- W latach 60. niektórzy urządzali sobie u nas burdel. Stawki za usługi były mniejsze niż "na mieście", dlatego milicja często tu przyjeżdżała. Szczególnie upatrzyli sobie rodzinę Sieraków. Gdy przychodził do nich dzielnicowy, matka grzecznie go zapraszała do środka. Brała od niego czapkę i... wyrzucała ją przez okno - wspomina swoich sąsiadów pan Stefan i kontynuuje.
- Po czymś takim przesłuchanie było zakończone. Wychodzącego milicjanta żegnał jeszcze Maniek i mówił: "Dobrze się stało panie władzo, matka się źle czuje, jeszcze by na pana zwymiotowała" – mówi jeden z najstarszych mieszkańców budynku przy ul. Hołówki 3.
Ponad pół wieku po tych wydarzeniach lokatorzy przedwojennej kamienicy, w której to się działo, urządzili sobie w sobotę święto swojego domu.
Przy grillu, piwie i muzyce wspominali często nieżyjących już, ale barwnych mieszkańców Hołówki sprzed lat.
Życie jak w saloonie
- Drzwi do Sieraków to były takie jak w saloonie. Kiedyś przyszedł do nich młody inkasent i w te drzwi "puk, puk". Tam nikt nigdy nie pukał, po prostu się wchodziło. Sierakowa jednak wyszła do tego inkasenta, popatrzyła tylko na faceta i mówi: "Aha". Odwróciła się i zawołała syna: "Maniek, cho no tu, ktoś do Ciebie" - pan Stefan opowiada, jakby to było wczoraj.
- Jak Maniek przyszedł, to tylko popatrzył na niego z kilku centymetrów. Miał świder w oczach. To wystarczyło. Inkasent od razu zrozumiał, o co chodzi, więc zrobił w tył zwrot i uciekał, aż się za nim kurzyło – dalej opowiada i się śmieje pan Stefan.
Czerniakowska hołota na salonach
W październiku 1945 roku dekret Bieruta zniósł własność prywatną. Powojenna władza była szczodra, gdy dzieliła cudze. Właśnie dlatego do kamienicy przy Hołówki 3 trafiały rodziny z różnych sfer społecznych.
- Nagle hołota Czerniakowska zamieszkała w przedwojennych mieszkaniach. Może pan sobie wyobrazić, co się działo? Jaki był syf? Później musieliśmy płacić, by ich wykwaterować – wspomina pani Adrianna, której rodzina od kilku pokoleń mieszka w tej kamienicy.
Maniek, co miał świder w oczach
Zanim jednak to się stało, w kamienicy przy ulicy Hołówki musieli mieszkać obok siebie inteligenci i towarzystwo spod ciemnej gwiazdy. Ci, choć dziś już często nie żyją, wciąż są wspominani przez obecnych lokatorów.
- Maniek jak się zdenerwował, to mógł zabić. Siedział zawsze na ławce i każdemu się kłaniał. Na pytanie, co porabia, mówił: "Siedzę i czekam na miejsce w kryminale". Tak było rzeczywiście, ponieważ w tamtych czasach, gdy brakowało miejsca w więzieniu, skazani nie mogli dorywczo pracować - tłumaczy pan Stefan.
- Maniek przychodził więc do więzienia i pytał, czy jest wolne miejsce. Gdy odsiedział dzień albo dwa, dostawał zaświadczenie i mógł na Siekierkach węgiel zrzucać – wspomina.
Zameldować, aby wymeldować
Z czasem jednak lokatorzy spod ciemnej gwiazdy zaczeli znikać. Tak też było z rodziną Sieraków. Okolica przez to stawała się też coraz bezpieczniejsza.
- Załatwiliśmy Sierakom inne mieszkanie. Musieliśmy jednak ich najpierw zameldować, żeby później ich przemeldować. Maniek mówił, że miał jakieś papiery sprzed wojny. Jednak, jak twierdził, nie miał czasu chodzić po urzędach. Bo był zajęty – śmieje się z tej historii pan Stefan.
W latach 70 mnóstwo ludzi w ten sposób trafiło na Osiedle za Żelazną Bramą.
- Jak już się przenieśli, to spotkałem Sierakową na Marszałkowskiej. Mówię jej: "Dzień dobry sąsiadko, jak się mieszka w nowym miejscu?". A ona: "Bardzo dobrze, porządne towarzystwo, nie to co na Hołówkach" - opowiada pan Stefan i pęka ze śmiechu.
