jedna z nich jest w 100 proc. własnością miasta stołecznego Warszawy, druga jest z mniejszościowym udziałem. To MPWiK i CORP. W MPWiK jestem przewodniczącym rady nadzorczej, a w CORP jestem członkiem rady. Otrzymuje wynagrodzenie przewidziane ustawą - wyjaśnił były wiceprezydent.
Następnie Kaleta dopytywał o sprawę Noakowskiego 16. Konkretniej - o to, czy były wiceprezydent zapoznawał się z dokumentami tej sprawy lub czy prosił o ich przesłanie, co zeznawali świadkowie na poprzednich posiedzeniach. - Nie pamiętam czy prosiłem o przesyłanie. To możliwe, sprawa była głośna medialnie, mogłem się zapoznawać z częścią akt, aby udzielić odpowiedzi - odpowiedział Jóźwiak.
Na komisji pojawił się też wątek Łochowskiej 38 - nieruchomości na Pradze, o której było głośno w ostatnich dniach. Według informacji "Dziennika Gazety Prawnej", została zwrócona osobie, która według dokumentów mogła mieć nawet 128 lat. W praktyce, nie żyła od około 70 lat. Kaleta dopytywał byłego wiceprezydenta, dlaczego tak się stało. - Czy urzędnicy mają obowiązek szukać aktu zgonu, sprawdzać czy strony żyją? - dociekał. Jóźwiak odpowiadał wymijająco: - Urzędnik ma obowiązek zweryfikować właściwe umocowanie stron.
11.20 Po kilkunastominutowej przepychance słownej w sprawie Twardej, zaczęto w końcu zadawać pytania dotyczącej działek na placu Defilad, konkretnie dawnej Chmielnej 50.
Przewodniczący Jaki przypomniał, że Rada Narodowa w 1950 roku (przed zwrotem nieruchomości) wezwała do uzupełnienia braków formalnych – koniecznych do reprywatyzacji. - Miały to być trzy braki formalne. Który z nich został spełniony, że państwo kontynuowaliście reprywatyzacje? – dopytywał Jaki (w praktyce braki te nie zostały uzupełnione, dlatego komisja zajmuje się Chmielną 50).
Jóźwiak odpowiedział, że "nie ma wiedzy na ten temat". - Decyzje w tej sprawie były wydawane w 2012, 2013 roku. W tym czasie byłem dyrektorem gabinetu prezydenta odpowiadającym za sprawy zagraniczne, a potem dyrektorem Centrum Komunikacji Społecznej. Nie odpowiadałem za ten [reprywatyzacji - red.] obszar - wyjaśnił.
Jóźwiak dopytywany przez Jakiego o inwestycje na placu Defilad i działkach objętych roszczeniami przyznał, że w tym zakresie kompetencje w ratuszu dzieliły się między niego a wiceprezydenta Jacka Wojciechowicza. - Pan Wojciechowicz nadzorował inwestycje na placu Defilad, a ja poprzez Biuro Kultury nadzorowałem inwestycje powstające obok - siedzibę Muzeum Sztuki Nowoczesnej i TR – powiedział.
- Jeśli były braki, powinna zadbać o to osoba, która nadzorowała przygotowanie dokumentów, dyrektor biura - dodał. Jaki pytał więc, dlaczego Jóźwiak jako wiceprezydent nadzorujący Biuro Gospodarki Nieruchomościami nie wznowił postępowania w sprawie Chmielnej 50. - Decyzja była już wydana. Do mnie nikt nie zgłaszał wątpliwości, nie miałem więc powodów, by wznawiać te sprawy - odpowiedział świadek.
11.00 Jaki pytał wiceprezydenta o zakres jego obowiązków w ratuszu, zwłaszcza dotyczących reprywatyzacji. - Jednym z moich głównych obowiązków, które postawiła mi pani prezydent było stworzenie "małej" ustawy reprywatyzacyjnej, pierwszego po 25 latach, prawa reprywatyzacyjnego w tym kraju - powiedział Jóźwiak. Jak dodał, brał udział w przygotowywaniu tego dokumentu, a następne bronił przed Trybunałem Konstytucyjnym.
Przewodniczący pytał o wiedzę Jóźwiaka na temat obrotu roszczeniami. Świadek przyznał, że "wiedział, że następuje takich obrót, chociażby czytając prasę". Jaki pytał więc, czy polecił swoim podwładnym, aby przygotowali listę nieruchomości, które zostały zreprywatyzowane przez grupy tzw. handlarzy roszczeń. - Kazałem przeanalizować wszystkie sprawy, w której m.in. Maciej M. był stroną - powiedział były wiceprezydent. - Jeśli chodzi o Roberta N., zaczęliśmy sprawdzać sprawy, w których występował. Ale kilka tygodni temu podałem się do dymisji i nie nadzorowałem spraw, które zleciłem - dodał.
Taka odpowiedź nie satysfakcjonowała jednak przewodniczącego. Wielokrotnie dopytywał o konkretną "listę nieruchomości", o które starały się osoby wyspecjalizowanie w reprywatyzacji. Jóźwiak obstawał przy swoim. - Jeśli pojawiały się wątpliwości co do jakiejś strony, sprawdzaliśmy sprawy z jej udziałem - ucinał.
Pytany z kolei o to czy zna mecenasa Roberta N., powiedział krótko: - Nie znam pana mecenasa. Nie sądzę też, aby pani prezydent go znała.
Ważnym wątkiem przesłuchania było oddawanie nieruchomości osobom nieznanym z miejsca pobytu, a właściwie - kuratorom ich reprezentujących. Jóźwiak wielokrotnie podkreślał, że "kuratorów przyznaje sąd".
