- Jeszcze nigdy nikogo tak nie żegnaliśmy, tak jak Ewę. Trumna wjeżdżała na zakład przy dźwięku klaksonów - mówi o środowych uroczystościach pogrzebowych Teresa Markowska z "Solidarności", serdeczna koleżanka zmarłej. - Nikt nie mógł się powstrzymać. Ludzie odrywali się od pracy. To było niesamowite - dodaje.
"To było wspaniałe"
Najbliżsi wspominają panią Ewę, która była kierowcą autobusu, w samych superlatywach. - Nie bała się konsekwencji, szła do przodu. To było w niej wspaniałe. Mając kromkę chleba potrafiła się podzielić z innymi - mówi pani Teresa.
Angażowała się w życie zajezdni Redutowa. Po tym, jak w świat poszła informacja o likwidacji zakładu, postanowiła zaprotestować, walczyła w jej obronie. - 1 lipca przyjechała do Redutowej bardzo wcześnie, założyła na siebie prześcieradło, a na nim wypisała nasze życzenia - relacjonuje jej koleżanka. - Miałam plan, żeby przygarnąć ją do naszej komisji. Powiedziała, że jedzie na urlop. Mówię: dobrze to po urlopie się spotkamy. Niestety nie spotkałyśmy się - mówi zasmucona koleżanka.
Tłumy na pożegnaniu
Wraz z dziećmi pani Ewa pojechała nad polskie morze, m.in. z 15-letnią pasierbicą. W pewnym momencie podczas kąpieli dziewczynka zaczęła się topić. - Ewa poszła jej na ratunek. Dziewczynkę uratowała, niestety sam nie dała rady. Przyszła wysoka fala i Ewą zabrała – opisuje tragiczną sytuację pani Teresa. – Cieszyła się, że jedzie z dziećmi nad morze, a skończyło się to tragicznie. Dla niej, dla nas, dla rodziny strasznie tragicznie - dodaje.
W środę oprócz symbolicznego pożegnania w zajezdni przy Redutowej, koledzy i rodzina uczestniczyli także we mszy świętej za zmarłą. Później Ewa Hauer-Brylewska została pochowana na Cmentarzu Bródnowskim. Żegnały ją tłumy.
O tragicznej śmierci i proteście
ran//ec