Nieczystości leciały z okien
Między innymi przez szemrane towarzystwo Czerniaków czy Sielce nigdy nie były bezpieczną częścią Warszawy.
- Kiedyś przez to podwórko przechodziłem na uginających się nogach. Rządzili "tutejsi". Awantury się zdarzały, nieczystości leciały z okien. Dzięki pracy u podstaw to się jednak zmieniło. Sami zadbaliśmy o trawniki. Posadziliśmy świerki. Nie chcę z siebie robić romantyka, wie pan. Po prostu dobrze się tu dziś czuję – mówi pan Michał, który w kamienicy mieszka od 30 lat.
Z meliny w kamienicę z duszą
W ten sposób z powojennej meliny, kamienica z czasem stała się domem z duszą. Choć tę musiała mieć już przecież wcześniej. Budynek przy Hołówki 3 powstał w latach 30. Kamienica uchodziła przed wojną za ekskluzywną. Była otoczona murem i miała własną kotłownię.
Z czasem stała się domem ważnych oficerów Wojska Polskiego, którzy wcześniej w większości brali udział w wojnie 1920 roku. Sowieci na nich czyhali. W końcu 16 z nich zostało wywizionych i zamordowanych w Katyniu i Charkowie. Choć dziś mieszkańcy już tak nie mówią, kamienica ta nazywana była "Domem Śmierci".
- Ja pamiętam, że na naszą kamienicę mówiło się "Pekin", bo jest taka duża. "Dom Śmierci"? Ta nazwa już dziś nie pasuje – twierdzą lokatorzy.
Z Hołówki w Godzinę "W"
Kamienica miała także innych znakomitych mieszkańców. Na drugim pietrze, w klatce dziesiątej, pod numerem 83, mieszkał poeta Krzysztof Kamil Baczyński. Właśnie tu pisał wiersze i stąd poszedł walczyć w Powstaniu Warszawskim.
- Dziś mieszka tu sporo młodzieży, humaniści, resztka inżynierów. Kamienice zazwyczaj się starzeją, a nasza cały czas młodnieje. Tu mamy taką naszą małą społeczność. Ludzie lubią rano spotkać kogoś kogo znają. My na podwórku czujemy się jak u siebie w domu - twierdzą w większości mieszkańcy.
"Krzaków tylko nasadzili"
Innego zdania jednak jest pani Anna. Od 1959 roku mieszka przy Hołówki 3.
- Kiedyś było lepiej niż teraz. Sąsiad sąsiada poznawał. Piaskownica była dla dzieci, a teraz ni czorta nie ma. Krzaków tylko nasadzili. Kiedyś nie było bram wjazdowych ani furtek. Teraz nie mogę iść do piwnicy, bo szczury tam biegają. Kiedyś jak pijaki stały w bramie, to ich zabierali do roboty. Nie to co teraz – denerwuje się pani Anna, jednak cieszy się, że mieszkańcy urządzają pikniki.
Sąsiad sąsiadowi przyjacielem
Choć dziś kamienica nie jest już ekskluzywna jak w latach 30., to wciąż trzyma się bardzo dobrze. Po wojnie paliło się tu węglem, nie było centralnego ogrzewania. Więzi sąsiedzkie kwitły, przez co też chuliganeria aż tak nie doskwierała.
- Łobuzy swoich nie ruszali. Umowa była taka, że kto stąd, ten może przejść. A jak sąsiadka robiła placki ziemniaczane, to inne sąsiadki jadły. Dziś tego nie ma. Kiedyś siadaliśmy z gitarą pod murkiem i to nikomu nie przeszkadzało. Na szczęście pomału to wraca. Młodzi organizują pikniki. Kiedyś zrobiliśmy też sobie wspólną wigilię. 250 pierogów zrobiłam – mówi pani Maria, która przy ul. Hołówki mieszka od 1964 roku.
Nie wszystko się zmieniło
Klimat szemranego Czerniakowa to dziś już tyko wspomnienia. Mimo to, nie wszyscy zapomnieli o dawnym podwórkowym etosie.
- Dziesięć lat temu komuś z naszej kamienicy ukradziono radio z samochodu. No i ten poszkodowany żalił się wszystkim. Ktoś powiedział: "Nie godzi się przecież okradać swojego. Daj mi dwa dni". Za dwa dni radio się znalazło – uśmiecha się pan Andrzej, który mieszka w kamienicy od 10 lat.
Źródło zdjęcia głównego: | Eurosport