- Czy świadek zlecił jako nadzorujący BGN listę nieruchomości zwracanych kuratorom? - pytał Patryk Jaki. - Było to przedmiotem kilku rozmów z dyrekcją Biura Gospodarowania Nieruchomościami. W ramach tych spotkań zastanawialiśmy się, jak możemy eliminować nadużycia z udziałem kuratora – odpowiedział wiceprezydent. Po raz kolejny przypomniał o "małej" ustawie, lecz o liście dopytywanej przez przewodniczącego nie wspomniał.
- Świadek świetnie manipuluje i odwraca kota ogonem, a nie udziela realnej odpowiedzi. Gratuluję – zirytował się w końcu Jaki.
10.45 Były wiceprezydent przyznał, że dziwi się, dlaczego komisja weryfikacyjna wezwała go dopiero teraz, a nie wcześniej, na przykład w sprawie działek przy Twardej. I być może dlatego pierwszą część jego przesłuchania zdominowała właśnie sprawa Twardej, a nie działek przy placu Defilad (będącej tematem posiedzenia).
Jaki dopytywał, czy normalne jest, "że najpierw przenosi się szkołę, a potem wydaje decyzje".
- Szkoła musi funkcjonować w budynku. W sytuacji, kiedy starania o przenosiny szkoły ruszyłyby po wydaniu decyzji, mogłaby zostać bez tego budynku - mówił były wiceprezydent. Podkreślał jednak, że decyzja o przenosinach była decyzją burmistrza Śródmieścia. I podkreślił, że w czasie, kiedy był wiceprezydentem, urzędnicy nabyli wątpliwości co do postępowania spadkowego. Złożyli wniosek o jego wznowienie i próbowali cofnąć reprywatyzację. - Dwa lata po fakcie - skomentował przewodniczący Jaki.
Między Jakim, a Jóźwiakiem często dochodziło do spięć. Były wiceprezydent skarżył się, że przewodniczący przerywa mu wypowiedź. - Proszę, aby pan mi nie przerywał. W końcu zaprosił mnie pan, aby wysłuchać co mam do powiedzenia - powiedział w końcu Jóźwiak. - Bo ucieka pan od odpowiedzi. Odpowiada na pytania, które sam sobie zadaje - odpowiedział Jaki.
Jóźwiak zwrócił też uwagę członkom komisji, że podczas konferencji dotyczącej Twardej niesłusznie stwierdzili, że "Twarda wróciła do miasta". - Przypomnę, że ten budynek nigdy nie przestał być własnością miasta stołecznego Warszawy. Nie podpisano aktu notarialnego i to też była moja decyzja - mówił.
10.20 Były wiceprezydent rozpoczął od niepochlebnego komentarza wobec komisji. - Stawiam się przed państwem, mimo wątpliwości, jakie posiadam jako prawnik, co do konstytucyjności jej działania – oświadczył. - Jednak w poczuciu obowiązku i dla dobra Warszawy – dodał.
Następnie mówił o swoich sukcesach w pracy dla urzędu miasta. Wymienił m.in. budżet partycypacyjny czy wprowadzenia numeru alarmowego 19 115. - Dziś mamy mówić jednak o reprywatyzacji. O tym co było największą bolączką i problemem prezydentów miasta stołecznego Warszawy - powiedział.
Jóźwiak przypomniał starania o uchwalenie "małej" ustawy reprywatyzacyjnej i efekty, jakie przyniosła – mówił o ograniczeniu roszczeń kuratorów i wybudzaniu tak zwanych kamienic "śpiochów". Mocno zaakcentował też brak dużej ustawy reprywatyzacyjnej, co określił jako "największy grzech", który jest głównym powodem dzisiejszego spotkania.
10.15 Rozpoczęło się przesłuchanie Jarosława Jóźwiaka, byłego wiceprezydenta Warszawy.
10.00 Przewodniczący Patryk Jaki rozpoczął posiedzenie od sprawdzenia listy obecności. Jak oświadczył, stawili się wszyscy wezwani świadkowie (Jarosław Jóźwiak, Mariola Wojdyna i Mariusz P.). Natomiast w imieniu stron pojawili się pełnomocnicy spadkobierców dawnych właścicieli: Michał Adamiak i Ewa Fajfer, a także jeden ze współwłaścicieli Paweł Braliński.
Hanna Gronkiewcz-Waltz na komisji się nie stawiła. Reprezentują ją - jak na poprzednich posiedzeniach – pełnomocnicy Bartosz Przeciechowski i Zofia Gajewska, a także Piotr Rodkiewicz z Biura Spraw Dekretowych.
Cztery adresy pod lupą
Złota 19, Zielna 7/Zielna 17, Chmielna 50 i Chmielna 70 - to przedwojenne adresy nieruchomości znajdujących się w ścisłym centrum miasta, w pobliżu Pałacu Kultury i Nauki. Na posiedzenie w siedzibie Ministerstwa Sprawiedliwości przy Alejach Ujazdowskich zostali wezwani urzędnicy - Mariusz P. (podejrzany o niedopełnienie obowiązków ws. reprywatyzacji), Mariola Wojdyna, a także Jarosław Jóźwiak, wiceprezydent Warszawy.
Na koniec Chmielna 70
O godzinie 18 rozpocznie się posiedzenie w sprawie - dobrze już znanej - Chmielnej 70. Komisja już raz badała zwrot tej działki (w połowie lipca). To wynik odwołania, które od decyzji komisji złożyły strony postępowania - ratusz i trzy osoby prywatne, które w 2012 roku przejęły działkę od miasta.
GRZEGORZ SCHETYNA O KOMISJI REPRYWATYZACYJNEJ:
Schetyna w "Jeden na jeden"
Schetyna w "Jeden na jeden"
PAP/kw/ran/b